Nastoletnia Paula w rodzinie zastępczej padła ofiarą molestowania seksualnego. Potem została sprzedana i trafiła do ludzi zajmujących się prostytucją. Równocześnie inna kobieta, Klaudyna, rozpoczęła poszukiwania porzuconej tuż po porodzie córki. Czy losy bohaterek powieści Marcina Pilisa Zemsta kobiet splotą się? Jaki będzie finał ich historii? Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira, dziś w naszym serwisie możecie poznać początkowe fragmenty tej historii, koniecznie weźcie też udział w konkursie poświęconym Zemście kobiet:
Rozdział 1.
Paula. Ostatnia transakcja
Zdjęcie
Miała szczupłe ciało i delikatną, dziecięcą twarz. Karol Cichowski siedział oparty o niską ławę i przyglądał się fotografii. Poważne oczy, linia zaciśniętych ust, na policzkach warstwa rdzawego pudru. Widział gorycz bezradnego sprzeciwu, chwilę gniewu uchwyconą w płaskim kadrze prawdy.
— Ładne — powiedział po namyśle. — Wieczorem możesz ruszać.
— Muszę wcześniej. Spieszy im się, bo podobno nie tylko my jesteśmy zainteresowani.
Mariusz Rolek wypowiedział te słowa z niepokojem w głosie.
— Dobrze, nie ma co zwlekać. Jedź od razu. Tylko pamiętaj, umawialiśmy się.
— Jasne, nie ma problemu.
Kiedy kilka minut później Karol Cichowski został sam, jeszcze raz sięgnął po zdjęcie. Na odwrocie nieporadnie skreślone litery składały się w napis: Paula.
Przyjrzawszy się dokładniej, mruknął coś pod nosem. Rzeczywiście była taka, jak zapewniał ten obleśny typ. Wprawdzie trochę zepsuta biedą, wymięta, ale przecież wszystko można naprawić. Jej oczy robiły ogromne wrażenie: wyzywające, przesiąknięte szczególnym odcieniem pogardy, jaka rysuje się na twarzach nieskażonych dziewcząt, tych wczesnych nastolatek, dopiero odkrywających głębię własnej kobiecości.
Na chwilę uwolnił wyobraźnię i pozwolił, aby przeniknął go rozkoszny dreszcz. Odległe obrazy zabłysły w pamięci, a dłoń mocniej ścisnęła zdjęcie.
Ileż to lat, ile lat upłynęło?
Podszedł do biurka, pamiętającego czasy międzywojenne, wsunął zdjęcie do szuflady i zamknął ją na klucz. Drobiazgi gromadzone od wieków. Małe przedmioty, pozornie bez znaczenia, a jednak utrwalające nieubłagany upływ lat. Dokumentacja ważna jedynie dla niego, i tak nikt inny by tego nie zrozumiał. Wszystkie te chusteczki, stos czarno-białych i kolorowych fotografii, fragmenty porwanych ubrań w osobnym pudełku — kiedy je tam włożył? — błękitna oprawka okularów, kilka pierścionków, kosmyki włosów zmieszane z wąskimi i szerokimi wstążkami, miniaturowa maskotka z pluszu — przedmioty te, podobnie jak wiele innych, nadal leżały bezpiecznie w suchym i odgrodzonym od reszty świata wnętrzu.
Co się z nimi stanie, kiedy będzie musiał odejść?
Dopił whisky. Myśl o spotkaniu z dziewczynką przynosiła fizyczną błogość, coś, czego prawie już nie pamiętał. Zdjęcie obiecywało wiele.
Otrząsnąwszy się, założył marynarkę i płaszcz, zgasił lampkę i opuścił pokój.
Sekretariat unurzany był w ciemnej czerwieni. Gosia podniosła głowę, gdy tylko przekroczył próg, i uśmiechnęła się zza biurka. Formalnie taktowna, tak jak należy, przepisowy uśmiech, choć oczy ani trochę nierozweselone.
Karol Cichowski dobrze to widział, nic nie umykało jego uwadze. Doskonale rozpoznawał mowę ciała swojej sekretarki. Była to mowa nieprawdziwych gestów, wymuszonej mimiki, pełna przepisowych ruchów i póz. Nie przeszkadzało mu to. Nawet lubił świadomość, że Gosia najchętniej opuściłaby to biuro i więcej nie wracała, gdyby tylko mogła. Gdyby jej pozwolił.
Odwzajemnił jej uśmiech, dopinając guziki płaszcza.
— Gosiu, dziś mnie już nie będzie, więc najlepiej zamknij, a potem możesz udać się do siebie.
— Oczywiście.
— Dziękuję.
W oczach młodej kobiety rozjarzyła się iskierka czegoś, co w równej mierze mógłby uznać za przejaw radości, jak i największej obłudy. Dawno już pogodził się z tym, że dziewczyny, którym dawał na chleb, nie darzyły go nawet cieniem sympatii. Zresztą, wymaganie podobnych wariactw uznawał za głupotę. Wiedział, że nie da się skłonić kobiety do ciepłych uczuć, jeśli ona ich w sobie sama nie roznieci. Wszystko inne jest zaledwie udawaną rolą, dokładnie taką, jaką każdego dnia odgrywała dla niego Gosia.
Wyszedł na korytarz. Zamienił kilka słów z postawnym mężczyzną siedzącym za drzwiami, poklepał go po ramieniu i ruszył przed siebie. Po chwili był już na schodach. Kilkanaście stopni i znalazł się u drzwi. Panował chłód, więc szczelnie owinął się szalikiem. Człowiek z ochrony nacisnął klamkę i Karol Cichowski wyszedł na zewnątrz.
Budynki po drugiej stronie drogi tonęły we mgle, szarówka powoli przechodziła w mrok, oblekając świat ciemnym kurzem nocy. Głęboko wciągnął mokre, czyste powietrze i rozejrzał się wokół. Rozpadające się bloki pod lasem skrywała mgła, ale myśl o nich jak zwykle zaprzątnęła mu głowę. Tyle wspomnień wiązało się z nimi.
Wsiadł do samochodu i powoli ruszył. Obraz dziewczynki ze zdjęcia przesunął mu się przed oczami. Niewinność, rzecz najcenniejsza na świecie, otulała jej postać niczym niewidzialna chmurka, zupełnie jakby stanowiła najcenniejszy rynsztunek, zbroję chroniącą przed złem nocy i dnia. To była czysta radość życia, magia niepowtarzalnego zespolenia urody, młodości i siły, właściwa niewielu podobnym istotom. Karol Cichowski wiedział, że taka chmurka niewinności, zaledwie wyczuwalny obłoczek, to nie ochronny puklerz, ale zdradliwa przynęta na upiory, przed którymi nie można się obronić.
Rozsiadł się wygodnie i uchylił szybę. Papierosowy dym natychmiast ulotnił się z kabiny. Pewien trzydziestoparoletni lekarz stanowczo zabronił mu palenia, ale Karol Cichowski nie dowierzał lekarzom, a najbardziej nie dowierzał młodym ludziom, twierdzącym, że lepiej wiedzą, co dla niego dobre. Minął odrestaurowane budynki gospodarcze, dwa postawione własnymi środkami domy i po chwili opuścił miasto.
Jego miasto. Wskrzeszone z martwych.
Dom Pauli
Ona nie jest moją mamą. Wczoraj podsłuchałam, jak rozmawiała z nie moim tatą. Mówili o mnie. Najpierw myślałam, że to nie o mnie, bo rozmawiali o jakiejś „niej”, ale tak jakby inaczej niż zwykle, i brzydko się pokłócili. Nie znoszę, kiedy się kłócą, muszę wtedy uciekać pod dach, żeby nie mogli mnie widzieć. Lubię tam być, gdy nie mogę chodzić do szkoły.
Wczoraj pierwszy raz nie uciekłam. Kiedyś widziałam na filmie, jak dziewczynka skrada się i słucha, co mówią rodzice, a potem płacze, bo oni nie chcą już być razem. Nie moja mama i nie mój tata będą razem zawsze. Będą zawsze ze sobą. Tylko ze sobą. Aż się pozabijają.
