Kisielewscy. Zawsze pod prąd
Data: 2015-07-07 12:03:41Polemika z głupstwem nobilituje je bez potrzeby.
Daniel Kisielewski, pierwszy z naszych bohaterów, ukończył w 1848 roku we Lwowie prawo. Został adwokatem i mężem siostry księcia Augusta Woronieckiego. Księżniczka Waleria Anna Woroniecka, popełniła mezalians, ale w przypadku wysoko urodzonej damy takie skandale nazywano kaprysami i choć Daniel był od niej sporo starszy, to oddała mu rękę, aby zostać matką jego trzech synów. Daniel Kisielewski herbu Jelita, znudzony życiem w kancelarii adwokackiej, dał się ponieść fantazji i porzucił pozycję gryzipiórka na rzecz posady rządcy folwarku. Co nim kierowało? Tego do końca nie wiadomo. Postanowił, że jego liczne potomstwo zostanie pozbawione prawa do edukacji, bowiem nic tak dobrze nie działa na rozwój młodego człowieka, jak praca w polu.
Sam lekkomyślny, zmanierowany, z głową w chmurach, skazał swoje dzieci na nędzę zarówno emocjonalną, jak i ekonomiczną. Za Janem Jakubem Rousseau uwierzył w mit dzikusa i realizował go z zapałem cudzym kosztem. Co na to księżna pani? Niestety, nie była zachwycona. Przypuszczalnie podejrzewała chorobę umysłową u męża i starała się pomóc przynajmniej chłopcom. Jeden z nich popełnił samobójstwo, a najstarszy, ojciec Jana Augusta, jak pisze Adam Grzymała-Siedlecki, był po prostu furiatem.
August Feliks, bo o nim tu mowa, doczekał się dziewiętnaściorga dzieci. Pozbawiony prawa do edukacji, usiłował utrzymać swoją liczną rodzinę nauką tańca. Jak łatwo się domyślić, w domu Kisielewskich panowała bieda. Dzieci umierały z chorób i niedożywienia. Przeżyło ich jedenaście, w tym dziewięciu chłopców. Na przemian rozpieszczani i bici przez niezrównoważonego ojca, szybko zaczęli szukać szczęścia poza rodzinnym domem. Pierwszy na ten krok zdecydował się Jan August, najstarszy w drugim małżeństwie swojego ojca.
Zanim do tego doszło, syn niejeden raz rozczarował wymagającego rodziciela. Skoro August Feliks nie mógł się uczyć, to jego dzieci musiały. I nie liczyły się zdolności. Nauka była obowiązkiem, który szybko przerodził się w katorgę. Uzdolniony literacko Jan August z trudem zaliczał kolejne semestry. Piątą klasę powtarzał dwa razy, nie mogąc pojąć praw geografii, historii i matematyki. Przyczyną tego mógł być wspomniany już niedostatek. Chłopcy często kradli jedzenie i chodzili na most kolejowy, aby ogrzać się od pary przejeżdżającego dołem pociągu. Do tego dochodziło bicie wiecznie niezadowolonego Augusta Feliksa. Kiedy przy porodzie córki umarła matka chłopców, Jan August i młodszy Zygmunt zrozumieli, że ich chwile przy ojcu dobiegają końca.
Mieli dosyć wiecznego całowania go po rękach i czyszczenia ubłoconych butów. Dosyć niewolniczej pracy w polu i ganiania za krowami, z którymi nie potrafili sobie dać rady. Ambitny August Feliks, chcący zapewnić synom wykształcenie, którego mu poskąpiono, stał się ich zmorą. Jan August po latach utracił zmysły, Zygmunt nigdy nie odnalazł swojej drogi, Henryk umarł w wyniku nadużywania alkoholu, choć dochrapał się pozycji prawnika, jak jego dziadek Daniel. Tymczasem najmłodszy Daniel odebrał sobie życie zanim ukończył dwadzieścia lat.
Kiedy August Feliks, pogrzebawszy żonę, po trzech miesiącach znalazł nową kandydatkę na wspólne życie, Jan August postanowił powiedzieć, co myśli. Od słowa do słowa doszło między ojcem i synem do awantury, po której ten drugi uznał, że czas odejść w świat. Na drogę dostał swoją część spadku po matce. Dodatkowo, o czym nie wiedział ojciec, chłopak otrzymał swoisty wilczy bilet tuż po tym, jak relegowano go ze szkoły. Nie miał wykształcenia ani szans na nie, nienawidził ojca i właśnie rozbudził w sobie świadomość polityczną. Ta wybuchowa mieszanka pchnęła go na tory, którymi potoczyło się jego przedziwne życie.
Od samego mieszania herbata nie staje się słodsza.
Ruszył tam, gdzie jechali wszyscy, których głowy były gorące, a marzenia znacznie wyprzedzały rzeczywistość. Choć ojciec sprzedał folwark i kupił kamienicę w Krakowie, zapyziała prowincja nie była Janowi Augustowi w smak. Pojechał do Wiednia, do stolicy cesarstwa, gdzie żyło się szybko, bawiło do upadłego i gdzie rodziły się idee polityczne oraz nowe trendy w sztuce. W kieszeni miał 2000 reńskich złotych, a do dyspozycji muzea, operę z dziełami Mozarta, teatry wystawiające największe sztuki. Z Paryża przenikały idee rewolucyjne, w sztuce rodziła się secesja. Świat szumiał, wrzał i pędził przed siebie w kolorowym szale, któremu z rozkoszą poddał się młody Jan August. Uczył się odrzucać wstyd, patrząc na erotyczne obrazy Gustava Klimta, przysłuchiwał się uwagom mistrza psychologii Arthura Schitzlera, przyglądał się bohemie, zachwycał dekadencją. Czytał bezkompromisowe eseje satyryka Karla Krausa, uczył się inscenizacji i pisania tekstów krytycznych.
Młody Jan August chłonął świat, jakby chciał się nim nasycić na zapas. Jakby przeczuwał, że wiedza i doświadczenie zdobyte w wiedeńskim kotle będą mu musiały wystarczyć na bardzo długo, gdy wróci do mniej wyrafinowanego świata krakowskich salonów. A to miało nastąpić niebawem, bowiem spadek po matce nie wystarczył na długo. Pieniądze w końcu się skończyły i ten przykry fakt w życiu bon vivanta zmusił go do podjęcia następnej życiowej decyzji. Oto wraca do Krakowa! Przybywa! A wraz z nim idee, nowe pomysły, świeże spojrzenie na świat i na sztukę. Ale zanim to nastąpi, Jan August musi zadbać o swój wygląd. Razi go i irytuje styl życia krakowskiej bohemy, te ich cudaczne kapelusze i peleryna. Fi donc! Jan August ma wyrafinowany gust, który mogą zadowolić tylko eleganckie ubrania, wytworne buty, rękawiczki i inne drobiazgi, które do końca wyróżniały go z tłumu ówczesnych gwiazd i gwiazdeczek. Miał swój styl i to otwierało mu wiele drzwi. Jednak taki styl bywa wielce niewygodny, gdy w kieszeni pustki.
Przyszły geniusz podejmuje zatem niemiłą mu pracę w kancelarii adwokackiej. Pozuje na cynika i libertyna, ale przecież zakochuje się - raz w młodej dziewczynie, a raz serce oddaje znacznie starszej od siebie mężatce. Miał być wybitny, stał się banalny. I choć wciąż przestrzega savoir-vivre'u, studiuje nieformalnie filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim, to sytuacja nie wygląda różowo. Początkowo zatrzymuje się u ojca, który jest teraz właścicielem dwu krakowskich kamienic. Jest abnegatem, ale z manierami hrabiego, szczupły, drobny, wyniosły, trzyma wszystkich na dystans. Gardzi miłością, bo to zajęcie w sam raz dla filistrów i idiotów, a tych nienawidzi najbardziej. A jednak się kocha, i to wcale nie tak ukradkiem. Jak widać, od kolejnej reguły potrafił zrobić wyjątek.
Zaczyna pisać. Początkowo myśli o sztuce, ale oddaje się też działalności politycznej. Nie jest w niej osamotniony. W zacnym towarzystwie Władysława Orkana, Wacława Berenta, Tadeusza Micińskiego deliberuje nad życiem na spotkaniach lewicujących artystów. Szybko ucieka od tego, chce działać, pragnie tworzyć. Duch się w nim szarpie i nie ma zgody na bezpłodne gadanie. Pisze swoją pierwszą sztukę teatralną, którą tytułuje W sieci.
Moralność musi być formą przyjemności – inaczej nie wygra
Materiału do pisania ma dość. Wyśmiewa filistrów, krakowskich mieszczan, których kołtuństwo i przyziemność przyprawiają go o mdłości. Chce więcej, dalej! Śmieje się ze wszystkich, nie szczędzi nawet swoich przyjaciół artystów. Pisze o fatalizmie fizjologicznym.
W maju 1889 wysyła sztukę na konkurs. Zyskuje uznanie... i nic ponad to. Żyje tematem swego dramatu, niespełnioną miłością literata do panny artystki, która ostatecznie wybiera bogatego kandydata na męża, wcześniej rojąc coś o samobójstwie z miłości. Zwycięża pragmatyzm i literat zostaje sam, ale z pierwszorzędnym tematem. Pocieszy się po stracie ukochanej w innych ramionach. Ot, choćby takiej Zapolskiej, do której pisze pełne egzaltacji pisma. Wspomina w nich coś o zastrzeleniu i siebie, i dramatopisarki. Jakież to ujmujące!
Dramatem zachwyca się Przybyszewski, sam szatan z Krakowa. Widzi w nim to, czego sam nie lubi, co sam by chętnie kąsał i szarpał i czego sam tak bardzo był częścią. Zachwycony obrotem sytuacji Jan August chwyta siedemset stron rękopisu i staje z nim przed Tadeuszem Pawlikowskim, dyrektorem Teatru Miejskiego. Pawlikowski szydzi, że trzeba było uprzedzić, że wysłałby tragarza, ale szybko dostrzega w tekście geniusz dramaturga.
Za moralnością tęskni człowiek niemoralny. Nie tęskni za nią człowiek moralny, bo nie tęskni się za tym, co się posiada
Podobno pierwsze spotkanie obu panów ciągnęło się przez sześć godzin. Pawlikowski czytał i przymierzał się do reżyserowania. Zapolska podkreślała, że skoro sam „Tadzio” zabrał się za reżyserię, to będzie to coś wyjątkowego. I było. Komedya w 5 aktach została przewidziana od 7 wieczorem do 11. W rzeczywistości przeciągnęła się do pierwszej w nocy. Bohaterka dramatu, zachwycona prezentowanym w Krakowie obrazem Podkowińskiego „Szał”, nie ukrywała swych emocji i miłosnej ekstazy. W stolicy Galicji nie mówiło się tak otwarcie o erotyzmie - i to w dodatku o erotyzmie kobiecym. Bardziej konserwatywne damy demonstracyjnie opuszczały loże. Wizja zamiany talentu bohaterki na spokojną mieszczańską egzystencję raziła w mieście, gdzie bohema miała szydzić z upodobania mieszkańców do miski i ciepłego pieca. Mimo to Jan August odniósł sukces. Wyśmiewając swoich chlebodawców i ludzi, którzy płacili za bilety do teatru, wiele zaryzykował. Nikt nie pozwoli, aby śmiano mu się w twarz.
Dziesięć tygodni później na deskach tego samego teatru Pawlikowski wystawia kolejną sztukę Kisielewskiego. Dramat Karykatury wysyła też na konkurs „Kuriera Warszawskiego”. W komisji jest Henryk Sienkiewicz, któremu dramat wyraźnie się nie podoba. Chce go odrzucić. W końcu autor zostaje nagrodzony, ale sztuka przysparza mu samych wrogów. O ile W sieci wyśmiewał filistrów i krakowskich mieszczan, to Karykatury skierował przeciw krakowskiej bohemie. Chłodne recenzje nie są w stanie go otrzeźwić. Głośno mówi, że nie dba o poklask krakowskich twórców, bo oni nie są wiele warci. Tylko on, Kisielewski, cokolwiek potrafi. Planuje założenie własnego teatru. Oczywiście w Warszawie. Konsorcjum finansowe pomoże mu rozwiązać niemiły problem braku pieniędzy. Będzie tam wystawiał swoje sztuki. I żadne inne. Mania wielkości zaczyna dawać o sobie znać.
Najtrudniej zbić argumenty kogoś mówiącego nie na temat
Kraków przygląda mu się chłodno. Przybyszewski podejrzewa o romans ze swą Dagny. Kisielewski tymczasem z trudem znosi sukcesy innych. Wesele Wyspiańskiego drażni go i śmieszy. Przecież tylko on w tym kraju coś znaczy. To wszystko spisek i kołtuństwo. Pisze kolejny dramat, który trafia na scenę w przeciągu dwunastu miesięcy od premiery W sieci. Kto inny tak potrafi?
A jednak obrażeni artyści nie chcą dostrzegać kunsztu dramaturga. Padają głosy, że to za szybko, że widoczny jest brak warsztatu, że brak już temu świeżości. Może za dziesięć lat, gdy talent Kisielewskiego już się uleży, ale nie teraz... Dramaturg wzrusza ramionami. Miał słuszność, portretując tych nieudaczników w Karykaturach. On sam ma prawo do uczucia wyższości. Jest nadczłowiekiem, polskim Huysmansem. Pojedzie do Paryża. Nieraz mówił młodszemu bratu, Zygmuntowi, że dusi się w tym grajdole, że czas na prawdziwą sztukę. Będzie pił absynt i pisał dramaty. Jest genialny, nikt nie może się z nim równać. Jest Szekspirem naszych czasów. Jan August Kisielewski ma 23 lata i początki choroby umysłowej.
Rodzina z niepokojem patrzy na poczynania Jana. Ten zleca tłumaczenie W sieci. Czeka na hołdy, które mu się przecież słusznie należą. Tymczasem nie ma pieniędzy. Żyje za pożyczki, których nie zamierza zwracać. Wyłudza zaliczki za rzeczy, których nigdy nie napisze. Roi o sławie, o wielkości, a nie ma na kawę. Żyje na kredyt. W dodatku wikła się w podejrzany związek z dużo starszą od siebie kobietą, pisarką Marią Szeligą. Pani Szeliga ma 45 lat i wiele życzliwości dla dramaturga z Polski. Być może jej protekcja pozwoliła mu uniknąć przykrych doznań, co dla niespokojnego umysłu Kisielewskiego było błogosławieństwem.
W 1900 roku Jan August wraca do Warszawy. Omawia zasady kolejnej premiery W sieci. Liczy na sukces. Jest zaręczony z Julią Krzymuską, która dwa lata później urodzi mu córkę. Zaczyna stawiać coraz wyższe wymagania dyrektorom teatrów. Chce sam decydować, co powinni wystawiać. Paryż staje się już wspomnieniem, nie udało mu się tam dosłownie nic. Wraca do Polski, do Lwowa. Zamierza pisać, ma plany. Niestety, na nich się kończy. Jest coraz gorzej, bowiem znowu nie ma pieniędzy. Julia z córką zamieszkują w Milanówku, nie mogą już liczyć na jakiekolwiek wsparcie ze strony Jana Augusta. On sam, we fraku i cylindrze, niczym arbiter elegancji, chadza na premiery i pisuje recenzje. Obraża wszystkich, od prawa, do lewa. Gorzkich uwag nie szczędzi także Zygmuntowi, próbującemu swych sił w pisaniu.
W rzeczywistości dramaturg choruje. Nie pomagają wyjazdy do Włoch. Zaczyna się paraliż i – co gorsze – nasila się choroba umysłowa. Jana Augusta atakuje paranoja. Trafia do szpitala w Kulparkowie pod Lwowem. Po pewnym czasie opuszcza lecznicę, pełen nadziei na poprawę swego losu. Żona zabiera go do Warszawy, gdzie szalony geniusz błąka się po ulicach, często nie wiedząc, gdzie jest i co ma robić. Umiera 29 stycznia 1918 roku. Po śmierci w jego zapiskach Julia znajduje notatki, w których wspomina o prześladujących go głosach. Kariera wielkiego dramaturga dobiega końca. Na świecie pozostaje jego młodszy brat Zygmunt i urodzony w 1911 syn Zygmunta – Stefan.
Nie ma demokracji bez oficjalnych konfliktów – wyrzekanie się konfliktowości to grób demokratyzmu
Od dziecka chciał grać. Namalował na brzegu stołu klawiaturę fortepianu i „grał” na niej. Jako, że słabo znał Jan Augusta, wtedy już nieco skłóconego z Zygmuntem, ojcem Stefana, wspominał go jedynie jako ikonę dramatu młodopolskiego. Nie podzielał też ostentacyjnych poglądów politycznych ojca, choć często był świadkiem ich wyrażania, w domach zwolenników PPS. Szybko nasiąkł klimatem ojcowskich pokrzykiwań. Z przekory czytał Dmowskiego, choć w rzeczywistości wcale nie popierał nacjonalizmu. Od dziecka był przekorny i potrafił swą przekorę przekuć w słowa. Najbardziej zjadliwe, jakie można było sobie wyobrazić.
Szybko zaczął publikować. Najpierw recenzje muzyczne, potem, w „Buncie Młodych” Jerzego Giedroycia. W 1936 napisał o terroryzmie ideowym, wymieniając trzy jego ośrodki. Wskazując palcem na komunizm, ONR-ryzm z antysemityzmem i bezideowość ludzi skupionych wokół „Wiadomości Literackich” zraził sobie wszystkich. A jednak miał rację twierdząc, że próby zawładnięcia umysłami ludzi są równie obrzydliwe z prawej, jak i z lewej strony. Kpił z Gombrowicza i jego gromienia obłudy za pomocą nonsensu. Gombrowicz dobrze mu to zapamiętał, nazywając Kisielewskiego po latach prowincjonalnym megalomanem.
Zaprzyjaźnił się za to z Czesławem Miłoszem. Skory do błazenady i szaleństw Kisielewski wystraszył się podczas jednego z pijackich spotkań u pisarza, gdy ten rzucił się na kompozytora, niemal go dusząc. Od tego czasu Miłosz nazywał przyjaciela rudą małpą. A jednak został jego literackim ojcem i przewodnikiem po świecie. Od kiedy partytury Stefana spłonęły w powstaniu warszawskim, on sam coraz więcej uwagi zaczął poświęcać publicystyce.
Wojnę przetrwał w Warszawie, grając w kawiarni Rio Rita. W wolnym czasie pisał. W lutym 1944 roku ukończył powieść Sprzysiężenie, której nie chciał przeczytać Karol Irzykowski. Za grube, narzekał. W 1942 Stefan ożenił się i rok później doczekał pierwszego syna – Wacka. Pochował swego ojca Zygmunta i czekał na koniec wojny.
Powstanie warszawskie (…) nie było aktem dojrzałej męskości: było aktem zniecierpliwienia, młodzieńczej niepowściągliwości. I dlatego przyniosło szkodę podstawowemu aksjomatowi patriotyzmu, jakim jest – istnienie narodu ponad wszystko. Walka o honor kosztem 30% polskiego potencjału kulturalnego i gospodarczego (…) była poniekąd aktem psychicznego egoizmu, krótkowzroczności, nieopanowania i – nieprzemyślenia.
Zawsze głośno sprzeciwiał się apologizowaniu powstania warszawskiego. Nie ze względów politycznych, ale z powodów pragmatycznych. Socjalistyczny Stańczyk dobitnie wskazywał na ujemny bilans tego wydarzenia. Śmierć zbyt wielu ludzi, utrata inteligenckiej młodzieży, wreszcie ruina miasta były zbyt wysoką ceną za marzenia o zwycięstwie.Po zakończeniu wojny i odnalezieniu żony i syna, wywiezionych do Bawarii znalazł posadę w „Przekroju”. Poprawiał przecinki, co nie było może wielkim wyzwaniem, ale dawało stałe wynagrodzenie i niedrogie posiłki w stołówce wydawnictwa. I znów, dzięki protekcji, tym razem Miłosza, trafił do nowo powstającego „Tygodnika Powszechnego”, pisma krakowskiej kurii arcybiskupiej. Kisielewski miał pracować u boku takich znakomitości jak ksiądz Jan Piwowarczyk, Stanisław Stomma, Paweł Jasienica, Zofia Starowieyska-Morstinowa, Zbigniew Herbert i Leopold Tyrmand.
Zamieszkał przy Krupniczej 22 w towarzystwie Wisławy Szymborskiej, Stanisława Mrożka, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i innych pisarzy. Sytuacja nie tylko wygodna, ale też stymulująca umysłowo dla piszącego coraz więcej o polityce Stefana. W eseju Porachunki narodowe jeszcze raz dobitnie wyraził swoje poglądy na powstanie warszawskie. Nic nie mamy, mówił. Nikt na świecie już o nas nie pamięta. Odmówił współpracy z podziemiem, szukał możliwości funkcjonowania w nowym systemie.
Równie bezkompromisowy był w swoich pismach krytykujących system. Pomimo nalegań ze strony Miłosza i Andrzejewskiego nie łagodził zarzutów. Opublikowana napisana w czasie wojny powieść Sprzysiężenie oburzyła cały kraj. I znów, jak za czasów jego stryja, społeczeństwo okazało niezadowolenie. Oskarżano go pornografię, brak szacunku dla ojczyzny i Kościoła. Kołtuństwo po raz kolejny wyraziło sprzeciw, a „Tygodnik...” schował głowę w piasek, wysyłając Stefana na kilkumiesięczny urlop. Jerzy Turowicz najpierw wyraźnie odciął się od Stefana, by po trzech miesiącach przywrócić go do pracy.
