Kompozytor i taternik - Mieczysław Karłowicz

Data: 2009-01-27 08:52:58 Autor: ProfesorW.
udostępnij Tweet

Mickiewicz w Grażynie, Konradzie Wallenrodzie, Dziadach, Panu Tadeuszu przenosił się w wyobraźni poetyckiej w nadniemeńskie równiny, Karłowicz w poemacie symfonicznym Rapsodia litewska wracał w fazę swego najwcześniejszego, jakże czarownego, dzieciństwa. Wyznawał: „Starałem się zakląć w nią cały żal, smutek i niewolę wiekuistą tego ludu, którego pieśni w mym dzieciństwie brzmiały”.

W 1882 roku rodzina Mieczysława pozbyła się majątku ziemskiego i mieszkała kolejno w Heidelbergu, Pradze, Dreźnie, by na stałe w roku 1887 osiąść w Warszawie. Młody chłopiec myślami był ciągle w pejzażu swego dzieciństwa. W stolicy studiował na uniwersytecie nauki przyrodnicze, potem w Berlinie filozofię, ale najważniejsze okazały się jego zainteresowania operą, muzyką symfoniczną, uczenie się gry na skrzypcach oraz studiowanie harmonii. W tym czasie wypowiadał się jako publicysta muzyczny. Po skończeniu w roku 1901 studiów założył w Warszawie orkiestrę smyczkową.

Zasłynął przede wszystkim jako kompozytor. Żył zaledwie 33 lata, ale nawet niezbyt rozległym dorobkiem zasłużył sobie na wielkie uznanie. Mówiono, że jest „najwybitniejszym symfonikiem polskim”.

W latach 1896-1898 Karłowicz skomponował 29 pieśni na głos i fortepian do słów głównie słynnego piewcy skalnego Podhala, Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Do dzisiaj zachowały się tylko 22. Jego ojciec Józef, znany etnograf i językoznawca, próbujący po amatorsku komponować, był dumny z dokonań syna i dziwił się, że ten, wiedziony nadmierną skromnością, ukrywa przed otoczeniem owe dokonania. A przecież manifestuje się w nich swojskość, świeżość i urok młodości.

W pieśni Mów do mnie jeszcze (op. 3/1) Karłowicz fascynującą melodią przywoływał, i tym samym popularyzował, strofy Tetmajera:

Mów do mnie jeszcze… Z oddali, z oddali

głos twój mi płynie na powietrznej fali,

jak kwiatem, każdym słowem twym się pieszczę…

Mów do mnie jeszcze…


Mów do mnie jeszcze… Te płynące ku mnie

słowa są jakby modlitwą przy trumnie

i w sercu śmierci wywołują dreszcze –

Mów do mnie jeszcze…


Maestra Jadwiga Romańska, która po mistrzowsku przez lata wykonywała wokalnie pieśni mistrzów tej miary, co Moniuszko i Szymanowski, z wielkim uznaniem odnosi się do całego dorobku twórcy symfonii Odrodzenie. W rozmowie telefonicznej – w styczniu 2009 roku - z wielkim ciepłem wyznała, że w swym twórczym życiu dogłębnie „całego Karłowicza przepracowała”. Dla tej wybitnej primadonny oper polskich ważny jest ścisły związek muzyki z brzmieniem słowa. Największe walory artystyczne przynosi śpiew utworów pieśniowych w języku ojczystym wokalistki. W jednym z wywiadów (Moje woperowstąpienie. Rozmowy z Jadwigą Romańską – opracowanie Wacława Krupińskiego) wyznawała: „Już w Monachium Ludwik Schmidt-George namawiał mnie, bym śpiewała pieśni Schuberta i Schumanna po polsku, bo dopiero wtedy one brzmią… Powtórzę, generalnie jestem zdania, że najlepiej śpiewa się w języku ojczystym. Jeśli ktoś się urodził w polskiej rodzinie i najbardziej czuje polski język, to naturalne, że w nim wypowiada się najlepiej. Bo czuje każde słowo…”

Oprócz wymienionych wyżej dzieł Karłowicz stworzył Koncert skrzypcowy A-dur oraz poematy symfoniczne: Powracające fale, Odwieczne Pieśni, Stanisław i Anna Oświęcimowie, Smutna opowieść i Epizod na maskaradzie. Ja osobiście najwyżej stawiam jego symfonię e-moll Odrodzenie (op. 7). Od wielu lat systematycznie słucham płyty z jej nagraniem dokonanym przez Orkiestrę Symfoniczną Filharmonii Pomorskiej im. Ignacego Paderewskiego pod dyrekcją Bohdana Wodiczki. Obcując z utworami Karłowicza nie godzę się z opiniami niegdysiejszych krytyków muzycznych, którzy zarzucali mu epigonizm i pozostawanie w niewoli Wagnera i Straussa. Natomiast z entuzjazmem przyjmuję pogląd Stanisława Żelechowskiego, który na kopercie wspomnianej płyty pisze: „Karłowicz posługiwał się elementami techniki kompozytorskiej szkoły niemieckiej, jednakże wprowadzał do swoich partytur własne odkrycia, oryginalnie traktował instrumentację, harmonikę, a zwłaszcza melodykę, która nie ma odpowiedników w całej ówczesnej muzyce europejskiej. Oryginalność talentu Karłowicza tkwi w sposobie traktowania materiału muzycznego w jego >>obróbce twórczej<< oraz w nastroju, w specyfice wyrazowej, których nie znajdziemy u innych kompozytorów tamtej epoki. Może wydawać się to dziwne, ale muzyka Karłowicza ma coś z klimatu twórczości kompozytorów skandynawskich, takich jak Jan Hartmann, Carl Nielsen i Sibelius, pomimo różnic w posługiwaniu się środkami muzycznymi. Karłowicz, jak Rilke, jest twórcą jednego dzieła.” Znaczy to, że wszystkie utwory kompozytora mają „jeden” wspólny mianownik. Są wielkim freskiem autobiograficznym. Twórczość Karłowicza już za jego życia cenił i popularyzował młodszy od niego o trzy lata wybijający się dyrygent, Grzegorz Fitelberg.

Od dziesięcioleci wędrując ścieżkami Podhala, zwłaszcza Zakopanego i jego okolic, bezustannie trafiam na ślady obecności Karłowicza. Nic dziwnego. Wielki artysta zaczął poznawać Tatry już od roku 1889, by aktywnie uczestniczyć w wyprawach od roku 1902. W roku 1907 zamieszkał na stałe w zimowej stolicy Polski w willi u zbiegu ulicy Kościuszki i Sienkiewicza. To w tym miejscu bezustannie przystaję z żoną, aby choć przez chwilę, w zamyśleniu, przypomnieć sobie tony kompozycji Karłowicza, w których zresztą nie ma motywów góralskich. Pełno jest Karłowicza w Muzeum Tatrzańskim. Jako zapalony taternik wspinał się to z Klimkiem Bachledą, to sam po górach, zdobywając najtrudniejsze szczyty. Wspólnie z Mariuszem Zaruskim przyczynił się do stworzenia Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Zostawił nam wiele ciekawych pism oraz przebogatą dokumentację fotograficzną. 8 lutego 2009 mija równe sto lat od jego śmierci. Kompozytor-taternik zginął przysypany lawiną na wschodnich zboczach Małego Kościelca w czasie wyprawy narciarskiej związanej z robieniem dokumentacji fotograficznej. Na „Kamieniu Karłowicza” widnieje napis „Non omnis moriar” poświadczający tę wielką prawdę, że prawdziwa sztuka, odwaga, dzielność nigdy nie umiera. Są potrzebne człowiekowi jak chleb, jak powietrze.


WŁODZIMIERZ WÓJCIK

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Warto przeczytać

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje