Każdy, kto kiedykolwiek miał możliwość spotkać na swej drodze osiemnastoletnią Elizę Mirk, nie potrafił przejść obok niej obojętnie. Chorobliwie nieśmiała, skrywająca się pod warstwą przydużych ubrań, wiecznie pochylona nad szkicownikiem drobnej postury nastolatka znacznie wyróżnia się na tle pozostałych uczniów, co – niestety – przysparza jej wiele przykrych niespodzianek. Nielubiana z tego powodu przez swoich rówieśników staje się dla nich idealnym kozłem ofiarnym, gdzie uszczypliwe uwagi, drwiny czy wyzwiska są na porządku dziennym. Dlatego też dziewczyna stara się jak tylko może przemykać po korytarzach niczym kanałowy szczur, byle tylko nie dać nikomu okazji do rozpoczęcia swojego paskudnego przedstawienia. Również we własnym domu próbuje udawać niewidzialną, gdzie po powrocie ze szkoły barykaduje się w pokoju, który stanowi dla niej idealny azyl. Tylko tam Eliza czuje się całkowicie bezpieczna, ale nie tylko z tego powodu uważa to miejsce za swoje małe królestwo.
Właśnie tam, w tej małej przestrzeni, panna Mirk porzuca realny świat na rzecz Internetu, gdzie przeistacza się w LadyKonstelację, ekstremalnie popularną autorkę komiksu „Morze Potworne”. Również dzięki bywaniu w sieci poznała wielu wartościowych ludzi, którzy są dla niej wsparciem i swoją obecnością powodują, że w jakimś stopniu zwalcza swoją nieśmiałość. Tym samym Eliza całkowicie zatraca się wirtualnym świecie, zapominając o tym rzeczywistym. Do czasu...
Do jej szkoły trafia Wallace, milczący fan „Morza Potwornego” oraz twórca rozchwytywanych w sieci fan fiction na jego podstawie. Początkowo podchodzi do niego nieufnie, ale z każdą kolejną rozmową stają się sobie coraz bliżsi. Niestety nawet to nie przekonuje Elizy do tego, aby wyznać mu największą tajemnicę.
Jak zareaguje panna Mirk, kiedy odkryje, że ich niespodziewana relacja zaczyna kiełkować w coś bardziej wymagającego uczuciowo? Czy będzie w stanie wyjść ze swojej skorupy zwanej „antyspołeczność” i odważy się zaakceptować fakt, że nie wszyscy ludzie w realnym świecie potrafią jedynie krzywdzić? I co zrobi w chwili, gdy odkryje, iż jej pilnie strzeżony sekret nie jest już tak bezpieczny, jak dotychczas?
Przesiąkająca pierwsze strony monotonność czynności wykonywanych przez Elizę zdawała się pożerać niczym zachłanna bestia każdy pozytywny wydźwięk realnego życia, zostawiając jej jedynie resztki w postaci tych kaleczących samoocenę. Strasznie ciężko robiło mi się na sercu, kiedy otoczenie w żaden sposób nie zamierzało akceptować pasji nastolatki, co pokazywało w dość okrutny sposób. Szyderstwa, wyzwiska, drwiące uśmieszki... ten drobny pakiet stanowił nieodłączną część egzystencji osiemnastolatki, przez co nawet się nie dziwiłam, że wolała poświęcać więcej czasu wyimaginowanemu przez siebie światu czy rozmowom z ludźmi, którzy – pomimo dzielącej ich odległości – całkowicie ją akceptowali i wspierali w najtrudniejszych momentach. Przełom następuje dopiero wtedy, gdy poznaje milczącego Wallace'a. Jego obecność spowodowała, że wszechobecna rutyna zaczęła ustępować miejsca drobnym szaleństwom, przełamywała stworzone dotąd bariery, pozwalając doświadczyć wielu niezapomnianych wrażeń. Eliza wręcz odżywała, a fabuła nabierała kolejnych barw, co powodowało, że coraz ciężej było mi się oderwać od książki. Te zmiany zaowocowały również w dozę poczucia humoru zręcznie wplatanego w fabułę, że z trudem powstrzymywałam uśmiech. Ba, nawet raz czy dwa zapewne (tradycyjnie, a jakże!) wystraszyłam sąsiadów swoimi niekontrolowanymi wybuchami śmiechu. Ale wiadome jest, że przecież to, co piękne i cieszące ludzkie oko, nie może trwać wiecznie. Wraz z pogłębiającą się zażyłością panny Mirk i Wallace'a, gdzie powolny rozkwit cieplejszych uczuć pobudzał do działania słynne motylki w brzuchu, rozrastała się również sieć kłamstw, jakich dopuściła się nastolatka. Obserwowałam jej walkę samą ze sobą, kiedy próbowała przestać oszukiwać swojego ukochanego i wyznać mu całą prawdę o sobie. Bała się, autentycznie obawiała się o swoją anonimowość, którą do tej pory udało jej się utrzymać (aż dziw, że żaden hacker jak dotąd nie poruszył nieba i ziemi, aby poznać tożsamość coraz bardziej dokazującej w sieci słynnej LadyKonstelacji). Popadała ze skrajności w skrajność, co zaowocowało wieloma przykrymi konsekwencjami, które z impetem ścięły ją z nóg, wyciskając z płuc całe powietrze. Zastanawiałam się, czy da sobie z nimi radę, skoro już wcześniej nie potrafiła sobie poradzić ze znacznie łagodniejszymi problemami. Czy podołała? Tego już wam nie zdradzę, ale powiem tylko jedno – z tego powodu czeka was wiele niespodziewanych zwrotów akcji, że z powodu rosnącej z sekundy na sekundę ciekawości wyżłobicie koleiny w dywanach, bo nie będziecie w stanie usiedzieć w miejscu!
„Ludzie w depresji nie chowają się przed swoimi potworami. Ludzie w depresji dają się im pożreć”.
W przypadku Elizy miałam naprawdę trudny orzech do zgryzienia. Doceniałam ją za to, że pomimo ogromnej popularności swojego graficznego dziecka nadal pozostawała sobą, broniąc rękoma i nogami swoją anonimowość, na której bardzo – ale to bardzo – jej zależało. Popularność nie uderzyła jej do głowy i nadal pozostawała skromną, nieśmiałą nastolatką, która nieudolnie wtapiała się w tło stworzone z pozostałych nastolatków. Niestety sympatia do niej przestawała mieć jakiekolwiek znaczenie, kiedy ze spokojnej i wrażliwej dziewczyny przeistaczała się w opryskliwe dziewuszysko. Sposób, w jaki odnosiła się do własnej rodziny zakrawał na chęć wzięcia młotka w dłoń i stuknięcia ją w tył czaszki na spamiętanie! Nawet nie przypuszczałam, że ktoś taki jak ona jest zdolny do czegoś takiego. Już z większym szacunkiem odnosiła się do swoich internetowych znajomych, gdzie z nimi potrafiła spędzić więcej czasu, niż z rodzicami i braćmi. Dopiero obecność małomównego Wallace'a spowodowała, że Eliza spojrzała na siebie krytycznym okiem i powoli zaczynała dostrzegać popełniane przez siebie błędy. Chłopak nie tylko nauczył ją szacunku do tego, co człowiek posiada, ale również dał jej wiele życiowych lekcji, które wiele zmieniły. Wallace nikogo nie udawał, był naturalny i szczery wobec świata, za co ogromnie go polubiłam. Także bracia Elizy, którzy – pomimo nieciekawych relacji z siostrą – pokazali jej, że rodzeństwo wcale nie jest takie straszne, jak to zawsze uważała. To właśnie oni stali się oporą, kiedy przeżywała największe załamanie. Jak widać, nie ocenia się książki po okładce.
Szara myszka, nowy chłopak w szkole, tajemnicze przyciąganie... wydawałoby się, że schemat nieudolnie goniący schemat to doskonały przepis na katastrofę, ale Francesca Zappia udowodniła, że pozory mylą. Autorka sięgnęła po wiele sprawdzonych motywów, ale dzięki swojej niebywałej kreatywności udoskonaliła je wszystko, nadając im zupełnie znacznie ciekawszych, niezmiernie kuszących kształtów. A to wszystko – w połączeniu z lekkim piórem, plastycznymi opisami oraz dobrze zarysowanymi postaciami – przekształca się w pełnowymiarową lekturę, którą czyta się w ekspresowym tempie, a ostatnie zdanie wywołuje jęk zawodu. Francesca Zappia zaczyna się rozkręcać, co mnie ogromnie raduje. To znak, że cały czas się rozwija, a to się chwali! Spodobało mi się również to, że w sposób prosty i przyswajalny dla młodszych czytelników autorka pokazała, że Internet nie tylko niesie ze sobą korzyści, ale również może narazić nas na wiele niebezpieczeństw, o których nawet nie wiemy, że istnieją.
Podsumowując:
[Eliza i jej potwory] to barwna, pełna radości i wzruszeń opowieść o przekraczaniu granic, podejmowaniu trudnych decyzji oraz ponoszenia konsekwencji każdego wykonanego ruchu. Pouczająca, skłaniająca do refleksji nad własnym postępowaniem udowadnia, że wystarczy niewiele, aby czarno-biały świat w pełni nabrał barw, a unosząca się mgła rozeszła się, pozwalając dostrzec to, co się za nią znajduje. Francesca Zappia znowu wykonała kawał dobrej roboty!
Wydawnictwo: Feeria
Data wydania: 2017-10-25
Kategoria: Dla młodzieży
ISBN:
Liczba stron: 400
Tytuł oryginału: Eliza and her monsters
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Marek Cieślik
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
„Jeśli nawet miłość nie zawsze zwycięża, dzięki niej łatwiej znieść wszystkie bitwy.” Rzeczywistość, jak się okazuje, często nie jest tym,...