W puszczę! Fragment książki „Bogowie saren"

Data: 2022-04-26 12:44:51 | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

W czasach, kiedy wiary w bóstwa uczono się od zwierząt, w puszczy na ziemi goślińskiej, pośród istnień nie tylko ludzkich, żyje plemię Strugi, które czci bogów saren. Jeden z synów Strugi, wracając z polowania, gubi łuk. To duży błąd i zły znak. Jednak wówczas jeszcze nikt nie przypuszcza, że to początek walki o przetrwanie plemienia. Że pojawi się strzyga dążąca do zgładzenia Strugi i jej ludu...

Tak zaczyna się opowieść, w której oczywiste staje się nieoczywiste, mgła przemienia się w niedźwiedzia, autorytet okazuje się złudzeniem, a ktoś niepozorny zostaje wielkim wojownikiem. To historia o dzielnych kobietach i mężczyznach, o zwierzętach i drzewach mądrzejszych niż ci, co przynoszą zniszczenie. O nadzwyczajnych strażnikach puszczy oraz o nadziei nieprzeniknionej jak spojrzenia saren, w oczach których bogowie rozniecili Iskrę.

Obrazek w treści W puszczę! Fragment książki „Bogowie saren" [jpg]

Do lektury powieści Marka Kaźmierczaka Bogowie saren zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Bogowie saren. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

Sarna przebiegła przez ulicę. Tym razem nic się jej nie stało.

I

Ziemię pokrywały jeziora, mokradła, bagna i puszcza. Nad wszystkim unosiła się mgła. Puszcza była gęsta, ogromna, jeziora głębokie, drzewa sięgały nieba. W nocy królowała w niej nieprzyjazna czerń, a w dzień najczęściej było tylko trochę jaśniej. Zbierano po łąkach i w puszczy to, co zjeść można było: grzyby, owoce, korzenie roślin, zioła, choć zazwyczaj wszystko rodziło się skarłowaciałe. Dużo zwierzyny żyło w lasach: jelenie, sarny, dziki, lisy, wilki, rysie, niedźwiedzie, tury, żubry, dzikie konie, zające, jeże, myszy. Życie było tu trudne. Latem panowały chłód i wilgoć. Wiosną zazwyczaj było mokro. Jesienią trochę padał śnieg, a trochę deszcz. Plucha i szarość królowały na polach, w puszczy, w chatach, a nawet w kurhanach, żeby zmarli, odchodząc stąd, zawsze pamiętali, kim są. I tylko zima była uczciwa — cięła mrozem wszystko, jak popadnie, a śnieg był ciężki niczym głazy. Ludzie zimą spali z psa mi, z bydłem, a psy i bydło tuliły się do ludzi. Zima była naprawdę mroźna, sroga, nie wszyscy, co kładli się spać, budzili się następnego dnia. Mrok zapadał wcześnie, wcześniej, niż chcieli tego ludzie, wcześniej, niż chciały tego zwierzęta, wcześniej, niż pragnęli tego bogowie chroniący to, co w ich świecie dobre. Ziemia była nieurodzajna lub ludzie nie umieli jej uprawiać, ale nic z tym nie dało się zrobić, nic. Plemiona rzadko walczyły między sobą w okresie zimowym, częściej w połowie lata i wczesną jesienią, wtedy było co jeść, pić, a spać można było byle gdzie. Niepokój, co ciekawe, nasilał się wiosną, bo jeśli coś miało nadejść, to właśnie wtedy, a można było to przyjąć z mieczem w ręku lub z amuletem. Bez różnicy, bo martwemu na nic miecz, na nic amulet.

Wiosna tego roku przyszła niespodziewanie. Jednego dnia w puszczy leżał śnieg, następnego nagle zrobiło się zielono. Zbyt zielono, zbyt nagle.

Żyło się tutaj trudno i dlatego, że przez ziemię goślińską wciąż przewalały się jakieś plemiona mówiące w językach nieznanych stworzeń i obcych bogów. Były to plemiona zachłanne, waleczne, dzikie, umiejące się komunikować głównie przemocą. Ogień dawał nie tylko ciepło — dawał też śmierci prawo do zabierania wszystkiego, co tylko chciała i kiedy chciała, choć niekiedy śmierć stawała się marzeniem tych, co wpadali w sidła strzygi. Śmierć lubiła przychodzić po swoje, zresztą do dziś tak ma.

Żyło się tym, co tam umieli przeżyć, źle albo niełatwo, co nie oznaczało, że nieszczęśliwie, bo radość ludzi nie brała się z tego, jak jest, tylko z tego, kim są. Pośród lasów ogromnych, choć bogatych w zwierzynę, to jednak wciąż niebezpiecznych z powodu mroku, starało się przetrwać niewielkie plemię Strugi. Na poletkach schowanych głęboko w puszczy ciężko pracowali, aby otrzymywać zawsze dużo mniej, niż chcieli mieć. Przed obcymi plemionami umieli się ukrywać, zresztą w swych chatach żyli jak lisy w norach, więc żeby na nich trafić, trzeba było się wykazać niemałym kunsztem i dużą odwagą. Mgłą zagradzali innym dostęp do siebie. Swoich zmarłych chowali w kurhanach blisko osady, aby — gdy musieli się przenosić — móc palić ich szczątki w świętym ogniu, a potem popioły w specjalnych popielnicach przenosić do świata wiecznego oddalenia.

II

Struga była stara. Włosy miała długie, szare, białawate, jak mawiała o sobie, mętny wzrok, skórę zniszczoną, palce przeżarte ziemią i zęby koloru lisiego futra, prawie wszystkie, choć to „prawie” było widoczne. Małe usta przypominały kształtem i kolorem korę topoli. Stopy jej były zniekształcone od mrozu, zimnej wody, błota, kamieni, reumatyzmu. Niektórzy mylili jej halluksy z dodatkowymi palcami, przypisując Strudze tym samym status nadludzki. Skoro palców miała więcej, to i większe rzeczy mogła robić niż inni. Struga o tym wiedziała, więc umiejętnie korzystała z ludzkiego strachu, by jeszcze sprawniej rządzić swym plemieniem, które tylko jej się bało. No i upiorów, trochę może też bogów, ale tylko tych nieznanych, bo przed swoimi bóstwami nie odczuwało żadnego lęku, tylko szacunek. Bać się jednak bogów saren może tylko ten, kto mylił je z innymi bóstwami. Były to zresztą czasy, w których wierzono w bóstwa nie ze strachu, a z ciekawości. Strach w wierzeniach pojawić się miał dużo później, gdy spośród strażników wiecznego ognia i zielarzy wyłonili się kapłani i kapłanki, ale to już na inną opowieść.

Gdyby ktoś zobaczył Strugę w puszczy, a zawsze poruszała się bezszelestnie, to gotów by pomyśleć, że widzi strzygę, ducha, a w najlepszym razie czarownicę. I bardzo by się pomylił.

Struga zimą była czujniejsza, lepszy miała słuch, wzrok, węch. Jakby już z daleka chciała wiedzieć, kto i co się zbliża, w jakim celu. Latem, choć częściej widywała bitwy, latające strzały, topory, noże, miecze, młoty ciskane w stronę wrogów, to zawsze traktowała te znaki śmierci i cierpienia na tyle zwyczajnie, że nie budziły w niej większej grozy. Zimą zaś, zawsze gdzieś w mroku, działy się rzeczy, które dziać się nie powinny. Za to pewnej wiosny (do dziś nie wiado mo, jak to było możliwe) nieznany lud napadł plemię Strugi, złupił domostwa i kurhany, szukając w nich cennych ozdób, które zawsze przynależeć mogą tylko do bogów. To właśnie wtedy jej mąż, Kierat, zginął w walce nierównej, bo choć walczył dzielnie z trzema napastnikami naraz, to został ugodzony strzałą pierwszą, drugą, trzecią, czwartą, piątą. Umierał długo, jakby chciał jeszcze zobaczyć, co się dzieje z jego ludem. Struga wtedy była zwyczajną żoną — jedną z trzech — wojowniczego przywódcy ich plemienia.

Tego samego roku zimą dwie starsze od niej żony jej męża, Lila i Reka, umarły jednej nocy, plując krwią; może nawet ktoś je otruł, ale to tylko plotki, noc wtedy była posłuszna śmierci. Bezradne umarły w tym samym więc roku, co ich przebóstwiony mąż. Zimą roku następnego umarły dwie córki Lili, Kora i Mana, bliźniaczki — od ukąszenia żmii, bo ślady ukąszenia były na ich prawych rękach. Od strzał plemion mówiących językami nieznanych stworzeń zginęli trzej synowie Reki: najstarszy Róg i młodsi Osad oraz Krzem, a jej dwie córki, Dana i Rysa, zmarły „od zimna”, jak potem mówiono w osadzie, ale właściwie to nie wiedziano, jaka była przyczyna ich zgonu.

Tak więc Struga miała powody, by bać się zimy i wiosny. Zimą wzmagała się jej samotność. Jej synowie, Igła i Kieł, przeżyli tylko dlatego, że matka chroniła ich najlepiej, jak umiała. Po śmierci Kierata wszyscy w społeczności uznali, że to właśnie Struga ma im dalej przewodzić. Dlaczego? Zadecydował jeden ważny czynnik: Struga nie płakała. Nie umiała płakać. Dla wielu był to znak, że jest twardsza niż kamień, chłodniejsza niż lód. Wystarczyło. Struga została więc przywódczynią. Wszystkim się to spodobało, nawet bóstwom — tak przynajmniej wierzono. Zwierzyny udało się wtedy więcej upolować, poza sarnami, latem nikt nie atakował osady i to nie dlatego, że była dobrze ukryta w głębi puszczy, ale dlatego, że bóstwa chciały być czczone przez żywych, a nie przez zmarłych.

III

Gdy ostatnio myśliwi wracali z polowania, zgubili łuk. Duża strata, bo ktoś mógł znaleźć ten łuk, i to w miejscu, w którym nie powinien być zostawiony żaden ślad wskazujący na to, że w pobliżu może istnieć jakaś osada. Struga nie okazała zdenerwowania. Widziała, jak mężczyźni cieszyli się z upolowanych głuszców i zajęcy. Szkoda — pomyślała — że ludzie lubią krew. To ich naraża na działanie strzygi. Wezwała Igłę, jako że był najszybszy.

— Idź — powiedziała — znajdź łuk, zatrzyj ślady. Żyjemy w tym lesie, bo jesteśmy prawie niewidzialni dla tych wszystkich, którzy mogą być dla nas zagrożeniem.

Igła skinął tylko głową i jak stał, tak natychmiast pomknął pośród drzew. Był trochę postrzelony, często najpierw działał, a dopiero potem myślał, więc i tym razem ruszył, nim cokolwiek zdołał pomyśleć. Sprawa wydawała mu się łatwa, nie chciał tracić czasu. Pędził, minął zagajnik, za którym skręcił w lewo. Uświadomił sobie, jak wiele śladów pozostawił z myśliwymi, wracając z polowania: odciski stóp, plamy krwi upolowanej zwierzyny na liściach, złamane gałęzie drzew i krzewów. Łatwo było odtworzyć drogę, którą przebyli, zbyt łatwo. Postanowił, że po powrocie do osady opowie Strudze o własnej lekkomyślności, bo to on był odpowiedzialny za mgłę, jak nazywali w osadzie zacieranie śladów. Radość z udanego polowania była jednak tym razem tak ogromna, że niedbale wykonał zadanie, które mu powierzono. Szybko dotarł na miejsce. Znalazł łuk tam, gdzie oczywiście zostawił go Kieł. Jednak coś się nie zgadzało — łuk był oparty o drzewo. Kieł nigdy go nie opierał, zawsze kładł bokiem, aby się nie odkształcił. Ktoś więc tu jest lub przed chwilą był — stwierdził Igła. Jeśli tak, to ten ktoś znajdował się zbyt blisko osady.

Gdy Igła zorientował się w sytuacji, było już za późno. Poczuł gwałtowne szarpnięcie z dwóch stron, na wysokości żeber wbiły się w jego ciało — niczym bardzo ostre kły lisa — groty strzał. Igła padł. Był na tyle przytomny, aby udać, że umarł od razu. Zatem napastników było przynajmniej dwóch. Kto zawiadomi ludzi w osadzie? pomyślał, tracąc świadomość. Kto…

*

Struga zebrała wszystkich przy świętym ogniu. Ludzie cieszyli się z powodu zbliżającego się posiłku. Nikt się nie zastanawiał, dlaczego Igła jeszcze nie wrócił.

Struga poczuła dwa bolesne ukłucia w okolicy żeber kilka godzin po tym, jak syn wyruszył po łuk. Wiedziała, że to bogowie dali jej znać. To było ostrzeżenie — Igła został zraniony. Nie wiedziała tylko, przez kogo i w której części puszczy się to stało. Gdy więc wszyscy stawili się na jej prośbę, licząc na wspólną wieczerzę, srogo się rozczarowali, słysząc krótką komendę:

— W puszczę!

Nikt nie pytał, o co chodzi. Nikt nie zawodził. Natychmiast zgaszono ogniska. Zabrano ze sobą broń. Dzieci ukryto w kurhanach pośród zwierzęcych i ludzkich kości. Bóstwa zwierzęce zawsze ochronią bezbronne stworzenia, a przodkowie, póki nie odejdą do krainy wiecznego oddalenia, zawsze czuwają, aby ich potomkowie byli przyjaciółmi szczęśliwego losu. „W puszczę!” oznaczało, że jest niebezpiecznie, że należy być gotowym na wszystko. Jedzenie ukryto w specjalnych norach w ziemi, a były one tak zabezpieczone, aby po ich odkryciu złodziej czy to człowiek, czy upiór — pomyślał, że znalazł jedynie stare kości zwierzęce.

Zanim pierwsza sowa ruszyła na łowy, w osadzie zrobiło się pusto. Pusto! A to znaczyło, że bezpiecznie. Kobiety, uzbrojone w łuki, weszły na drzewa, były gotowe do walki. Nigdy nie walczono w okolicy osady, aby nie niepokoić duchów pomarłych i bóstw. Mężczyźni ukryli się w ziemi, w specjalnie wydrążonych otworach przykrytych gałęziami, listowiem, mchem. Walczono „z nieba”, aby strachem i zaskoczeniem zatrzymać potencjalnego wroga. Gdy ten parł naprzód, wtedy ziemia „się ruszała”. Wróg miał w ten sposób stracić rozeznanie co do natury swojego przeciwnika. Walczono w najmroczniejszej, najgłębszej części puszczy. Dla intruzów była to przestrzeń oddziaływania niebezpiecznych mocy, ale dla ludu Strugi — bezpieczny świat, gdzie nie obawiano się ataków. Byli jednak ciekawi, kto tym razem zakłócił ich spokój, którego nie naruszono od bardzo długiego czasu. Dopiero teraz ludzie uświadomili sobie, że Igła nie wrócił. Zmartwili się, bo nikt inny nie potrafił wprowadzać intruza w błąd, wszak umysł Igły był bardziej niezgłębiony niż puszcza.

Ukryli się zatem, liczyło się teraz przede wszystkim bezpieczeństwo. Tylko Wic krzątał się jeszcze przez chwilę w miejscu, w którym rozpalano święty ogień. Chciał zasłonić je tak, żeby nie zbezcześcić cudownego popiołu, a jednocześnie skutecznie ukryć je przed obcymi. Dzieci w kurhanach zachowywały się cicho, wiedziały, że bóstw nie należy budzić ze snu. Struga czuwała, siedząc w koronie rozłożystego dębu. Wpatrywała się w mrok. Puszcza o tej godzinie ożywała, słychać było uciekającą zwierzynę i tę polującą, co pewien czas rozlegał się trzask gałęzi, a każdy szelest rozbrzmiewał echem odbijającym się od ścian ludzkiego strachu i przemocy wpisanej w kołowrót natury. Struga była czujna. Jeśli Igła nie wróci do rana, to znak, że cała osada jest w niebezpieczeństwie.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Bogowie saren. Powieść Marka Kaźmierczaka kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Bogowie saren
Marek Kaźmierczak1
Okładka książki - Bogowie saren

W czasach, kiedy wiary w bóstwa uczono się od zwierząt, w puszczy na ziemi goślińskiej, pośród istnień nie tylko ludzkich, żyje plemię Strugi, które czci...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje