Mela jest menadżerką w restauracji sushi. Ma męża, dwójkę dzieci i dwa psy. Ma też matkę, która odsiaduje w więzieniu dwudziestoletni wyrok. Kara właśnie dobiega końca i matka wychodzi na wolność. Ten dzień zmieni życie Meli i całej rodziny. Na jaw wyjdą szokujące tajemnice, ale największym wyzwaniem będzie próba przywrócenia więzi pomiędzy matką a córką.
Czy można wybaczyć złamane dzieciństwo?
Czy po dwóch dekadach za kratkami można zacząć normalne życie?
Czy pojawi się szansa, by odciąć się od przeszłości, która odzywa się nieproszona?
Danuta Awolusi, poczytna autorka powieści obyczajowych, w powieści Powrót matki opowiada o rodzinnej traumie, o próbie powrotu na łono społeczeństwa, o wybaczeniu, o tym, jak bardzo kochamy rodziców – czasem wbrew wszystkiemu. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Fala. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Powrót matki:
Rozdział 1
Mela Dzisiaj, 26 czerwca 2015, piątek
Mówią, że to najcięższe więzienie dla kobiet w Polsce. Dlaczego? Nie wiem. Zawsze omijałam wszystkie programy w telewizji i artykuły w prasie na ten temat. Spowiedź byłych lub obecnych więźniarek mało mnie obchodzi.
Byłam tu zaledwie kilka razy i to wiele lat temu. Z Lublina to kawał drogi, a z matką nie łączy mnie aż tak wiele, bym chciała ją widywać. A ona nie chciała widzieć mnie. Powiedziała mi kiedyś: „Nie przyjeżdżaj. Nic tu po tobie”. Przykre, bo dla osadzonych widzenia z bliskimi to czasem jedyny powód, by żyć. Ten jeden raz wzięłam matczyną radę do serca. Skupiłam się na pracy, mężu, dzieciach. Matka przestała istnieć, słyszałyśmy się tylko przy okazji świąt. Czasem zdarzało jej się telefonować w Wigilię, ale nie zawsze.
Jednak kilka tygodni temu, u progu lata, zadzwoniła. Domyślałam się, że to zrobi. Datę jej wyjścia na wolność miałam zapisaną w pamięci od dwudziestu lat.
Jak zwykle nie siliła się na czułości, nie okazała zakłopotania całą sytuacją. Usłyszałam tylko: „Przyjedź po mnie. Kup mi fantę, snickersa i paczkę fajek. A w domu możesz przygotować jakieś ciuchy. I mój pokój wytapetujcie. Żadnej farby. Ma być kolorowa, w kwiatki jakieś. A łóżko duże, z dobrym materacem, bo mnie się tu kręgosłup zamienił w kawałek drewna”. Żadnego „proszę”, żadnej troski o to, czy w ogóle przyjmiemy ją pod swój dach. Nie zapytała, czy mamy dla niej pokój, czy stać nas na meblowanie jej lokum i czy mamy ochotę kłaść cholerną tapetę na ściany.
Ludzie się nie zmieniają. Moja matka się nie zmienia. To miejsce przez dwadzieścia lat być może także nie zdołało jej zmienić. Wciąż pozostaje skupiona na własnych potrzebach. Typ królowej. Wychodzi z pierdla i wydaje się jej, że wszyscy będą o nią dbać. Wszyscy, czyli głównie ja.
Dzisiaj przypada koniec roku szkolnego. Julka i Gabryś przyniosą świadectwa. Normalnie zaprosiłabym ich do knajpy, żeby przywitać wakacje, ale jak widać — musiałam tłuc się przez całą Polskę, żeby odebrać matkę z zakładu karnego. Super. Idealny początek lata.
Ile to potrwa? Ile u nas zabawi? Nie mam pojęcia, ale Bronek zareagował bardzo negatywnie na wieść o tym, że matka przyjeżdża. Wręcz postawił ultimatum, że do września Wanda powinna się zmyć. Ma zniknąć, zanim dzieci wrócą do szkoły. W przeciwnym razie on „zacznie szukać innego rozwiązania”.
— Nie będą się uczyć w atmosferze patologii. Z recydywistką. Sama dobrze wiesz, że jak się dzieciaki w szkole dowiedzą, nie dadzą im żyć. Zwłaszcza Gabrielowi powiedział, układając w szufladzie sztućce. Idealnie równo i symetrycznie. Po czym jeszcze raz je wyjął i znów ułożył.
— Do września mamy dużo czasu. Coś się wymyśli pocieszałam nas.
Jednak szczerze mówiąc, brakuje mi pomysłu. Matka jest bez grosza przy duszy. Siedziała za jeden z najcięższych paragrafów. Nie ma wykształcenia. I nie należy do pokornych ludzi. Co jednak powinnam zrobić? Pozwolić wyjść na wolność w obcym mieście, by złapała stopa? Nie udzielić jej pomocy? Nie dać schronienia? Odmówić miski zupy? Jestem jej jedyną rodziną. Poza mną nie ma na tym świecie nikogo. Gdybym zerwała kontakt, nie mogłabym spać. Taka już jestem. Dbam o innych, załatwiam sprawy i się martwię. Moje wrażliwe sumienie to powód do dumy, bo chyba odróżnia mnie od niej. A ja całe życie próbuję być inna niż moja matka i uważam, że świetnie mi się to udaje.
Parkuję samochód pod masywnym, białym murem, okalanym kolczastą koroną. Jechałam tu sześć godzin, pokonując ponad pięćset kilometrów. Po drodze zatrzymałam się na stacji benzynowej dwa razy. Kupiłam fantę, snickersa i papierosy. Proszę bardzo, kasa otwarta, pierwsze środki zaczynają wypływać z konta. Obiecałam sobie, że już nigdy nie kupię jej fajek. Mogę ją nakarmić, ale nie będę sprzyjać żadnym nałogom.
Więzienie jest, no cóż, odpychające. Z zewnątrz niewiele widać. To przeklęta forteca, milczące mury przypominają potwora, który połknął całe zło świata. W jego bebechach gotują się najgorsi. I dlatego rozległe gmaszysko emanuje niepokojącą aurą. Masz ochotę od razu zwiewać, nie oglądając się za siebie. A przecież ludzie siedzą tu latami. Jak to wytrzymują?
Wychodzę z auta, żeby matka nie musiała mnie szukać. Zakładam ręce na piersi i po prostu gapię się w chodnikowe kostki. Nie chcę niczym zajmować myśli ani scrollować Facebooka. Muszę się skupić, być gotowa na wszystko.
Nagle słyszę metaliczny szczęk bramy. Jest nieprzyjemny i choć temperatura przekracza dzisiaj dwadzieścia sześć stopni, robi mi się zimno. Włoski na rękach stają dęba. Ciężkie wrota ustępują leniwie, jakby chciały przedłużyć męki osoby skazanej.
Dostrzegam ją. Wanda, moja matka, idzie pewnym krokiem. Nie ma żadnego bagażu, nawet głupiej reklamówki. Zafarbowała włosy na wyjątkowo szpetny odcień rudego. Dodaje jej lat. Włożyła dresowe spodnie i bawełnianą koszulkę z napisem „Wolność i swoboda”. Wygląda w tym zestawie komicznie.
— Moja córa! — woła. — Masz szlugi?
— Cześć, mamo. — Wzdycham. Nie próbujemy się przytulać czy dotykać. — Mam.
— A co to za autko? — Ocenia moją mazdę krytycznym okiem. Może myślała, że wynajmę dla niej mercedesa albo porsche.
— Rodzinne.
— No trudno. To jedziemy. — Gramoli się na siedzenie pasażera, zgarniając ode mnie swoje fanty.
Ledwo udaje mi się umościć za kierownicą, a ona już odpala pierwszego papierosa.
— Żartujesz sobie?! — Nie mija pięć sekund, a ja już warczę. Ciśnienie się podnosi jak w szybkowarze Kamisia, gdy gotuje słodki sos. — W tym aucie się nie pali! Przy mnie się nie pali!
Wybałusza oczy, autentycznie zdziwiona.
— Poważnie? Jezu, jaka delikatna. I rodzinne autko takie wymuskane. — Odpuszcza palenie.
— I zapnij pasy. Inaczej nie ruszymy — mruczę.
— Nie ruszymy, dopóki nie zaliczę dymka. Więc jeśli chcesz, to sobie czekaj w wozie.
Wychodzi na zewnątrz, a ja zostaję. Nikotynowy dym kłębi się wokół szyby, bo powietrze stoi w miejscu. Dzień jest bezwietrzny.
Gdy wraca, znów nie zapina pasów.
— Mamo, prosiłam.
Cmoka, jakbym kazała jej przenosić wiadra z węglem. — Już dobrze. Zapięłam. Zadowolona?
Gdy udaje się w końcu ruszyć, matka zajmuje się snickersem. Pochłania batonik i popija go słodzonym napojem. Jak widać, zdrowa dieta nie jest dla niej priorytetem. Ma pięćdziesiąt pięć lat, ostatnie dwadzieścia spędziła za kratami. W jakiej może być kondycji? Na pewno chodzenie po spacerniaku nie zagwarantowało jej zdrowia. Do tego pali.
— Jak tam Ksenia?
— Julka.
— Julka?
— Tak. Moja córka ma na imię Julka.
Znów dobiega mnie mało eleganckie cmokanie. Matka wydłubuje orzeszki spomiędzy zębów.
— No dobrze. Więc jak się ona miewa?
— W porządku. Dzisiaj dzieciaki zaczynają wakacje. Z tym „w porządku” to nie do końca prawda. Moja córka to szesnastolatka, wciąż w fazie buntu. Z powodu problemów zakończonych próbą samobójczą zapisaliśmy ją do terapeutki. Teraz radzi sobie o wiele lepiej.
— A ten mały, jak mu tam?
— Gabryś.
— No, Gabryś.
— Też dobrze. Jedzie z ojcem nad morze. Taki męski wypad.
Nie mam zamiaru nic jej mówić. Żadnej prawdy, tylko nic niewnoszące ogólniki. Bronek zabiera naszego syna nad morze, bo zapowiedział, że nie będzie mieszkał z teściową. To taka forma ucieczki. Wyjadą na cały miesiąc, może nawet dłużej. Planuję wpaść tam choć na tydzień, żeby się trochę oderwać. Julia nie chce jechać z ojcem, zostaje w domu. Wynegocjowała ostrą histerią i napadami wściekłości. Zależy jej, by poznać babcię i spędzić z nią czas. Tym sposobem nasza rodzina się rozdzieli. Ledwo matka wyszła na wolność, a już zaczynają się kłopoty.
— Morze? Morza nie widziałam nigdy.
— Serio? — Nie pomyślałam o tym. Choć Grudziądz daleko od Bałtyku nie jest, to przecież morska bryza tu nie dociera. To na pewno.
— A co się tak dziwisz? Ty, wielka pani, pewnie świat pozwiedzałaś — mówi z przekąsem.
— Nie pozwiedzałam, mamo. Oboje z mężem pracujemy, żyjemy normalnie, mamy normalne urlopy. Jesteśmy klasą średnią, więc jeżeli oczekujesz luksusów, to czeka cię rozczarowanie.
— Tak? Ale miesiąc nad morzem to pewnie nie jest za darmo.
— Bronek pracuje zdalnie. I odłożył na to. Poza tym nieważne. Niech cię nasze zarobki nie interesują. Lepiej zastanówmy się, co zrobić, żebyś szybko stanęła na nogi.
— A co, tak szybko chcesz się mnie pozbyć?
Idiotyczne pytanie, serio. Czy naprawdę myśli, że przyjmujemy ją z radością?
— Mamo, musisz być samodzielna. Wciąż jesteś młoda. Pomyślimy nad jakimś mieszkaniem dla ciebie, pewnie kawalerką. — Przecież nie powiem jej, że oboje z Bronkiem się boimy, że będzie miała zły wpływ na dzieci. Recydywistka w naszym domu, to się nie może udać. Kobieta, która zapewniła mi fatalne dzieciństwo. Kobieta, która nie wie, kto jest moim ojcem, a przynajmniej tak twierdzi! Nie, ona nie może z nami mieszkać na stałe. Wakacje to i tak zdecydowanie za długo.
— I dobrze — odparła rozeźlona. — We wrześniu wychodzi Janeczka. Z nią będę mieszkać.
— Kto to jest Janeczka?
— Moja psiapsi.
— Psiapsi? Skąd ty znasz takie słowo?
— Laska, telewizor tam miałam. Znam więcej słów, niż ci się wydaje. A teraz szukaj stacji, bo chce mi się sikać.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Powrót matki. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,