W czasach, kiedy wiary w bóstwa uczono się od zwierząt, w puszczy na ziemi goślińskiej, pośród istnień nie tylko ludzkich, żyje plemię Strugi, które czci bogów saren. Jeden z synów Strugi, wracając z polowania, gubi łuk. To duży błąd i zły znak. Jednak wówczas jeszcze nikt nie przypuszcza, że to początek walki o przetrwanie plemienia. Że pojawi się strzyga dążąca do zgładzenia Strugi i jej ludu...
Tak zaczyna się opowieść, w której oczywiste staje się nieoczywiste, mgła przemienia się w niedźwiedzia, autorytet okazuje się złudzeniem, a ktoś niepozorny zostaje wielkim wojownikiem. To historia o dzielnych kobietach i mężczyznach, o zwierzętach i drzewach mądrzejszych niż ci, co przynoszą zniszczenie. O nadzwyczajnych strażnikach puszczy oraz o nadziei nieprzeniknionej jak spojrzenia saren, w oczach których bogowie rozniecili Iskrę.
„Bogowie saren" Marka Kaźmierczaka to polska fantastyka na wysokim poziomie. Pisana z wielkim szacunkiem dla gatunku, ale też dla czytelników.
- recenzja książki „Bogowie saren"
Do lektury powieści Marka Kaźmierczaka Bogowie saren zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Bogowie saren. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
IV
Gdy Igła się ocknął, ujrzał dwie postaci wyglądające jak ludzie. O czymś rozmawiali w języku, którego nie był w stanie zrozumieć, bo tak był wycieńczony. Krew w miejscach, w które został ugodzony, zaschła. Stracił jej dużo. A jednak go nie związano. Poruszył się bezszelestnie, nie chciał zwrócić na siebie uwagi. Miał nadzieję, że uznano go za zmarłego. Leżał od nich na odległość lotu strzały. Wystarczyła chwila, by umknął. Cóż z tego, skoro czuł, że nie ma siły wspiąć się na drzewo ani tym bardziej biec. Był też bez broni — a to znaczy, że zaatakowali go ludzie. Dobrze. Z bóstwami nie umiał się dogadać, strzygi nigdy nie widział, na czarach się nie znał. Czuł, jak przez rany wdzierają się do jego ciała mrok i słabość, jakby zakradały się na biesiadę, w której to śmierć może się okazać najprzyjemniejszym z gości. Nagle jedna z postaci ruszyła w jego stronę. W ręku miała miecz. Oznaczało to więc, że wciąż mają go za umarłego. Ten, który się zbliżał, zamierzał zrobić coś z jego ciałem. Igła wiedział, jak powalić przeciwnika. Z jednym da radę. Z dwoma mógł być kłopot. Miał przymknięte oczy, liczył kroki postaci, aby wyczuć odpowiedni moment na reakcję. Czekał, gotowy do obrony. Nagle poczuł, jakby jakiś zwierz zaczaił się gotowy do skoku. Tego już za wiele! — pomyślał. Śmierć niejedno ma imię. Nie otworzył oczu. Żegnaj, Strugo powiedział w myślach, uznał bowiem, że i tak nie miał szans w walce. Był poważnie ranny, a tu z jednej strony nadchodził intruz, z drugiej zaś zaczaiło się jakieś dzikie zwierzę.
*
Struga, skryta pośród konarów dębu, wypatrywała Igły, choć wiedziała, że czyni to nadaremno. Igła, jeśli nawet żył, z pewnością był ranny. Wezwała więc Kła, mlaszcząc tak językiem, że komuś, kto nie znał tego kodu, mogło się zdawać, iż słyszy, jak głodny wilk wbija swe zęby w ciało upolowanej właśnie łani. Każdy z plemienia przywoływany był innym dźwiękiem, a system okazał się skuteczny.
Kieł za chwilę pojawił się pośród gałęzi rozłożystego, choć niewysokiego dębu.
— Idź — powiedziała. — Przyprowadź Igłę lub uspokój jego ducha. Inaczej nie zejdziemy. Bądź ostrożny. Weź tylko miecz.
Kieł był bardzo silny, zwinny, miał doskonały słuch. Ponoć gdy był jeszcze dzieckiem, to przeżył atak niedźwiedzia, dlatego na plecach miał ślady po jego kłach i pazurach. Imię otrzymał dla upamiętnienia swego cienia, niedźwiedzia.
Cieniem nazywano każde zwierzę, które zaatakowało kogoś z osady. Liczył się pierwszy grożący śmiercią kontakt człowieka ze zwierzęciem, bo to wtedy moc zwierzęcia stawała się drugim sercem, trzecią ręką, trzecim okiem zaatakowanej osoby. Struga utwierdzała swój lud w przekonaniu, że dobrze mieć swój cień, gdyż w ten sposób zyskuje się siłę tego stworzenia, które mogło być lub było niebezpieczne, potężniejsze, dzielniejsze. Świadomość istnienia cienia powodowała większą czujność, pozwalała także czuć się większym, mocniejszym, kimś, kto ze śmiercią umie się spotkać. Ludzie wierzyli, że cień przekazuje swoją moc człowiekowi. Ta wiara dodawała im odwagi, aby kolejny raz i następny wędrować w mroku, nie bać się walczyć i chcieć żyć, przekształcając strach w potęgę. Tak żyło się łatwiej.