Słuchałam ich długo, tak długo, aż nie słyszałam już nic, tylko ich wrzask. W domu nie moich rodziców jest dużo wrzasku. Są dni, że mówią, jak im ciężko i że świat jest taki zły, że muszą się mordować dzień w dzień, i jeszcze ona — czyli ja — zjada darmo, bo nic nie robi. Piją wtedy wino i omawiają poważne sprawy. Kiedy nie piją, milczą i wtedy jest spokojnie, i nawet z osobna są przyjaźni dla mnie, pytają o różne rzeczy i o szkołę. To się kończy, gdy przestają milczeć.
Bo nie moi rodzice już tak mają.
Aż do wczoraj nie wiedziałam, że ona nie jest moją mamą. Podejrzewałam coś, lecz nigdy nie spytałam jej o to. Teraz już wiem, że ona jest taka sama, jak nie mój tata. Patrzyłam przez uchylone drzwi i widziałam, jak nachyla się w jego stronę i mówi:
— Moja też nie jest! I nie gadaj mi tu głupot, że mnie co trzyma. Ja wiem, co tobie chodzi po głowie.
A nie mój tata zaczął się śmiać, wykrzywił się tak nieładnie i zaczął kaszleć. Kiedy przestał, powiedział:
— Zrobimy to razem, kobieto.
Ciągle nie wiem, co chcą razem zrobić. Oni rzadko robią coś razem, chyba że akurat mówią do siebie o tych ważnych sprawach, a potem się brzydko kłócą, albo kiedy oglądają telewizor. Czasami jestem z nimi i też oglądam. Kiedy byłam mała, oglądałam często, ale teraz już wyrosłam — tak mówi nie moja mama — i nie potrzebuję na te głupoty patrzeć, bo od tego tylko się za młodu głupieje i złe rzeczy po głowie chodzą dziewczynom, za dużo sobie wyobrażają, różnych fiu-bździu im się zaraz chce, i to takie teraz młode, a już nie wiadomo co. Nie moja mama powtarzała mi, że muszę być porządna. Jak nie będę porządna, to źle skończę, a od oglądania nie będę porządniejsza. Często mi to mówiła. Kiedy byłam jeszcze mała, zapytałam, co się robi, że się jest porządnym, a nie moja mama powiedziała:
— Słucha się swojej matki. Porządna dziewczyna za matką pójdzie w ogień.
Nie rozumiałam, jak to jest iść w ogień za matką i dlaczego właściwie matka miałaby wchodzić do ognia, ale pewnego dnia prawie pojęłam, co chciała powiedzieć. Kładłam się, kiedy nie mój tata wszedł do mojego pokoiku. Był jakiś dziwny. Od razu położył palec na wargach i cicho podszedł do mojego łóżka. Ja już leżałam. Cuchnął winem. Myślałam, że chce mnie skarcić, bo jak się upił, to lubił karcić.
Teraz to ja cię skarcę — mówił tak albo jakoś podobnie, idąc już w moją stronę. A potem szczypał. Mocno i w różnych miejscach, zaciskał palce, tak że na drugi dzień nadal miałam sine ślady, spoglądał na mnie i pytał: No i co, no, jak ci? Jak ci teraz? Jednak tego wieczoru nie chciał mnie karcić. Od razu wyczułam, że jest inny niż zwykle. Byłam zdrętwiała, zrobiłam się jakby twarda, jak moje stare lalki w kątach, i nieruchoma, bo jego wzrok był jak sznur, a potem jego ręka zacisnęła się mi na buzi. Coś mówił, zrzędził tak jakby, ale nie rozumiałam nic. Wtedy ucisnął mi pierś i zaczął gładzić. Byłam mniejsza i ta pierś to wcale nie była pierś, bo była jeszcze bardzo mała, a jednak on gładził i zbliżał usta do mojego ucha. Potem przesunął rękę i włożył mi ją do majtek. Miał szorstką i wielką dłoń z grubymi palcami. Te palce zawsze wyglądały jak krótkie napuchłe kiełbasy. I wtedy poczułam, jak on tymi palcami przesuwa i naciska mnie tam między nogami, i udało mi się krzyknąć. Zacisnął mocniej dłoń i zaczęłam się dusić. Wtedy rozsunął spodnie, coś powiedział, ale nie słyszałam co, bo nagle ogarnął mnie całą jakiś szum, taki głośny szum, jakby z morskiej muszli. A on chwycił moją rękę i powiedział:
— No, dotknij… Dotknij se…
I coś jeszcze mówił, ale nie słyszałam więcej, bo szum przeszedł w trzask. Za chwilę to był już zgrzyt, jakby mnie miało od tego zgrzytu ogłuszyć na zawsze. A potem nagle poczułam, jak jego ciężar słabnie i zobaczyłam nie moją mamę.
— Ty skurwysynu jeden, ty! Ty gnoju zjebany! Przecie to jeszcze młode! Gdzie te łapska, gdzie?!
Nie moja mama kazała mi iść za sobą. Nie chciałam, ale ona wtedy powiedziała:
— Jak ci mówiłam? Porządna masz być! Zobacz, coś narobiła! Pójdziesz ze mną, raz!
Pomyślałam, że pewnie teraz pójdziemy w ogień, ale nie moja mama zaprowadziła mnie do łazienki. Słyszałam, jak nie mój tata śmieje się i mówi, że jeszcze dzisiaj zatańcują.
Nie moja mama kazała mi się rozebrać i zaczęła mnie tam oglądać i macać. Potem wypuściła powietrze i powiedziała:
— Oj, w ogniu się będzieta smażyć, i on, i ty.
Próbowałam wytłumaczyć jej, że nie chciałam, żeby nie mój tata przychodził do mnie.
— Też pójdziesz do ognia.
A kiedy spytałam, czy pójdę tam za nią, chlasnęła mnie w głowę.
— Nie być bezczelna, dziewczyno!
Dzisiaj jestem starsza i rozumiem, że nie moja mama chciała powiedzieć coś innego. Ale przecież ja nie mogę za nie moją mamą iść w ogień. Bo nie moja mama mnie nie kocha. Ona już tak ma.
Kiedy wczoraj pierwszy raz nie uciekłam, drżały mi nogi. Bałam się ruszyć, żeby nie usłyszeli, że podsłuchuję. Ale i tak mnie zobaczyli. Mówili właśnie, że muszą to zrobić, bo już w tym życiu chuj ich strzela jeden, a żyć przecież trza. Oni często tak mówią. Że ten chuj ich strzela. Podobnie mówią moi koledzy z klasy. Ale ja nie. Nie chcę mówić tak, jak nie moi rodzice, nie chcę się bawić w to, czego żądają ode mnie w szkole chłopaki. Od czasu, kiedy opanował ich szał macania dziewczyn, zmienili się całkowicie. Pamiętam, jak szłam do domu, a oni zaczaili się za jakimś murem. Było ich dwóch, z równoległej klasy. I jak tylko mnie przygnietli, od razu zaczęli macać. Ze wszystkich macań, jakie przeszłam, to było najgorsze. Macali mnie wszędzie i mocno, chyba chcieli rozebrać, a jeden z nich wyciągnął to swoje coś i przystawił mi do twarzy, a ja nie rozumiałam, o co mu chodzi. Wtedy ten drugi zaczął nagle macać tak mocno, że musiałam krzyknąć, bo gniótł mnie między nogami bez opanowania, jakby coś go zamroczyło. Nagle ktoś ich wystraszył i pobiegli. Wiedziałam jednak, że to nie koniec, nie ostatni raz. Prawie wszystkie dziewczyny były już wymacane i prawie wszyscy chłopcy macali, nawet tacy, że trudno ich o to posądzać, ich mamy na pewno bardzo ich kochały i nigdy by w to nie uwierzyły, a nawet jakby uwierzyły, to byłyby z nich dumne. Najgorzej było po roratach. Stali często całymi grupami i rzucali się na dziewczyny nieraz od nich dużo starsze, a jak było trzeba, gonili do upadłego, przewracali i zaczynali macać. Macali lasem rąk, a te ręce walczyły z sobą o kawałek cipki, przepychały się jak zgłodniałe węże.
Dawno temu powiedziałam sobie, że nie będę mówić jak oni. Ani tak, jak nie moi rodzice, bo nie mój tata jest taki sam, jak chłopaki z klasy, tylko ma większe paluchy.
Zobaczyli, że stoję za drzwiami, i przestali mówić. Tylko wpatrywali się we mnie, jakbym była zjawą, a ja wpatrywałam się w nich i nie byłam w stanie się poruszyć. Wokół wisiał gęsty dym z papierosów, a żarówka dawała to smutne ciemnożółte światło, od którego przychodzą złe myśli. Chciałam biec na górę, pod dach, i żeby zapomnieli od razu, że ich podsłuchałam, i już tam sobie dalej tylko siedzieli, a ja pójdę cichutko i tak jakby mnie nie było. Ale nogi miałam jakby przymurowane do podłogi i nagle zachciało mi się sikać. Próbowałam wytrzymać, ale oczy nie mojego taty były jak oczy diabła, spoglądał tak strasznie, że popuściłam tam pod drzwiami i poczułam, jak siki płyną mi po nogach.
Wtedy nie moja mama wstała od stołu. Miała chwiejny chód, jednak szła szybko, prosto w moją stronę. Otworzyła szeroko uchylone drzwi i walnęła mnie ręką w twarz. Poczułam jej kości na policzku. Złapała mnie za włosy, zaczęła potrząsać i krzyczeć, myślałam, że za chwilę walnie moją głową w ścianę. A wtedy nie mój tata ją odciągnął. Szamotała mu się w rękach, wyrywała i wiem, że chciałaby rzucić się znowu na mnie i wyszarpać, i bić. Chciałaby znowu mnie wyzywać. Ale nie mój tata jej na to nie pozwolił. Po kilku minutach uspokoiła się. Usadził ją na krześle i powiedział:
— Co robisz, kobieto?! Kurwa! Po coś ją jebła? Jak jej teraz wyjdzie jakiś, kurwa, bąbel, jakieś limo czy chuj tam wie co, to co będzie? Pojebało cię?
A nie moja mama tylko siedziała, podpierając czoło ręką, i odepchnęła go od siebie. A potem powiedziała:
— Zamknij się, ty głupi ciulu! Gówno z tego rozumiesz!
Nie mój tata: — Zrób coś z tym!
Nie moja mama: — Odwal się.
Nie mój tata: — Kurwa, ja z tym coś zrobię.
Nie moja mama: — Nie! Nie dotykaj jej! Zostaw, będzie dobrze, nie bój się.
Zaczęła palić i nie patrzyła już na mnie więcej, a nie mój tata kazał mi iść do siebie, bo go nerwy wezmą. W pierwszej chwili nie mogłam oderwać stopy od podłogi. Wydawało mi się, że przyrosła, jakby ją ktoś przybił do deski.
Nie moja mama zachłannie paliła, pociągała raz po raz długie, głębokie machy. Nie mój tata znowu kazał mi iść do siebie. Udało mi się wreszcie przesunąć stopę, a wtedy nie moja mama odwróciła do mnie głowę i powiedziała:
— Idź, dziecko, idź. Potem przyjdę do ciebie.
Tak łagodnie to powiedziała, że nagle chciałam do niej podbiec albo żeby ona przyszła do mnie, ale teraz, już, od razu; jednak powoli odwróciłam się i poszłam do łazienki. W oczach nie mojej mamy szkliły się łzy, ale nie wiem, dlaczego i czy to przypadkiem nie z mojego powodu.
Zasnęłam wczoraj, a dzisiaj obudziłam się i bolała mnie twarz.
Rano weszła nie moja mama. Zapowiedziała mi, że nie idę do szkoły, bo szkoły już mi wystarczy. Spytałam dlaczego, przecież inni chodzą nadal. Odparła, że za dużo nauki dla takiej dziewczyny jak ja to tylko robi problemy i że mam się iść wykąpać, tylko dokładnie. Obejrzała mi twarz pod światło i syknęła przez zęby, miała na czole jakąś ciemną smugę i zapytałam, czy coś jej się stało. Wtedy popatrzyła mi w oczy, objęła i mocno przytuliła. Nie pamiętam już, kiedy zrobiła to ostatni raz.
Kiedy już byłam czysta i wyschły mi włosy, nie moja mama przyniosła swoją kosmetyczkę. Musiałam usiąść do światła. Zamknęłam oczy. Nie moja mama pomalowała mi rzęsy i usta, a na policzek, gdzie mnie bolało, położyła dużo pudru. Chciałam wiedzieć, dlaczego to robi, przecież nie pozwalała mi się malować.
— Tata zrobi ci zdjęcie. Powinnaś ładnie wyglądać.
Zdjęcie. Nie moja mama nic więcej nie chciała zdradzić. Moje zdjęcie było po prostu potrzebne.
Na dole czekał nie mój tata. Był ogolony; miał na sobie odprasowaną koszulę, spodnie w kant, o których nawet nie wiedziałam, że je ma, włosy zaczesane do tyłu, pokryte chyba jakimś żelem albo lakierem nie mojej mamy; pachniał płynem po goleniu o ostrym zapachu.
— No, no, jak ta lala.
Jego śmiech po chwili przeszedł w kaszel.
Nie mój tata zrobił mi dużo zdjęć. Kazał stawać w różnych pozach i raz się uśmiechać, a raz nie. Był w bardzo dobrym humorze i ciągle powtarzał, że zdjęcia będą kurewsko dobre, że ja to mam we krwi i niejeden jeszcze się znajdzie, co ze mną zatańcuje.
Tylko nie moja mama siedziała cicho. Przez cały czas nie odezwała się ani słowem, patrzyła w okno, nie na nas. Wydawało mi się, że jest nie tutaj, w pokoju, ale w innym miejscu, jakby z dala, nawet było mi jej żal i miałam ochotę ją pocieszyć, jednak nie chciałam denerwować nie mojego taty.
Później musiałam iść do siebie i tam siedzieć. Nie wiedziałam, dlaczego nie moja mama zakazała mi wychodzić z pokoju, ale wolałam nie pytać. Po południu przyniosła mi obiad. Nadal się nie odzywała. Wreszcie po kolacji została ze mną.
Usiadła na łóżku obok i powiedziała, żebym się do niej przysunęła. Objęła mnie i przytuliła. To było dziwne i pomyślałam, że coś bardzo ważnego się zmieniło albo dopiero miało zmienić. Nie moja mama przytulała mnie mocno. Jeszcze nikt nigdy tak mnie nie ściskał, ale było mi tak dobrze, że też ją objęłam i uścisnęłam. Przeszło mi przez głowę, że musiało się coś stać, bo od rana wszystko było inne niż zwykle. Pomyślałam, że nie moi rodzice się zmienili; może czekali, aż dorosnę, i kiedy już będę większa, to przyszykują mi taką niespodziankę, bo dorastająca córka to już nie małe dziecko i teraz muszą się zmienić, żebym i ja mogła się zmienić; pomyślałam, że to jest takie ogólne prawo między rodzicami i dziećmi, i w pewnej chwili ono odmienia całe życie, i wszystko staje się lepsze. Tak pomyślałam i zapomniałam już, że boli mnie policzek.
I wtedy, gdy tak się przytulałyśmy, a ja czułam ciepło jej ciała i bijące ciężko serce, nie moja mama powiedziała, że muszę opuścić ten dom.
— Musisz, moje dziecko. Musisz. Jeszcze dzisiaj.
Czułam jej gorący oddech. Nie moja mama nie wypuszczała mnie z objęć. Ściskała mocno i szeptała do ucha.
W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejne fragmenty powieści Zemsta kobiet. Książka Marcina Pilisa dostępna jest już w popularnych księgarniach internetowych: