Nośnikiem plotki jest ciekawość. Wywiad z Jackiem Zalewskim
Data: 2021-08-05 11:29:36– Celebryta jest prawdziwy, bo jest daleko, bo obcujemy tylko z jego wyobrażeniem. Gdy go poznajemy z bliska i widzimy, że ma brudne buty i jest spocony, to, mówiąc krótko, rozczarowuje.
O złudnym świecie sław, o serwisach plotkarskich i o przepisie na sławę rozmawiamy z Jackiem Zalewskim, autorem powieści Szpila.
Czyta Pan portale plotkarskie?
Nie. Nigdy ich nie czytałem, nawet kiedy pracowałem w jednym z nich. Często się to na mnie mściło, bo wychodziłem, całkiem zresztą słusznie, na największego ignoranta w redakcji. Artykuły, które pisaliśmy, nudziły mnie śmiertelnie. Z drugiej strony często zastanawiałem się nad umysłowością ludzi, których bezinteresownie interesuje lista byłych kochanków jakiejś celebrytki albo co jadła na randce ze swoim najświeższym partnerem. Istnienie serwisów plotkarskich to jedno z najbardziej tajemniczych zjawisk naszego życia społecznego. Być może kiedyś amerykańscy lub rosyjscy uczeni zbadają ten fenomen, dla mnie jest on wciąż niezrozumiały i mimo że napisałem o tym książkę, to nie doszedłem do żadnych sensownych wniosków.
Kiedyś to się zapewne nazywało bardziej elegancko: kronika towarzyska? Czasy były bardziej wytworne?
Próbuję sobie przypomnieć (a jestem na to wystarczająco sędziwy, pamiętam nawet czasy sprzed Internetu), kiedy ostatnio czasy były „wytworne”. I nic. Chyba nigdy nie było takich czasów, wytworność po prostu nie bywa w modzie. Nazwa „kronika towarzyska” bardzo mi się podoba ze względu na swoją elegancję, a może i wytworność, a plotki w małych dawkach są wręcz pożyteczne. Kiedy ma pani ochotę sięgnąć po nową książkę albo pójść na premierę filmu, to zwykle coś już pani o nim wie, czytała recenzję lub pytała o opinię znajomych. Jak mówił jeden z francuskich filozofów, nawet dzieło poprzedza plotka. O ile jednak dawne kroniki ograniczały się do referowania skandali, to współczesne, internetowe, często je kreują, by następnie na nich bezwstydnie pasożytować. I bye, bye, wytworności…
Szanowane czasopisma i dzienniki prowadzą takie rubryki, ale w Szpili ukazuje Pan inny świat – szesnastu najbardziej poczytnych portali. Ta szesnastka to oczywiście ironia…
Nie wiem, ile jest w Polsce serwisów plotkarskich, ale zdecydowanie za dużo. Liczba szesnaście w mojej książce nie znaczy nic, podobnie jak istnienie piętnastu pozostałych serwisów. Liczy się jedynie to, że Szpiletek.pl jest szesnasty, ostatni w rankingu, czyli najgorszy. Nie ma to jednak w gruncie rzeczy żadnego znaczenia, myślę, że Alex równie skutecznie traciłby swoje złudzenia także w najlepszym serwisie na rynku, wszystkie przecież działają według tego samego schematu. Bohater powieści podejmuje pracę w jednym z takich poczytnych portali.
Proszę nam powiedzieć, jak wygląda praca dla serwisu plotkarskiego…
Tak samo jak w każdym innym. Jest redakcja, są redaktorzy, wydawcy, dyżury, kolegia i szukanie tematów. Informację o kiecce, jaką celebrytka założyła na wieczorną imprezę, pozyskuje się tak samo, jak komentarz ministra do nowej ustawy. Mimo nikczemnej materii, jest to normalna dziennikarska robota, wymagająca takich samych dziennikarskich kompetencji jak w redakcji sportowej czy newsowej. Oprócz tego należy się jednak wykazywać zgoła innymi umiejętnościami, często idącymi w poprzek tamtych, a i będących w kontrze do rozumu i dobrego smaku. Taka specyfika tej roboty, od której Alex dostawał kręćka, a do równowagi wracał za sprawą wina z dyskontu i towarzystwa Mani Pani.
Jak wiemy, dziennikarze, czy inaczej: text workerzy, kreują rzeczywistość na potrzeby portalu. W jakim celu?
Nie będę opowiadać bajek o tym, że robi się to po to, żeby dać odbiorcom to, czego chcą, bo to nie cel, ale środek. Serwis internetowy, jak każda inna firma, działa na zasadach komercyjnych i jest stworzony po to, żeby zarabiać pieniądze. Kreowanie rzeczywistości sprzedaje się lepiej niż jej referowanie – w tym sensie serwis będący li tylko kroniką towarzyską byłby w istocie najgorszy na rynku. Pieniędzy zaś – wie to każdy, kto pracuje w korporacji – nigdy korporacja nie ma dość. Zawsze kolejny wynik kwartalny musi być lepszy od poprzedniego. Dlaczego musi? Tego zapewne nie wie nikt, nawet prezesi, wiedzą tylko, że musi. A przecież i tak mają wystarczająco dużo pieniędzy, żeby w końcu móc powiedzieć załodze: Słuchajcie, wynik, jaki osiągnęliśmy, jest ok, wystarczy, że go utrzymamy i będzie dobrze. Nigdy tego nie powiedzą, więc jest to zmora nie tylko serwisów internetowych, ale kapitalizmu jako takiego: systemu opartego na chciwości.
Co jest tak atrakcyjnego w życiu celebrytów, że chcemy o nich czytać? Choćby ukradkiem? Przecież wiemy, że wszystko to jest podretuszowane Photoshopem i innymi programami…
Nie mam pojęcia, naprawdę…
Ale ten świat ma też drugą stronę – tysiącom ludzi daje utrzymanie, poczynając od głównych bohaterów, po zastępy fotografików, grafików, wydawców. O jakich liczbach mówimy?
Też nie mam pojęcia. Z branżą zerwałem kilka lat temu, a to wystarczy, żeby mieć całkowicie przestarzałe i nieaktualne informacje. Niemniej to prawda: celebryci, stając na ściance, dają tym samym utrzymanie dziesiątkom osób – i jest to mimo wszystko coś pozytywnego w ich robocie: redaktor, edytor, wydawca, kierowca, fryzjer, księgowy, elektryk, etc. mają na czynsz, bo ktoś inny okazał się próżny.
Zauważam, że to, co światowe i eleganckie w świetle fleszy w stolicy czy na Zanzibarze, na prowincji nagle staje się nieco komiczne. Mam rację? Np. wielka gwiazda w brudnych trampkach i bez makijażu na wycieczce.
To bardzo ciekawe zagadnienie. Francuski socjolog Jean Baudrillard pisał, że żyjemy w hiperrzeczywistości: rzeczywistość z „krwi i kości” została podniesiona do rangi abstrakcji, a następnie ta abstrakcja zastąpiła nam „twardą” rzeczywistość. W ten sposób guza nabijamy sobie nie o ścianę, ale o „ścianę”: symbol okazuje się twardszy niż sama materia. Jako przykład Baudrillard podaje grotę w Lascaux. Kiedy ją odkryto, zezwolono turystom na nieograniczony wstęp do niej. Wymiana powietrza w grocie, a przede wszystkim przywleczenie nieobecnych tam wcześniej bakterii, zniszczyły cenne malowidła naścienne. Zatem wyremontowano jaskinię i zamurowano ją (zostawiając tylko niewielki judasz w ścianie), a następnie obok wybudowano wierną jej kopię i tam przekierowano turystów. Oto hiperrzeczywistość: kopia okazuje się ważniejsza od oryginału i w jakiś sposób unieważnia go. Ludzie doznają rzeczywistych wrażeń i traktują jako rzeczywistość kopię rzeczywistości. Celebryta jest prawdziwy, bo jest daleko, bo obcujemy z jego wyobrażeniem. Gdy go poznajemy z bliska i widzimy, że ma brudne buty i jest spocony, to, mówiąc krótko, rozczarowuje. W tym też tkwi siła serwisów plotkarskich: sprzedają fantazję i stanowią bufor pomiędzy celebrytą w codziennych strojach i tym ze ścianki.
Jak długo trwa aktualność informacji z serwisu plotkarskiego?
Tyle samo, co „poważnej” informacji, czyli bardzo krótko, dzień lub dwa. Warto jednak zauważyć, że serwisy często sztucznie podtrzymują zainteresowanie tematem. Jeżeli jakiś temat „grzeje”, to się go przetwarza na wszystkie dostępne sposoby. Celebryta się rozwodzi i z jakiegoś powodu interesuje to czytelników? Dajmy im zatem o tym wszystko, co tylko przyjdzie nam do głowy: dlaczego się rozwodzi, historię jego dotychczasowych związków, kim jest jego nowa wybranka, czy miała chłopaków, poszukajmy jej zdjęć z przeszłości, może znajdziemy coś pikantnego, z tych samych powodów przejrzymy też jego zdjęcia, sprawdźmy co piszą o sobie w mediach społecznościowych… Można to ciągnąć w nieskończoność, ale uwaga czytelników kiedyś się wyczerpie. Cenną umiejętnością redaktora serwisu plotkarskiego jest dostrzeżenie, kiedy to nastąpi.
Czy portale dbają o aktywność czytelników na forach, w komentarzach? Mają jakieś sposoby na pobudzanie zainteresowania plotką?
Nośnikiem plotki jest ciekawość: pragniemy się czegoś dowiedzieć nie dlatego, że tego potrzebujemy, ale że sprawi nam to przyjemność. Portale, nie tylko plotkarskie, ale także – a nawet przede wszystkim: newsowe – już dawno przestały sprzedawać nam informacje, teraz sprzedaje się emocje. Informacja nikogo nie interesuje i natychmiast ją zapominamy, natomiast przyjemność związaną z jej poznawaniem pamiętamy długo i pragniemy do niej wracać. Redaktorzy serwisów internetowych doskonale znają ten mechanizm, analizują nasze zachowania na forach i w innych serwisach internetowych i ustalają odpowiednie metody komunikowania się z nami. Brzmi to bardzo technicznie – i w istocie to jest technika, komunikacji nie prowadzą z nami przypadkowe osoby w przypadkowy sposób. Tekst plotkarski, żeby przykuł naszą uwagę, sprowokował do dyskusji, a zwłaszcza skłonił do kliknięcia w link, musi zostać, mówiąc brzydko, odpowiednio „zajawiony”. Zajawka powinna wpisać się w jakąś naszą emocjonalną potrzebę: może to być pytanie, na które, jako najmądrzejsi na świecie, musimy odpowiedzieć, może to być kontrowersyjna teza, którą koniecznie zechcemy skomentować albo zdjęcie, które udostępnimy. Jeżeli serwisowi uda się nas wciągnąć w tę grę – przepadliśmy.
Czy zdradzi nam pan sekret, jak zostać wielką gwiazdą serwisu plotkarskiego? Jak to się robi?
Gdybym wiedział, jak zostać taką gwiazdą, sam bym nią został, jestem nie mniej próżny od celebrytów. Gdyby istniała na to niezawodna recepta, mnóstwo rozmarzonych dzieciaków, zamiast brać się do uczciwej roboty, podpisywałoby atrakcyjne kontrakty na reklamowanie preparatów do wybielania odbytu i opóźniających procesy starzenia, bo – upraszczając – do tego w gruncie rzeczy sprowadza się chęć bycia celebrytą: do wygodnego życia na czyjś koszt. Można wprawdzie spróbować wywołać skandal obyczajowy, ale jak na złość żyjemy w czasach, kiedy nudny i banalny jest nawet goły tyłek. Chyba, że jest to tyłek kogoś, po kim zupełnie się nie spodziewamy, że ma tyłek, zwłaszcza goły. Jeżeli zaprezentuje go publicznie, to wstęp do wielkiej, może nawet kilkuletniej kariery w serwisach plotkarskich, ma doskonały.
I to jest recepta na karierę?
Zrobić w show-biznesie karierę od zera nie jest łatwo, niemniej bez wspomnianej plotki jako podstawowego nośnika sławy nie obędzie się. Można spróbować na przykład tak: przyjść na ważną branżową imprezę w zupełnie skandalicznej kreacji i liczyć na zainteresowanie fotoreporterów. Przyklejać się do znanych osób w nadziei na wspólne zdjęcie. W wersji dla zaawansowanych, żeby mieć pewność efektu, tych fotoreporterów można dodatkowo spróbować opłacić. Następnego dnia zdjęcia z imprezy pojawiają się w serwisach plotkarskich i wszyscy pytają: a kim jest ta nieznana dziewczyna w zupełnie skandalicznej kreacji? Punkt wyjścia do zostania gwiazdką już jest, teraz należy utrzymać na sobie uwagę mediów, co jest najtrudniejsze. Tutaj dużo zależy od inteligencji aspirującej celebrytki, ponieważ redakcje są wyczulone na tzw. „parcie na szkło” i zbyt nachalnej próby wejścia do ekskluzywnego świata show-biznesu nie zaakceptują. Załóżmy jednak, że się uda. Machina powoli się rozpędza, dziewczyna zaczyna bywać, publikuje zdjęcia, wypowiada się, zna ją coraz więcej osób. Z czasem trafia na okładki kolorowych pism, jest zapraszana do telewizji, pojawiają się kontrakty reklamowe. Czy sława jest tu zapłatą za realne osiągnięcia? Ano nie, wzięła się, dosłownie, z niczego. Opisałem to w Szpili, mam nadzieję, że zabawnie, w rozdziale stylizowanym na sztukę sceniczną. Celebryta to ktoś znany z tego, że… jest znany. Ta popularna i żartobliwa definicja celebryty jest w stu procentach prawdziwa.
Ale zdobyć popularność a ją utrzymać, to dwie różne sprawy.
Serwis, w którym pracowałem, zrobił kiedyś eksperyment: ni stąd ni zowąd zaczął pisać o kompletnie nieznanym człowieku jakby był celebrytą. Po tygodniu czy dwóch takiej zabawy jego nazwisko trafiło do czołówki najczęściej wyszukiwanych fraz w polskojęzycznym Internecie. Wtedy redakcja zakończyła eksperyment. Pokazała, jakie to łatwe. Oczywiście, utrzymanie popularności to zupełnie inna sprawa, wymagająca przede wszystkim pieniędzy. Tych aspirujący celebryci na ogół nie mają, bo żeby zdobyć, muszą być popularni… koło się zamyka.
Ale tak naprawdę to wszyscy wiemy, że to nie jest prawdziwe życie, że to nie jest na serio.
Jak to nie jest prawdziwe? Dla czytelników to właśnie jest prawdziwe życie, w przeciwieństwie do ich własnych, często nudnych i nijakich. Gdyby mieli prawdziwe życia, serwisy plotkarskie umarłyby z głodu, więcej: nigdy by nie powstały. W tej optyce, otwierając dowolny taki serwis, nie wchodzimy w świat iluzji, ale właśnie porzucamy go, żeby zobaczyć, „jak jest naprawdę”. Prawdziwy jest rozwód znanej pogodynki, „rajskie” wakacje szafiarki na Zanzibarze, życie księżnej Kate i księcia Williama, a nie to, że nie stać nas na buty od Kanye’a Westa czy słuchawki od innego znanego rapera, o wakacjach na Zanzibarze nie wspominając. Żyjemy w hiperrzeczywistości, a w niej prawda nie tyle umarła, co nigdy jej nie było. Prawdziwa jest tylko iluzja – i nie jest to wymysł serwisów plotkarskich, ale część uniwersalnej prawdy o nas samych.
Książkę Szpila kupicie w popularnych księgarniach internetowych: