Myśleliście, że w niewielkim miasteczku nadmorzem po zakończeniu sezonu turystycznego panuje potworna nuda? Cóż, tyle że plotki rozprzestrzeniają się tu lotem błyskawicy, a najdrobniejsze wydarzenia urastają do rangi potężnych dramatów.
Przed laty rodzina Inki zdecydowała, że dziewczyna nie pozna przeszłości, nie odwiedzi już domu, w którym mieszkała z matką. Teraz Inka może go obejrzeć w poszukiwaniu śladów przeszłości. Problem w tym, że najcenniejszą rzecz, jaka pozostała po jej matce, bez której prawda zawsze będzie niepełna, ktoś już wcześniej sobie przywłaszczył. Czy Ince uda się ją odzyskać? Czego dowie się o swej matce? I czego dowie się o sobie?
W naszej redakcyjnej recenzji Magdalena Galiczek-Krempa pisze, że Zanim odfrunę – kontynuacja powieści Tam, gdzie nie sięga już cień Hanny Kowalewskiej – to mocna, złożona opowieść o tm, co składa się na ludzkie życie. O wyborach, jakich dokonujemy, nie zważając na innych, o krzywdach, które zadajemy sobie i bliskim, o niedokończonych sprawach, które cieniem odbiją się na przyszłych pokoleniach. Wreszcie – o uczuciach, które mienią się całą paletą barw, o emocjach, jakie tłamsimy w sobie, ale które i tak znajdą drogę, by wybuchnąć. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego, a dziś w naszym serwisie znajdziecie pierwszy z jej premierowych fragmentów:
Weronika stała na brzegu zatoki. Patrzyła na ptaki latające nad wodą. Coś musiało przypłynąć. Ryby lub jakaś padlina, bo uparcie kołowały przy starej łodzi, kołyszącej się niedaleko pala wbitego w morskie dno. Stary Turak nie zadał sobie w tym roku trudu, by wyciągnąć łódź z wody. Nie zadbał też o to, by zmienić przetarty sznur na nowy, mocniejszy. Pal też się przekrzywił, jakby w każdej chwili mógł całkiem poddać się naporowi fal i podryfować razem z łodzią ku pełnemu morzu. Weronika pomyślała, że może trzeba przedrzeć się przez pas wody, ułożyć w łodzi i poczekać, aż odpłynie. Miała tę pokusę już dawno. Gdyby to była jej łódź, już by obie były na środku morza. Ale to była łódź Feliksa Turaka. Może by ją sprzedał? Wątpliwe. Był równie stary jak Weronika i dużo bardziej nieużyty. Łódź to było wszystko, co mu zostało. Dopóki kołysała się w tym miejscu, mógł codziennie naciągnąć kapotę i kaptur, sięgnąć po laskę i dreptać do tego miejsca przez piasek i sitowie. Co by zrobił bez niej? Nie byłoby po co wychodzić. Nie byłoby po co żyć.
Weronika oderwała wzrok od łodzi i przeniosła go na pasek jasności na niebie. Słońce usiłowało się przesączyć przez chmury, ale wylało się tylko trochę zażółconej bieli. Leciała w tamtym kierunku rybitwa. Weronika rozłożyła ramiona, jakby to były skrzydła. Dlaczego była taka ciężka?
Ptak skręcił ku plaży, a potem zniknął w przybrzeżnych trzcinach, by odpocząć w zacisznym miejscu, tam, gdzie nie docierał wiatr. Tego wiatru nie było zresztą tak wiele. Powiewało w krótkich porywach, podobnych do siebie, nudnych takich. Ale nie to dzisiaj dokuczało Weronice.
— Zima nie zima— zamruczała. Nigdy przedtem pogoda nie miała dla niej znaczenia. Była jaka była. A teraz męczyła ją szarość. Za buro było, za jesiennie. Zimy zimowej jej się zachciało. Oblodzonych pali mola, czap lodu przy kutrach, bieli po horyzont. A najbardziej chciało jej się skutej lodem zatoki. Poszłaby po lodzie choćby do łodzi Turaka. Posiedziałaby w bieli, jakby przez nią płynęła.
Tak już było. Kiedyś. Siedziała w innej łodzi. Miała wełniane rękawice. Patrzyła na błyszczącą taflę lodu. Potem zaczęła po niej iść ku pełnemu morzu. Kto ją powstrzymał? Bo ktoś ją powstrzymał. I ciągnął po lodzie. W niemieckim mundurze był.
Nie. Nie ku morzu chciała iść, tylko na drugą stronę przesmyku, który przedzielił półwysep na dwie części. Z półwyspu zrobił się mały wyrostek i przydługawa wyspa. Weronika została na wyspie, a Bystra po drugiej stronie, na wyrostku. Weronika poczuła teraz zapach wilczycy, jakby Bystra była gdzieś obok, gotowa prowadzić Weronikę przez lasy na półwyspie i te poza nim. Przed wojną wędrowały tak parę razy, nie zważając, czy to noc, czy dzień.
Ale wtedy, na początku wojny, biegła za Bystrą z innego powodu. Wilczyca oberwała odłamkiem miny. Weronika podążała za rdzawymi śladami. Wjednym miejscu wyglądały jak czerwone korale na śniegu. Bystra była tuż-tuż. Ale śmierć też była tuż-tuż. We trzy biegły przez las. Weronika ciągle jeszcze miała nadzieję, że przegoni śmierć. Wystarczyło dopędzić zwierzę i ucisnąć ranę. Przywoływała w myślach Bystrą, by się zatrzymała, ale tym razem wilczyca jej nie słyszała.
Przed oczami Weroniki stanął przesmyk skuty lodem, jakby to było dziś, a nie kilkadziesiąt lat temu. To była wyjątkowo zimna noc. Biegły przez cichy, zlodowaciały świat. Lód był dostatecznie mocny dla zwierzęcia, ale ona poszłaby na dno, gdyby nie żołnierz, okutany jak jakiś włóczęga. Śmierć dogoniła Bystrą gdzieś po drugiej stronie, ale Weronika nigdy nie dowiedziała się, co to było za miejsce.
— Potrafisz być szybka jak błyskawica— mruknęła Weronika.
Stała nad przesmykiem i jednocześnie nad zatoką. Tam było biało, miejscami srebrzyście, a tu szaro. Babka ją uprzedzała, że na skraju czasu będzie jej się mieszać tak, że już sama nie będzie wiedziała, gdzie jest. Bolało ją, jakby dalej wypatrywała Bystrej. I jakby ją żołnierz ciągnął do składziku zwęglem. Będziesz tam miała ciepło. A miała tam czarno, przyciśnięta do węglowego miału, z wielką łapą zaciskającą się na jej ustach. I to czarne szło za nią potem jak smoła. Długo myślała, że Bystra miała lepiej. W jasności się przecież ułożyła. Na bieluśkim śniegu, znieczulona mrozem.
Cytowany fragment pochodzi z książki Zanim odfrunę, drugiego tomu serii o Jantarni pióra Hanny Kowalewskiej. Powieść ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego 31 października 2018.
-> Przeczytajcie kolejny fragment tej książki!