Zakończenie „Naznaczonych śmiercią” pozostawiło po sobie – w moim przypadku – lekki niedosyt wrażeń, co spowodowało, że czas oczekiwania na kolejny tom dłużył mi się niemiłosiernie. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że kiedy tylko ponownie zagłębiłam się w ten międzygalaktyczny świat, który dał mi się poznać jako brutalny, dość krwisty, gdzie ludzie robią wszystko, byle przetrwać, uświadomiłam sobie bolesną prawdę: Nie tego oczekiwałam! Nie powiem, ponownie zyskująca w moich oczach Veronica Roth zauroczyła mnie przesiąkniętą magią rzeczywistością, gdzie każdy musi pilnować swoich czterech liter, by te za szybko nie przylgnęły do wnętrza trumny, jednak uparcie czułam towarzystwo myśli, że tej historii ewidentnie czegoś brakuje. Zapewne przyczyniły się do tego liczne wędrówki, które – choć pozwalają znacznie lepiej poznać ten świat i odkryć jego zakamarki, nawet te prawie zapomniane przez ludzkość – powodowały znużenie porównywalne do tego, jakie towarzyszyło mi przy wiecznych spekulacjach związanych z przyszłymi atakami na wrogów danej strony. Miałam wtedy nieodparte wrażenie, że „Spętani przeznaczeniem” zaczynają upodabniać się do zupełnie innej książki z dorobku tej pani, a mianowicie „Zbuntowanej”, gdzie nie posiadam z nią zbyt wiele miłych wspomnień. Owszem, zdarzały się spektakularne momenty, gdzie wyniki licznych intryg, źle podjętych decyzji czy też niespodziewanych odkryć wyciskały z gardła te dwa słynne słowa, niegdyś wypowiedziane przez Abelarda Gizę w jednej z produkcji rozwiązanego już kabaretu Limo (mowa oczywiście o tej, gdzie ten pan jest odziany w odświętny, dresowy garnitur), ale to za mało. O wiele za mało, aby mnie porwać bez reszty, skoro przez większość lektury prawie nic się nie działo. To zaowocowało tym, że finał losów Cyry i Akosa okazał się dla mnie przewidywalny, prosty do bólu, a zarazem... nijaki. Autorka nie do końca wykorzystała potencjał drzemiący w tym pomyśle. Może to też wina tego, że wszędzie trąbiono o tym, że to najlepsza powieść w jej dorobku, przez co się nakręciłam. A szkoda, bo pierwszy tom wskazywał, że Veronica Roth dopiero nam pokaże, na co ją stać! Ewentualnie to ja dostałam wybrakowany egzemplarz „Spętanych przeznaczeniem”, przez co nie mogę potwierdzić słów widniejących na licznych rekomendacjach.
„Szczęście... – powiedziała Sifa – ... to tylko prosty konstrukt, dzięki któremu ludzie mogą wierzyć, że kontrolują pewne aspekty swojego przeznaczenia”.
Niewiele brakowało, aby Cyra Noavek wraz z Akosem Kereseth podzielili los Tris Prior oraz Tobiasa ukrywającego się pod imieniem „Cztery”. Dokładniej, chodzi mi tutaj o rosnącą z rozdziału na rozdział irytację na tę dwójkę, gdzie ich waśnie oraz wszelkie przemyślenia dotyczące ich związku nieraz spędzały mi sen z powiek. Na całe szczęście ta dwójka w jakimś stopniu okazała się dojrzalsza od bohaterów słynnej trylogii Niezgodna, co i tak nie zmienia faktu, że powolnymi kroczkami upodobniali się do nich względem podjętych ruchów, co nie było mi na rękę. I jak Akos jeszcze się jakoś wybronił swoim chłodnym i logicznym myśleniem, gdzie nawet odważył się przeciwstawić losowi, tak Cyra (znienawidzona przez większość społeczeństwa) działała zbyt impulsywnie, co w wielu przypadkach nie kończyło się pomyślnie, dzięki czemu jeszcze bardziej ją „kochano”. Jednak warto zwrócić uwagę na to, że oboje – pomimo młodego wieku – niejednokrotnie zostawali wystawiani na ciężkie próby, gdzie przeznaczenie nurtu naprawdę ich nie oszczędzało. Wiele przeżyli, co odcisnęło się na ich psychice, a tym samym na umiejętności radzenia sobie z zaistniałą sytuacją.
Zapewne większość czytelników skupiała swoją uwagę, zaraz po tej parze, na „ukaraną” swym darem Cisi, próbującą okiełznać pogrążoną w rozpaczy po utracie bardzo bliskiej osoby panią kanclerz, Isae, czy też na tej wysoko postawionej damie, ale jak dla mnie Veronica Roth powinna poświęcić więcej czasu Eijehowi, bo to właśnie on wydawał mi się najciekawszy. Wycofany, milczący jak najęty, skrywający mroczny sekret chłopak wręcz zasługiwał na taką szansę. Przypuszczam jednak, że autorka zrobiła to specjalnie, aby nie przyćmił innych bohaterów. A szkoda, bo może dzięki temu więcej by się działo! Ale i tak został łagodniej potraktowany od Lazmeta Noavek, tyrana, a zarazem ojca Cyry, który wypadł dość... blado. Jak na antagonistę, to nie wydaje mi się, aby wyróżniał się czymś szczególnym. Takich jak on było wielu i – mówiąc szczerze – już mi się przejedli. Ma ktoś może tabletki zwalczające zgagę?
Gdyby nie wyrobione przez lata pisania lekkie pióro Veroniki Roth, jej głowa pełna wyczesanych w kosmos pomysłów czy moje drobne przywiązanie do tej autorki (Co jest naprawdę szokujące, patrząc na to, że parę lat wstecz dość często wyklinałam na jej twórczość.), to zapewne ponownie mogłabym ją znienawidzić. Jak już wcześniej mówiłam, ta historia miała przed sobą świetlaną przyszłość, torowaną licznymi pochwałami, jednak ponownie powtórzę – nie wykorzystano do końca drzemiącego w niej potencjału. Całość ratowały niektóre aspekty, ale również to, że tej książki się nie czytało – przez nią się płynęło. Nawet w najnudniejszych chwilach dawałam się ponieść słowom wypowiedzianym przez Roth. Dosłownie nie wiedziałam, kiedy pochłonęłam połowę książki, chociaż dopiero co ją zaczęłam czytać. Także godne uwagi jest wplecenie wątku homoseksualnego, który nie narzuca się swoją „potęgą”. Został ukazany w subtelny sposób, dzięki czemu nie miałam wrażenia, jakby został upchnięty tutaj na siłę, jakby pani Roth kierowała się wszechobecną modą na tego typu relacje miłosne między istotnymi bohaterami. Aczkolwiek, nadal jestem zła na autorkę, bo przecież przy takim „arsenale” mogła wspiąć się wysoko, a nie pozostać w połowie drogi na szczyt.
Podsumowując, nie mogę uznać „Spętanych przeznaczeniem” za kompletny niewypał, ponieważ znalazłam tutaj wiele pozytywnych akcentów, które dawały mi nadzieję na to, że może kolejny rozdział odczaruje złą passę rutyny, jednakże polemizowałabym z tym, że jest to najlepsza książka z dorobku Veroniki Roth. Zapewne fani autorki będą nią zachwyceni, lecz ja, pomimo lekkiego pióra, niebanalnych opisów czy dozy poczucia humoru uważam, że „Naznaczeni śmiercią” wypadają na tle tej książki znacznie lepiej. Tak czy inaczej, nie odradzam lektury, chociaż proszę, byście nie popłynęli nurtem za rekomendacjami, bo możecie się srogo rozczarować. Wiem, co mówię!
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 2018-05-23
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 480
Tytuł oryginału: The fates divide
Język oryginału: Angielski
Tłumaczenie: Michał Zacharzewski
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Los jest jak klatka (...) Kiedy uwolnisz się z niej, możesz wybrać, co chcesz robić, dokąd iść... cokolwiek, dokądkolwiek zechcesz. Wreszcie możesz dowiedzieć się, kim naprawdę jesteś.
Veronica Roth powraca w wielkim stylu! Cykl „Niezgodna” podbił serca czytelników na całym świecie. Teraz Veronica Roth powraca –...
Początek trylogii Niezgodna Największy przebój literatury młodzieżowej Zanim Tobias poznał Tris… Szesnastoletni Tobias, syn przywódcy...
Szczęście... (...) to tylko prosty konstrukt, dzięki któremu ludzie mogą wierzyć, że kontrolują pewne aspekty swojego przeznaczenia.
Więcej