Kieł czuł w sobie siłę niedźwiedzia, a im więcej osób podziwiało go za to, że jako dziecko przetrwał spotkanie z groźnym zwierzem, tym bardziej ów niedźwiedź w nim dojrzewał, pozwalając chłopcu stać się wojownikiem i myśliwym, po prostu mężczyzną.
Kieł nie mógł pojąć, że zgubił swój łuk. Nigdy wcześniej nic takiego się mu nie przydarzyło. Gdy napomknął o tym Strudze, ta rzekła:
— To nie ty zostawiłeś łuk, uczynili to bogowie saren. Inaczej nie zorientowalibyśmy się, że grozi nam niebezpieczeństwo. Idź. Pamiętaj, że bogowie nam sprzyjają. Idź — powtórzyła.
Pomknął, aby już za chwilę zniknąć w mroku.
*
Igła usłyszał, jak nieopodal niego rozgorzała walka. Nie otwierał wciąż oczu. Po dźwiękach rozpoznał, że druga postać ruszyła w stronę, z której dochodziły odgłosy starcia. Nie był jednak w stanie rozpoznać, czy był to niedźwiedź, czy jakiś upiór albo wilkołak. Po chwili już dwaj napastnicy walczyli przeciw bestii — tak, nie mogło to być zwyczajne zwierzę. I to właśnie ta chwila okazała się najlepszym momentem do ucieczki dla Igły. Otworzywszy oczy, zorientował się, że zwierzę podobne do niedźwiedzia, choć to było coś o wiele większego niż niedźwiedź, walczy z dwoma intruzami, którzy wcześniej postrzelili go z łuków. Walka była zaciekła. Igła tak szybko, jak tylko pozwoliło mu jego obolałe i okaleczone ciało, wszedł na drzewo. Obserwował walkę z góry i sam nie wiedział, kto ją wygra, podobnie jak nie wiedział, kto okaże się łatwiejszym dla niego do pokonania przeciwnikiem. Bo to, że będzie musiał stoczyć bój, wydawało się pewne. Tempo nierównego pojedynku, ryk zwierzęcia, okrzyki dwóch intruzów, szybkość zadawanych ciosów, uniki bestii tworzyły przerażający obraz. Starły się dwie siły, z których każda była nadludzka. Ryk i hałas dudniły w tej części puszczy, zagłuszając wszystkie inne dźwięki.
Igłę przerażało to, co widział. Intruzi wykazywali się ogromną zręcznością, posługiwali się różnymi rodzajami broni, której wcześniej nie widział, nie znał, a przecież w osadzie uchodził za sprawnego wojownika i myśliwego. Zwierzę z kolei było szybkie, więc mężczyźni hakami na sznurach tworzących sieć na próżno usiłowali je pokonać. Igła w mroku dostrzegał tylko cienie walczących, a choć księżyc był niemal w pełni, to jego światło słabo docierało do tej części puszczy. Zwierzęcia chłopak nie rozpoznał, choć nabrał przekonania, że na pewno nie był to zwykły niedźwiedź. Ludzie o nieprzeciętnej sile, którzy walczyli z bestią, nie pochodzili stąd. Igła nie rozumiał ich mowy, nie widział wcześniej takiej broni ani nie znał tak osobliwych strojów. Zwierzę w czasie walki wydawało coraz to straszniejsze odgłosy, aż syn Strugi odniósł wrażenie, że nawet drzewo, na którym się skrył, trzęsło się ze strachu. Walka była zacięta. Igła czuł każdym skrawkiem swego ciała, że przegra: czy to z bestią, czy to z intruzami. Nie miał do czynienia nigdy wcześniej z tak potężnym przeciwnikiem. Był zbyt słaby.
Strugo — wołał w myślach — Strugo, ratuj! Liście niosły jego modlitwę ponad ziemią, która niejedną tej nocy kroplę krwi musiała przyjąć.
Walka skończyła się nagle, gdy bestia urwała głowę jednego przeciwnika. Drugi w tym czasie wbił miecz w okolicę lewego ramienia zwierza, a ten wyprowa dził cios, po którym atakujący mężczyzna stracił prawą rękę. Widok był straszny. Ciekawe, że mężczyzna, który właśnie został pozbawiony ramienia, nawet nie wrzasnął. Ryczało wściekle tylko to dziwne stworzenie, które natychmiast dopadło przeciwnika i wbiło się w jego klatkę piersiową kłami czy czymkolwiek, co miało w pysku, ale i wtedy mężczyzna nawet nie krzyknął. Za chwilę już nie żył. Bestia uniosła łeb znad trupa, jakby węszyła.
Oby się tylko nie odwróciła i nie wróciła w miejsce, w którym znajdował się Igła, który przed chwilą dopiero co wykorzystał odpowiedni moment w całym tym zamieszaniu i ukrył się na kolejnym drzewie. Oby nie!
*
Kieł biegł zwinnie w ciemności, omijając konary drzew. Starał się być niesłyszalny. Nie myślał o tym, że coś lub ktoś może go zaatakować. Mrok zawsze był jego sojusznikiem. Spośród wychowanych przez Strugę dzieci, w tym tych, których rodzice pomarli lub zginęli z rąk wrogich plemion, tylko Kieł nigdy nie płakał, gdy nastawała ciemność. Sprawiał nawet wrażenie, jakby się w nią wtulał, jakby mrok był ciepłym i miękkim futrem. Strudze reakcja chłopca głęboko zapadła w serce, ucieszyła ją, był to bowiem znak, że bogowie saren obdarzają jej lud, w tym jej dziecko, różnymi talentami.
Kieł myślał tylko o tym, że musi odnaleźć Igłę, bez niego na pewno nie wróci do Strugi, do swoich. I ten łuk! Jak mógł go zostawić w lesie! Dzisiejsza noc wyglądałaby inaczej, gdyby nie jego roztargnienie. A tak, głodny, zdeterminowany, ale też przekonany o tym, że odnajdzie swego brata, biegł szybko, coraz szybciej.
Nagle zobaczył, że w oddali coś się poruszyło. Przystanął. Szybko wszedł na drzewo i zaczął obserwować zbliżający się ku niemu jakby cień delikatnego stworzenia przypominającego człowieka. Gdy postać podeszła bliżej, okazała się kobietą. Tu, w głębi lasu, w mroku, samotna kobieta? To pewnie czary — pomyślał Kieł i wstrzymał oddech. Kobieca postać zbliżała się do dębu, na którym się skrył, powoli, jakby była osłabiona, ranna. Pomóc, nie pomóc? — zastanawiał się mężczyzna. A może to zasadzka? Mnóstwo wątpliwości kłębiło się w jego głowie. Tymczasem kobieca postać przystanęła pod drzewem. Pomimo mroku z tej odległości Kieł już widział nawet zarys pięknej twarzy. Niewiasta podniosła głowę. Wiedziała więc, że ukrył się przed nią na drzewie! Zwróciła się do niego:
— Pomóż mi, pomóż… — Po tych słowach upadła.
*
Zwierzę węszyło, rozglądało się. Na pewno było ranne. Może tak zeskoczyć i je zaatakować? — pomyślał Igła. Nie, to bez sensu — uznał po chwili. Był bez broni. Poza tym widział przed chwilą, co to zwierzę zrobiło z dwoma nadludzko silnymi wojownikami. Nie miał szans.
Strugo, Strugo, pomóż! Albo już i nawet żegnaj… Bez łuku, bez szans, a nawet bez możliwości ostrzeżenia swego plemienia wpadł w gorzką rozpacz zrodzoną przez strach. Co robić, co robić?! — myślał gorączkowo. Na razie nic — sam sobie odrzekł. Ale lepiej być żywym niż martwym. Żywy może pomóc swoim. Może bestia nie wróci do miejsca, w którym straciła go z pola widzenia.
Zwierzę w tym czasie nerwowo węszyło. Zachowywało się jak pies, który szuka tropu. Na domiar złego Igle bardzo, ale to bardzo zaczął dokuczać pęcherz. Przecież teraz się nie wysika. Zdradzi się w ten sposób. Zwierzę przeszło obok drzewa, na którym Igła się ukrywał. Nawet nie podniosło łba. Był to jakby niedźwiedź, ale większy niż te, które syn Strugi dotychczas widział. Na pewno nie była to strzyga, tyle mógł stwierdzić. Zwierzę zniknęło w mroku. Na pewno było osłabione. Niepokoiło Igłę to, że zwierzę mijając go, poszło w stronę, z której on przybiegł, zmierzało więc w kierunku jego osady i choć było ranne, to jednak wciąż niebezpieczne. Musi swoich ostrzec, pomyślał, ale dopóki jest na drzewie, to nic innego nie może zrobić, jak czekać. Bał się przecież konfrontacji z bestią. Pęcherz jednak tak mu już dokuczał, iż po kilku chwilach postanowił zejść z drzewa. Wolał zginąć w walce z tym ogromnym niedźwiedziem, niż umierać w męczarniach z powodu tak naturalnej potrzeby jak oddanie moczu. Chyba jednak strach połączony z utratą sił odebrał mu rozum, bo wyglądało na to, że niezbyt poważnie potraktował sytuację, której był świadkiem. Zaczął jednak powoli schodzić z buka.
Powieść Bogowie saren kupicie w popularnych księgarniach internetowych: