Bieńczyk: Czekolada dla dajmoniona
Data: 2012-10-09 14:54:12Uwielbiam obserwować gesty i twarze, gdy wokół pali się i pije małą czy dużą czarną. Ileż w nich teatralności, ileż znaków wysyłanych do niewidzialnej publiczności, która zasiadła naprzeciw. To pieszczotliwe chwytanie za uszko filiżanki i ostrożne przysunięcie jej do warg, to delikatne wsunięcie szluga w usta, jakby był paluszkiem noworodka, to wciągnięcie dymu z miną szamana, to jego powolne wypuszczanie wprost w oblicze świata, jakby pragnęło mu się szepnąć coś poufnego, intymnego lub niesłychanie głębokiego. Chciałbym kiedyś napisać książeczkę złożoną z portretów dwudziestu ludzi, którzy najpiękniej palą papierosa. Dwudziestu ludzi, albo, jeszcze lepiej, dwudziestu pisarzy, gdyż to oni na starych fotografiach najlepiej z papierosem wyglądają. Mówię „starych”, albowiem w dzisiejszych higienicznych czasach pisarzom każą podczas sesji zdjęciowych do kolorowych magazynów i do gazet codziennych chować papierosy (które jakoś swą obecnością łatały niezręczność sytuacji) i robić z siebie idiotów w jakichś durnych pozach i przy kretyńskich rekwizytach.
Piękne są zatem dawne zdjęcia twórców; do moich ulubionych należy fotografia zamyślonego Rolanda Barthesa, geniusza francuskiej krytyki literackiej, jeszcze dzisiaj idola co bardziej ambitnej polonistycznej młodzieży. Idealna zgodność między papierosem a rysami, wyrafinowanie spływające z twarzy i przedłużone w geście zawieszającym papieros w pewnej odległości od ust, tak jakby był długopisem czekającym na nowe zdanie. Niestety, mam pewną pretensję do Barthesa związaną z używkami.
W latach 60. pojechał z lewackimi kumplami po piórze zwiedzać Chiny; moda na maoizm szerzyła się wówczas we Francji jak dżuma. Barthes był politycznie raczej neutralny, ale na temat Chin w swych zapiskach i dziennikach, prowadzonych na żywo, nie powiedział żadnego krytycznego słowa. Natomiast wracając z Pekinu do Paryża liniami AirFrance, zdobył się wreszcie na bezpardonową krytykę: wysmażył ostry list, w którym użalał się na fatalną jakość jedzenia i kawy serwowanych mu podczas lotu.
OK, postarajmy się go zrozumieć, jak tu pisać bez dobrej kawy, nie mówiąc o porządnym papierosie. Natchnienie samo z siebie nie przyjdzie ot tak, trzeba utorować mu drogę kofeiną i nikotyną. No i alkoholem, o czym wiadomo od czasów pierwszych książek na świecie. O inspiracjach tym ostatnim powstało już tyle tomów i tekstów, że, szczerze mówiąc, wszelka etyliczna (a także narkotyczna) literatura od pewnego czasu nudzi mnie niepomiernie. Natomiast coraz bardziej interesują mnie mniej tradycyjne i mniej kultowe fasony dokarmiania się w czasie tak zwanej kreacji.
Podczas spotkań autorskich pada nieraz pytanie o okoliczności towarzyszące pisaniu; najczęściej stawiają je młodzi, aspirujący do czernienia kartki. Wiadomo bowiem, że każdy uprawiający tę wstydliwą czynność wytwarza wokół niej własną magię i szlifuje własne zabobony. Musi być jakieś źródło zewnętrzne, substancja, która prowadzi negocjacje między ciałem pisarza (mdłym niekiedy i ospałym) a dajmonionem czekającym w kącie. Trzeba dajmoniona jakoś pobudzić, ściągnąć ku sobie. Kawa, herbata, papierosy, ewentualnie wino (słabo działa), tak, ale – tu czas na moją konfesję – dzisiaj najważniejsza jest dla mnie czekolada. Tym wabię dajmoniona, to ją podsypuję mu na wyściółkę. Rzadko przychodzi, no ale zawsze.
Tak, jestem obrzydliwie oportunistyczny. Czekolada stała się od kilku lat modna; wydawała się już tak znana, wręcz nudna, lecz zajęły się nią najbardziej kreatywne gastronomicznie umysły. Ilość producentów najbardziej wyszukanych czekolad rośnie z miesiąca na miesiąc. Wymyśla się już najbardziej cudaczne cuda, dodaje najbardziej niespodziewane składniki. Jeszcze wczoraj sól czy ostra papryka w czekoladzie szokowały; dzisiaj są już czymś normalnym. Dzisiaj dodają już do niej warzywa, jutro będą dodawali anszuasy (znam takie jedno risotto: z anszuasami i gorzką czekoladą - idea już jest).
Zatem szukam – nie, nie dla siebie, dla dajmoniona – najdziwniejszych czekolad. Przywożę je z odległych miast, z najdroższych delikatesów. Czekolady wariackie, nieraz z surowego ziarna, niespulchniane lecytyną sojową, bo dajmonion na byle co nie pójdzie. Bardzo mu się podoba moda na czekolady czarne, niemleczne, jak najmniej przystosowane do normalnego podniebiebienia. Poszedłem raz na całość, podrzuciłem mu tabliczkę z czekoladą 99% czystego kakao. Ale takiej i on nie mógł schrupać, to było o schodek za wysoko.
Mogę powiedzieć, dlaczego dajamonion lubi czekoladę, ciemną czekoladę. Bo jest ona nieco na obraz literatury. Nie da się czytać tekstu, którego koncentracja zbliża się do 100%. To jest too much, nawet tekst najbardziej genialny nie wytrzyma takiej porcji czystości i gęstości. Trzeba rozrzedzać – pisząc i jedząc. Tak do 80%, do 75%. Trzeba wpuszczać, droga aspirująca młodzieży, 20% czegoś innego. Tak jest lepiej. Bo wtedy istnieje niewielka szansa, że ktoś to przeczyta.
Marek Bieńczyk
Tekst opublikowany również w październikowym numerze magazynu "Papermint". W magazynie ponadto:
- Małgorzata Braunek o tym, kim jest, w rozmowie z Arturem Cieślarem
- Krzysztof Varga o tym, dlaczego jest ateistą, a zarazem chce wierzyć
- Paryż się bawi z Martą Orzeszyną i Małgorzatą Gutowską-Adamczyk
- Tomasz Karolak o swoich lekturach
- wywiad z Davidem Nicholsem
- Garfield oczyma Sebastiana Reraka
- felieton Małgorzaty Kalicińskiej
- torebka Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak
- i wiele, wiele więcej.
Pismo dostępne w sieci Matras i w prenumeracie, którą zamówić można na stronie internetowej.
Dodany: 2015-07-03 12:12:13