Przekora jest intelektualnym instynktem samozachowawczym
Nie lepiej się mu wiodło jako profesorowi w krakowskiej Państwowej Szkole Muzycznej. Protestując przeciwko socrealizmowi w muzyce, naraził się Włodzimierzowi Sokorskiemu, ministrowi kultury i stracił posadę. Pewną pociechą może być to, że nie tylko na jego muzykę nałożono embargo. Andrzej Panufnik także nie mógł liczyć na publikacje w Europie Wschodniej. W piśmie filharmonii krakowskiej, redagowanym przez Jerzego Waldorffa napisał tekst podpisany J.E. Baka. Urażona publika zażądała głów. Kisielewskiego i Waldorffa. Taka sytuacja musiała oznaczać tylko jedno: kłopoty finansowe.
Aby nie narażać dzieci na wysłuchiwanie dosadnych uwag o systemie, u Kisielewskich przeklinało się wyłącznie w językach obcych. Szybko okazało się, że te obostrzenia były zupełnie niepotrzebne. Mały Wacław zaczął szokować rodzinę proletariackimi wyrażeniami, dzięki którym można było wyrazić emocje.
Stosunek Stefana do dzieci może zadziwiać. Nie sprawdzał ich zeszytów, nie zajmował się problemami synów i córki. Ale był też niezwykle pobłażliwy. Małym Kisielewskim wolno było znacznie więcej niż ich rówieśnikom, bowiem ojciec nie wierzył w dyscyplinę i wpajanie młodym posłuszeństwa. Za to niechętnie odnosił się do upodobania Wacka do nowoczesnej mody. Fatalnie, bowiem jeden z zaprzyjaźnionych z domem pisarzy, Leopold Tyrmand, był w socjalizmie arbitrem elegancji. Pisał o Stanisławie Kisielewskim:
Kisiel jest pedantyczny i niechlujny, wrażliwy i ma okropny gust, śmieszny a zarazem gryząco złośliwy, czyli nie bezbronny. (…) Jest ryżawym blondynem o karykaturalnym wąsiku, modnym wśród berlińskich kelnerów w latach trzydziestych, o dość sprężystej postaci i zdrowym karku. Ubiera się jak pracownik poczty w Kłaju, o którego dba żona, żeby się nie przeziębił. Pije dużo i nieładnie, ze skłonnością do głupawych uporów. Kocha się w zaplutych wagonach trzeciej klasy, w małych, brudnych miastach, knajpach, dworcach, w których pochłania kuflami hektolitry piwa bez względu na wodnistość, w związku z tym nieustannie szuka, gdzie by tu się odlać, co urozmaica najpoważniejsze rozmowy. (…) Je okropnie, pomaga sobie palcami, ślini brodę, gdy mu coś smakuje, a smakuje mu głównie fasolka po bretońsku i co bardziej podejrzane gulasze i bigosy. Angielkę wódki wypija drobnymi łyczkami, śpiesząc się i krztusząc. Podobają mu się kobiety, obok których mógłbym przechodzić latami, nigdy ich nie zauważywszy.
Po takiej cenzurce trudno się nie domyślić, że upodobanie do jazzu i czerwonych skarpetek nie było w oczach Stefana wartością.
Tymczasem Kisiel coraz mocniej angażował się w politykę. Po zamknięciu „Tygodnika...” na łamach niezadowolenia po odmowie publikacji nekrologu Stalina i przekazaniu pisma PAX-owi, Stefan wraca do Warszawy. Skończyły się czasy mówienia NIE, nastał moment mówienia LAMPA, co oczywiście miało znamionować bezsens sytuacji. Kisielewski wierzy w Gomułkę, zostaje nawet posłem na Sejm. Ma ambicje walki o swobody demokratyczne, chce rozwijać drobny handel. Szybko wchodzi w konflikt z Zenonem Kliszką, wicemarszałkiem z PZPR. Wygłasza antysocjalistyczne przemówienia, ale i one, i próby przemówienia do społeczeństwa trafiają w próżnię, nikt ich nie publikuje.
Pracuje w komisji kultury i komisji planu, budżetu i finansów. Zadaje kłopotliwe pytania, denerwuje polityków z PZPR obnażaniem ich fasadowego zaangażowania w zmiany. Podczas podróży za granicę udziela wywiadów, które drażnią. Ale też pomaga przesiedleńcom z ZSRR. Prezydent Wrocławia, Bolesław Iwaszkiewicz, od czasu do czasu przeznacza dla nich jakieś mieszkania. Kisielewski uchodzi za cudotwórcę. Ona sam jest coraz bardziej zniechęcony i myśli o odejściu z polityki. Po dwu kadencjach Sejmu nie zamierza już kontynuować kariery posła. Wraca do pisania i do rodziny.
Socjalizm świetnie nadaje się do fałszowania świadomości zbiorowej, gdyż jest intelektualną pokusą ćwierćinteligenta
Dzięki łaskawości premiera Cyrankiewicza zamieszkali w Warszawie, w alei Szucha w dużym mieszkaniu, gdzie można było umieścić dwa fortepiany. Na jednym grał Stefan, na drugim, półkoncertowym, Wacek. Sama kamienica też miała swoją historię. Tam odebrał sobie życie premier Walery Sławek, a po wojnie zamieszkiwali ją różni działacze partyjni. Zaiste, paradne towarzystwo dla krytycznego wobec ustroju Stefana. On sam pisuje do „Tygodnika...” artykuły zupełnie niezgodne z linią partii. Pisze powieści pod pseudonimem Teodor Klon i Tomasz Staliński. Angażuje się w podpisanie Listu 34, oficjalnego protestu inteligencji przeciwko zaostrzeniu cenzury i ograniczeniom w ilości papieru na druk książek i czasopism. Władza szybko organizuje kontrlist, który sygnują m.in. Wisława Szymborska i Tadeusz Różewicz. Napisana przez Stefana pod pseudonimem powieść Widziane z góry zostaje uznana w 1967 roku za Radio Wolna Europa najlepszą krajową książką. Bezpieka szaleje - kim jest autor?
W tym czasie Wacek zdaje do Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej. Przyjaźni się z Krzysztofem Komedą i Tomaszem Stańką. Chce grać jazz, kierując się myślą swego mentora, profesora Zbigniewa Drzewieckiego: Nie ma muzyki rozrywkowej, jazzowej, poważnej, ludowej – jest tylko dobra lub zła. W klasie profesora poznaje Marka Tomaszewskiego. Różnią się nie tylko wyglądem (Marek to blondyn, Wacek – brunet), ale również temperamentem oraz stosunkiem do kobiet. A jednak zaczynają razem grać. Na początku dla zabawy, w konserwatorium i w domu Kisielewskich. Potem Stefan załatwia im występ w telewizji. Zgłaszają się do radia, dostają cykl dziesięciominutowych audycji. W sumie nagrali 148 płyt, które sprzedano w 80 milionach egzemplarzy.
Zaczynają się wyjazdy, także zagraniczne. Najpierw kraje bloku wschodniego, Jugosławia, Bułgaria. Towarzyszą Marlenie Dietrich podczas jej tournée po Polsce. Podejrzewa się ich o homoseksualizm, tak bardzo są nierozłączni. Anegdota mówi, że Marlena pewnego razu wyszła z garderoby, zdumiona oklaskami, którymi publiczność kogoś nagradzała. Ale przecież nie ją? I tak poznała dwu młodych artystów, którzy od tej pory, do końca występów w kraju, towarzyszyli jej przy posiłkach.
Ruszają do Kanady i Ameryki. Grają w Montrealu, Nowym Jorku, Detroit, Chicago i na pokładzie Stefana Batorego. Fanki są zachwycone, amerykańscy menadżerowie nieco mniej. Pianiści wracają bez kontraktu. Europa jest im bardziej przychylna. Powstaje film „Tandem”, towarzyszą w paryskiej Olimpii Jacquesowi Brelowi. Kapryśny Wacek pod naciskiem matki postanawia dokończyć studia i robi dyplom. Nawiązuje romans z Krystyną Mazurówną, która jest już sławna. Woli Wacka, nieco niechlujnego cynika od poukładanego Marka.
Młodzi artyści jadą na MIDEM, największe europejskie targi muzyczne w Cannes. Nie przywiozą kontraktów, ale poznają kasyno i hazard.
Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności nieznane w żadnym innym ustroju!
W Polsce Stefan pisze o dyktaturze ciemniaków. Pretekstem jest sprawa wystawienia i zdjęcia z afisza Dziadów w reżyserii Kazimierza Dejmka. Protestujący intelektualiści są poddani brutalnej nagonce. Stefan pada ofiarą ataku nieznanych sprawców. Pobity, stawiany jest w jednym szeregu z Jackiem Kuroniem, Karolem Modzelewskim i Adamem Michnikiem. Traci pracę - po raz kolejny. Jednak tym razem ma świadomość, że partia może zaszkodzić Wackowi. Ten, na szczęście, wyjeżdża z Tomaszewskim i Mazurówną do Paryża. Wacek nie lubi tego miasta. Nie chce się uczyć francuskiego, nie przyjmuje zaproszeń do pracy w Folies Bergère. Dwuletni kontrakt wydaje mu się skazaniem na śmierć.
Pomieszkują u Jerzego Giedroycia i czekają na okazje. Te szybko nadchodzą. Niestety, Wacek nie unika też kasyn. Krystyna Mazurówna wspominała, jak pewnego wieczoru Wacek zadzwonił do niej z Baden-Baden, gdzie koncertował. Zarobił tyle, że chciał jej od ręki kupić porsche. Niestety, salon był już zamknięty, wieczór więc spędził w kasynie. Zamiast samochodu Krystyna dostała pończochy. Trzy lata później Wacek poznaje Joannę, swoją przyszłą żonę. Wciąż koncertuje, ma pieniądze, ale też mocno pije. Tęskni za Polską, tam dochodzi do pierwszych przemian, czuje się we Francji źle. Nie lubi Zachodu, dostrzega rzeczy, które innych szokują. W 1972 roku wraca do kraju.
W Dziennikach Stefana Kisielewskiego widać jak bardzo tracił sens życia i jak niezwykle to gniewało ojca. Marek postanawia zostać we Francji, ale razem będą koncertowali jeszcze przez trzynaście lat. Zaczęły się walki o nowego agenta, zniknęła młodzieńcza euforia, którą zastąpiły twarde rokowania finansowe. Rozgoryczony Wacek podkreślał, że show biznes to dżungla.
Jednak zmiana agenta przynosi korzyści, zarabiają coraz lepiej. Marek inwestuje we Francji, Wacek kupuje samochody. Grają bardzo dużo. Koncertują w RFN. Podczas jednego występu Wacek znika, mówi, że słyszał głosy nakazujące mu opuszczenie koncertu. Ucieka do ogrodu i nie reaguje na nawołujących go przyjaciół.
Niewiedza oraz posiadanie ustalonych koncepcji ułatwiają życie
W 1980 roku wstępuje do Solidarności. Angażuje się w działalność polityczną, uważa, że taki jest jego obowiązek. Z zagranicy przywozi bibułę. Zwierza się Tomaszowi Stańce, że popełnił błąd, odchodząc od muzyki poważnej, czuje się zakładnikiem show-biznesu. Ujmuje to bardzo dosadnie. Nie bawi go nawet fakt, że podpisany z Yamahą kontrakt zapewnia jemu i Markowi białe fortepiany na wszystkie ich koncerty. Jest celebrytą i wydaje się tego nienawidzić. Ginie w 1986 wypadku samochodowym pod Wyszkowem. Nie on prowadził. Na jego pogrzebie Tomasz Stańko zagra na trąbce. Oprócz pogrzebu Wacka taki hołd złożył jeszcze tylko Krzysztofowi Komedzie i Markowi Kotańskiemu.
Gloryfikacja własnego narodu to akt pogardy dla innych
Stefan przeżyje syna o pięć lat. Do końca publikuje krytyczne wobec władzy i systemu teksty. Mówi, że Solidarność to resztówka po komunizmie, wieszczył jej upadek. Nie wierzy w prezydenturę Wałęsy, zarzuca mu brak wizji rozwoju państwa. Pozostawia po sobie powieści, teksty publicystyczne i kompozycje muzyczne a także Nagrody Kisiela, przyznawane pod patronatem tygodnika "Wprost". Dostają je ludzie odważni, skłonni iść pod prąd, często szokować, a zatem posiadać takie cechy, jakie były w rodzinie Kisielewskich zaletą i przekleństwem, i pozwalające im na zapisanie się w historii literatury, muzyki i polityki.
Cytaty pochodzą z książek:
Mariusz Urbanek, Kisielewscy. Jan August, Zygmunt, Stefan i Wacek, Warszawa 2006
Joanna Prószyńska Kisiel, Warszawa 1998
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Źródła:
http://www.stefan_kisielewski.republika.pl/index.html
http://kisielewski.org.pl/
http://culture.pl/pl/tworca/jan-august-kisielewski
Adam Grzymała-Siedlecki, Na orbicie Melpomeny, Warszawa 1966
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1966
Mariusz Urbanek, Kisielewscy. Jan August,Zygmunt, Stefan, Wacek, Warszawa 2015
Joanna Prószyńska, Kisiel, Warszawa 1998