Dwie siostry – dwa różne światy w jednym mieście.
Warszawa (zabór rosyjski), Breslau (Królestwo Prus), koniec lat 30. XIX w. Prakseda i Aniela Krukowieckie, wychowywane w luksusie i pałacowym rygorze córki hrabiego, mają zupełnie inny status towarzyski. Nieżyjąca już matka Anieli była arystokratką, a matka Praksedy i druga żona hrabiego - pruską malarką ze środowiska mieszczańskiego. Młodsza panna jest więc owocem mezaliansu, czego wielki świat nigdy jej nie wybaczył.
Po śmierci ojca Prakseda niespodziewanie dostaje propozycję przeprowadzenia się z Warszawy do Wrocławia, do swojej dawno niewidzianej matki. Dziewczyna jest zachwycona tym pomysłem, zwłaszcza że opuściłaby złośliwą ciotkę, pod opiekę której trafiła, i nieprzychylną sobie od zawsze Anielę. Niespodziewany splot okoliczności decyduje jednak, że do Wrocławia wyruszają wszystkie trzy.
Na Praksedę czeka nowe życie w prężnie rozwijającym się środowisku artystów i mieszczan, gdzie nie będzie już tylko pogardzanym przez towarzystwo owocem mezaliansu. Aniela, jak przystało na prawdziwą hrabiankę bez skazy na rodowodzie, poślubia hrabiego, którego jednak w ogóle nie zna i który ma swoje własne, mroczne sekrety.
Czy drogi sióstr na dobre się rozejdą? Czy tak różniące się kobiety będą potrafiły znaleźć nić porozumienia w nowym otoczeniu? Czy też niechęć między nimi jeszcze się pogłębi?
Do przeczytania powieści Noworoczne panny – nowej książki Magdy Knedler, otwierającej cykl Ścieżki nadziei – zaprasza Wydawnictwo Zwierciadło. Premiera 29 stycznia 2025, a już dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki:
1
Prakseda Krukowiecka marzyła o tym, by uwolnić się od wielu rzeczy. Od gorsetu, to na początek. Stara ciotka Wiśniowska zasznurowała ją przed podróżą tak mocno, że teraz ledwie dało się oddychać. Tuż po gorsecie najgorszy był dyliżans, ścisk, zaduch, turkot kół i nieustanne kołysanie, które doprowadzało człowieka do mdłości i zawrotów głowy. I jeszcze sama ciotka Wiśniowska, skurczona, pomarszczona i wiecznie zła. Zaciskała usta w wąską kreskę, zaciskała dłonie w pięści, zaciskała też pewnie jeszcze jakieś inne części ciała, niewidoczne dla ogółu. „Eskortowała” je do Wrocławia, bo przecież dwóm niezamężnym pannom musiała towarzyszyć przyzwoitka. Nawet jeśli jedna z owych panien już się zaręczyła i zyskała całkiem realne widoki na rychłe zamążpójście. „Ukochane siostrzeniczki”. Tak je nazywała, oczywiście tylko przy innych ludziach. Kiedy zostawały same, ograniczała się do napomnień, uwag i kazań, których wygłaszania mogłaby uczyć papieża. Tego nie wolno, tamtego nie wypada, a to jest absolutnie zakazane. Praksedy nie znosiła najbardziej, z oczywistych dla każdego względów. Teraz miała kolejne powody, by patrzeć na nią z niechęcią i pogardą.
– To daleko, droga ciotko – powiedziała dziewczyna tuż przed podróżą. – Chwycił mróz i spadł pierwszy śnieg, co na pewno niczego nie ułatwi, a rozgrzana cegła w dyliżansie długo ciepła nie utrzyma. Może ciotka zostać w domu, nie będziemy przecież same. Jedzie z nami mój drogi przyszły szwagier.
Słowa „droga ciotko” oraz „drogi przyszły szwagier” Prakseda wypowiedziała z lekką kpiną, co na pewno nie umknęło starej Wiśniowskiej.
– Już ty się na temat szwagra nie wypowiadaj – syknęła. – Że też ci nie wstyd.
Prakseda nie odpowiedziała. Wiedziała, że ciotka nie zrezygnuje z podróży. Musiała odstawić je do Wrocławia, zobaczyć „co i jak”, skrytykować każdą rzecz, przypomnieć Praksedzie po raz setny, że nie może się równać z siostrą i musi znać swoje miejsce. To bolało, ale było też zabawne, na swój sposób. Ta złość i pogarda. Furia, z jaką ciotka przyjęła wiadomość, że hrabia von Goltz najpierw oświadczył się Praksedzie, młodszej siostrze Krukowieckiej, tej o „lichym pochodzeniu”, a dopiero później, odrzucony, poprosił o rękę starszą, Anielę.
Sprawa wyszła przypadkiem, kiedy tuż przed wyjazdem, podczas herbaty, Praksedzie wypadła z dłoni książka, a z książki list. Aniela, która po zaręczynach z hrabią von Goltzem, o dziwo, chodziła zła jak osa i jeszcze częściej szukała okazji, by się do czegoś przyczepić, rzuciła się na kopertę i szybko podniosła ją z podłogi. Prakseda zbladła.
– Oddaj mi to – powiedziała.
Aniela zmrużyła oczy. Otworzyła kopertę i wyciągnęła list. Przebiegła go wzrokiem, a potem zgniotła i rzuciła w młodszą siostrę. Papierowa kulka upadła na podłogę. Aniela wybiegła z salonu, trzasnęły drzwi, najpierw jedne, potem drugie, w głębi korytarza.
– Co to jest? – zainteresowała się ciotka.
– Nic – odparła szybko Prakseda i podniosła zmięty list.
– Zadałam ci pytanie. Co to jest?
Ciotka stanęła przed nią i wyciągnęła dłoń.
– To moja rzecz, nie ciotki.
– Twoja rzecz? Nic w tym domu nie jest twoją rzeczą. Bóg jeden wie, dokąd byś trafiła po śmierci ojca, gdyby nie ja. Owszem, teraz pojawiły się możliwości, więc możesz zadzierać nosa, ale jeszcze dwa miesiące temu…
– Przypomnę tylko, że to ciocia świadomie odcięła mnie od matki, o czym nie miałam pojęcia. A teraz przepraszam…
– Jeszcze pożałujesz!
– Czego? – zapytała wyzywająco.
– Tego, że tak ochoczo do niej jedziesz. Bo kimże ona jest, co? Jakie życie ci zapewni?
– Lepsze niż to, które prowadzę teraz.
– Jesteś bezczelna.
– Trudno się nie zgodzić. Po tym, co powiedział mi hrabia von Goltz na temat mojej matki, niech się ciocia po mnie nie spodziewa wdzięczności i sympatii. Zadecydowała ciocia za moimi plecami, że nie powinnam mieć z nią kontaktu. Zadecydowała ciocia o piętnastu latach mojego życia, kiedy myślałam, że o mnie zapomniała!
– Za każdą pannę ktoś decyduje, nie wiedziałaś o tym?! Myślisz, że ja w twoim wieku miałam jakiś wybór?
– Nie obchodzi mnie to. Obchodzi mnie moja przyszłość i moje życie. Którym ciocia na szczęście już kierować nie będzie. Lada chwila nasze ścieżki się rozejdą i będzie sobie ciocia musiała poszukać innej ofiary. A teraz…
– Pamiętaj, żeś ciągle panną na łasce swojej rodziny. Jak nie na mojej łasce, to na łasce twojej, pożal się Boże, matki, która…
– Dość!
– Nieważne, co o niej mówi hrabia von Goltz. Może ją nazywać swoją przyjaciółką, ale prawda jest taka, że ich światy zawsze będzie dzielić jakaś granica. To dlatego, choć ćwierkał ci do ucha i książki przynosił, o rękę poprosił nie ciebie, lecz Anielę. Może i Anielka nie ma wielkiego posagu, ale jej matka była hrabiną. Nie pruską malarką. Pruska malarka, też coś! Rodzina mojego szwagra nigdy mu nie zapomniała tego niefortunnego małżeństwa!
Prakseda nie mogła już dłużej wytrzymać obelg pod adresem swojej matki i mściwie rozwinęła list, po czym podała go ciotce.
– Hrabia von Goltz najpierw oświadczył się mnie. A dopiero potem cioci ukochanej Anielce – powiedziała i zostawiła osłupiałą starszą panią w salonie.
Zamknęła się w swoim pokoju i ciężko oparła o drzwi. W ostatnim czasie musiała takich rzeczy słuchać codziennie. Ciotka nie dawała jej ani na chwilę zapomnieć, kim jest jej matka. Choć przecież nie widziały się od piętnastu lat. Dla ciotki nic nie znaczyło to, że matka Praksedy najwyraźniej odniosła sukces, cieszyła się szacunkiem i miała pieniądze. Liczyło się tylko to, że była „nikim”, w przeciwieństwie do matki Anieli. Hrabianki. Z Wiśniowskich, „tych” Wiśniowskich, jak zawsze podkreślała ciotka, pijąc do długiej listy tytułów, przywilejów, dóbr i zaszczytów tej rodziny. O tym, że Wiśniowscy swego czasu wkupili się w łaski najpierw pruskiego, a później rosyjskiego zaborcy, z uporem milczała. Matka Anieli była więc hrabianką Wiśniowską, a następnie hrabiną Krukowiecką, „naszą nieodżałowaną Antoniną”, która zmarła, wydając na świat córkę. O kolejnym małżeństwie Krukowieckiego rodzina wolała milczeć. Tylko czasem, w chwilach wzburzenia, ciotka nazywała jego drugą żonę „pruską malarką”, przez którą nieszczęsny hrabia doznał pomieszania zmysłów i dopuścił się mezaliansu. Gadała o tym wówczas cała Warszawa. Pruska malarka znosiła to dzielnie przez całe pięć lat, aż wreszcie, zaszczuta i izolowana przez krewnych męża, poddała się i odeszła.
Hrabia Krukowiecki nie pozwolił jej zabrać córki. Powiedział, że dziewczyna nie będzie się chować wśród artystów, jak jakaś Cyganka, bo przynajmniej po części jest błękitnej krwi. Prakseda odnosiła niekiedy wrażenie, że widzi się w niej stworzenie przypominające nie całkiem rasowego psa albo nie całkiem rasowego konia, z którym nie do końca wiadomo, co zrobić. Zawsze patrzono na nią inaczej, a jednak, póki żył jej ojciec, czuła się na swój sposób chroniona. Podobnie jak chroniono jego samego. Kiedy zmarł, poczucie bezpieczeństwa prysło jak mydlana bańka. Nie dość, że ona była mieszańcem i miała „skazę”, to jeszcze postępki ojca wychodziły na jaw jeden po drugim i wywoływały prawdziwą burzę. Anieli też się nieco dostało, ale ją wciąż otaczał blask Wiśniowskich. Praksedy nie otaczał żaden blask. Skończyły się zaproszenia na podwieczorki, obiady i bale. Nie tęskniła za nimi w ogóle, nie cierpiała warszawskiej socjety. A jednak zrozumiała tę informację. Nie chcieli jej. Nie zamierzali jej przyjąć, zaakceptować, uznać za swoją. Nie była żadną polską hrabianką, tylko w połowie Prusaczką o podejrzanych koneksjach. Kimś obcym.
Kiedy dyliżansem rzuciło na zakręcie, Prakseda uderzyła się boleśnie w łokieć i syknęła.
– Nic się pani nie stało? Może pani ruszać ręką?
Spięła się odrobinę, kiedy hrabia von Goltz dotknął jej ramienia. Potrząsnęła głową.
– Wszystko w porządku.
Odsunęła się i przycisnęła plecy do oparcia, ale on nadal się ku niej pochylał. Nie wyglądał na szczęśliwego: oczy smutne, kąciki ust opadnięte.
– Wszystko w porządku, naprawdę – powtórzyła i niespokojnie spojrzała na siedzącą przy nim Anielę, która przez pierwsze godziny podróży cierpiała z powodu żołądka, a teraz zapadła w drzemkę.
Hrabia zreflektował się i wyprostował. Uśmiechnął się do starej Wiśniowskiej, która wściekle zmrużyła oczy. Prakseda wiedziała, że ta wściekłość prędzej czy później skieruje się ku niej. Ciotka nie będzie przecież zła na hrabiego, skoro pod ręką ma niefortunną niby-siostrzenicę. Prakseda jeszcze raz zerknęła na Goltza. On również znowu na nią patrzył, więc szybko uciekła wzrokiem, a potem zamknęła oczy. Bała się tego, co nadchodziło, a jednocześnie pragnęła, by już się stało. Ostatnia rzecz, od której chciała się uwolnić. Jego towarzystwo.
2
Wciąż pamiętała tamten dzień, kiedy widzieli się po raz pierwszy. Snuła się ulicami Warszawy pewnego wrześniowego poranka, miasto budziło się do życia, z domów powychodził dopiero „sam plebs”, jak powiedziałaby ciotka. Pachniało świeżym chlebem, na chodniku minęło ją dziecko w rozpadających się butach, do jednej z zamożniejszych kamienic na Nowym Świecie wchodziła młoda, blada guwernantka. Siedem lat po przegranym powstaniu listopadowym Warszawa wciąż zdawała się nieco wyludniona. Miasto tęskniło za tymi, którzy nie wrócili i którzy, prawdopodobnie, nie mieli wrócić nigdy ze swojego wygnania w Wiedniu czy innym Paryżu. Na swój sposób Prakseda im zazdrościła. Nowego początku. Innego życia. Warszawa wciąż była w żałobie, tak jak i teoretycznie ona, po ojcu, po którym nigdy nie płakała prawdziwymi łzami i którego nie kochała. Ubrana w czarną suknię, zbyt ciężką jak na schyłek lata, z czarną woalką skrywającą twarz, szła w stronę Zamku Królewskiego, a za nią wlokła się niewyspana służąca. Prakseda marzyła o tym, by nikogo za sobą po mieście nie ciągać, by po prostu móc iść samotnie przed siebie, ale tak oczywiście nie mogła się zachowywać. Budziła wystarczającą sensację i nie potrzebowała kolejnych skaz na reputacji. Panny z wyższych sfer nigdy nie spacerowały same. Panny z wyższych sfer zawsze musiały mieć eskortę.
Tamtego poranka hrabia von Goltz również snuł się po mieście. Uchylił kapelusza, kiedy ją mijał, ale nie odezwał się, oczywiście, że nie. Nie znali się, więc nie mogli zacząć rozmowy. Musiał ją jednak obserwować, bo kilka dni później pojawił się w salonie ciotki Wiśniowskiej z oficjalną wizytą. Prakseda z pewnym zaskoczeniem patrzyła, jak starsza pani wdzięczy się do Prusaka, ale uznała, że widocznie jej niechęć nie dotyczy całego narodu, a jedynie ludzi, którzy nie pochodzili z arystokracji.
– O, Prakseda – mruknęła na widok dziewczyny i niedbale machnęła ręką w jej stronę. – Moja siostrzenica. To znaczy, nie całkiem. Widzi pan, panie hrabio, pierwszą żoną jej ojca była moja dużo młodsza, nieodżałowana siostra Antonina z Wiśniowskich. Aniela jest jej córką i to moja prawdziwa siostrzenica. Prakseda jest córką drugiej żony hrabiego Krukowieckiego.
Ciotka nawet nie usiłowała maskować pogardy w głosie. Nie wymieniła matki Praksedy z imienia. Dziewczyna dygnęła i rozejrzała się po salonie. Ciotka siedziała w jednym fotelu, drugi zajął hrabia, trzeci Aniela. Jedyne wolne krzesło stało pod oknem i trzeba je było przynieść, by usiąść razem z innymi. Zanim Prakseda zdążyła się ruszyć, hrabia von Goltz zerwał się z miejsca.
– Proszę, niech pani spocznie tutaj. Przyniosę sobie krzesło.
– Ależ… – zaczęła z oburzeniem ciotka – zadzwonię na…
– Droga pani, proszę się nie kłopotać.
Hrabia błyskawicznie wrócił z krzesłem i opadł na nie, zanim ciotka dotknęła sznurka, by zadzwonić po służbę. Prakseda czuła, jak płoną jej policzki.
– Pan hrabia jest słowianofilem – odezwała się Aniela, by jakoś zatrzeć przykre wrażenie spowodowane zachowaniem Wiśniowskiej wobec swojej przyszywanej siostrzenicy. Nie dlatego, by sama miała z tego powodu wyrzuty sumienia, po prostu ich gość wyraźnie to zauważył. – Poznał w Paryżu naszych polskich artystów i obiecał panu Chopinowi, że w swoich podróżach po ziemiach polskich nie ominie Warszawy.
Goltz potwierdził. Prakseda uniosła głowę, a on spojrzał jej w oczy. Aniela chrząknęła i nieco za głośno odstawiła na stolik filiżankę z herbatą. Hrabia zerknął na nią pobieżnie, po czym znowu popatrzył na Praksedę. Wiedziała, że ta sytuacja się na niej zemści. Aniela jej nie odpuści.
– Moja siostra – odezwała się, wskazując na starszą pannę Krukowiecką – pięknie gra na fortepianie. Wzięła nawet kilka lekcji u pana Chopina, kiedy jeszcze był w Warszawie.
Goltz ponownie skinął głową, ale tym razem nie spojrzał nawet na Anielę. O Boże, pomyślała Prakseda, to wszystko zmierza w złym kierunku. Chciała zniknąć.
– Słyszałem – zwrócił się do niej hrabia – że interesuje się pani literaturą i językami, w tym historią języka polskiego, jego najdawniejszymi źródłami.
– Tak – odparła, unikając jego wzroku.
– Ja również.
– To wspaniale. I bardzo dobrze mówi pan po polsku.
– Pochodzę z miasta, gdzie mieszka wielu Polaków i mowę polską nietrudno usłyszeć na ulicach. Nawet sporo sklepów wywiesza szyldy i ogłasza swoje oferty w dwóch językach. Choć to teraz miasto pruskie, już od lat. Ale przecież mamy u siebie bogatą polską tradycję. Na pewno słyszała pani o Szkole Wrocławskiej Polskiej, która powstała w XVII wieku i funkcjonowała z powodzeniem przez prawie sto lat. Wielu, austriackich wówczas, kupców posyłało do niej swoich synów, bo interesy robiło się często z Polakami i należało znać język. Wtedy miasto było tyglem, w którym mieszały się różne języki i obyczaje, trochę czeskie, trochę polskie, trochę austriackie, trochę żydowskie. Nadal jest tyglem, ale pruskie władze z pewnością będą dalej dążyć do jego całkowitego zniemczenia. Już się powoli widzi tę tendencję. Zwłaszcza po wojnach z Napoleonem. Ludność ucierpiała, to prawda. Wiele pobliskich wsi spłonęło, pożary i zniszczenia nadszarpnęły nieco samo miasto, niektórych rzeczy wciąż nie udało się naprawić, ale władzom napoleońskim trzeba oddać jedno. Zburzenie murów obronnych dało znakomite skutki. Miasto się rozrasta. Za pół wieku będzie, moim zdaniem, najprzedniejszą metropolią.
Umilkł i jakby się zawstydził tej długiej wypowiedzi. Łyknął herbaty i zerknął na talerz z ciastkami, ale się nie poczęstował. Prakseda walczyła ze sobą przez chwilę, po czym znowu spojrzała mu w oczy.
– Czytałam trochę o Wrocławiu. O Breslau. Uśmiechnął się.
– Miło mi to słyszeć. Wrocław. Breslau. Vratilslav. A może Vratislavia? Miasto wielu nazw. Właśnie o tym mówię. Wymyka się granicom i przynależnościom, terytorialnym, narodowym, kulturowym i językowym.
– Rozumiem.
– Urodziłem się w górach, w małej miejscowości Landeck, ale Breslau, Wrocław, tak mi się spodobało, że kupiłem tam ładny kawałek ziemi. Muszę wyznać, że ten teren należał kiedyś do mojej rodziny, do innego Goltza, dalekiego kuzyna. Po jego śmierci jednak… cóż, miasto przejęło ponad dwieście mórg w zamian za umorzenie wierzytelności. Miał długi. To się zdarza, prawda? Czasy są trudne, wszędzie. Czuję, że idzie zupełnie nowa epoka, która wywróci porządek świata. W każdym razie wybrałem się kiedyś, by obejrzeć dawne tereny mojego kuzyna, i dowiedziałem się przy okazji, że kawałek tej ziemi można odkupić. Co uczyniłem bez dłuższego zastanowienia. To okolica, jak sądzę, z przyszłością. Nad rzeką Oder. Piękne widoki. Przewiduję, że brzeg rzeki zostanie jeszcze uregulowany i… ale nie będę tym pani zanudzał. Pani nigdy tam nie była, panno Praksedo, prawda?
Znowu nie ukrywał zakłopotania. Prakseda miała wrażenie, że wcale nie chce tyle mówić i na co dzień nie jest aż tak wylewny. Niepokoił się. Aniela z trudem maskowała złość, że została pominięta w rozmowie, i tylko udawała zainteresowanie. Nawet jeśli Goltz ją nudził, nie zamierzała tego okazać. Na pewno obmyślała już sposób, jak przekierować jego uwagę na siebie. Ciotka słuchała i kiwała głową, choć na pewno zgorszyła się otwartością gościa. Tym, jak bez skrępowania i z uśmiechem opowiadał o problemach finansowych swojego kuzyna. Nikt z jej towarzystwa nie pozwoliłby sobie na coś podobnego. Tutaj wszyscy udawali raczej bogatszych niż w rzeczywistości. Stwarzali pozory i żyli ponad stan w myśl zasady, że szlachectwo zobowiązuje. Nawet jeśli się było gołodupcem, jak hrabia Krukowiecki na łożu śmierci. Jego majątek również poszedł w całości na spłatę długów. Starsza córka miała jeszcze jakieś pieniądze po swojej matce, miała krewnych Wiśniowskich, którzy mogli ją wesprzeć. Nie liczyła na wielki posag, ale nie groziła jej nędza i społeczna degradacja. Co do Praksedy, sprawa przedstawiała się inaczej.
– Nie była pani w Breslau? – powtórzył swoje pytanie Goltz.
– Nie.
Potrząsnęła głową, jakby dla wzmocnienia swoich słów. Chciała dodać, że nigdzie w ogóle nie była, ale ugryzła się w język. Ta wizyta stawała się dość uciążliwa. Praksedzie było gorąco, serce biło jej jak szalone. Czuła na sobie coraz bardziej wrogie spojrzenia Anieli i ciotki Wiśniowskiej. Dlaczego on prawie w ogóle z nimi nie rozmawiał? Jeśli po sytuacji z krzesłem zorientował się, jak jest traktowana w tej rodzinie, i chciał w ten sposób pomóc, to wyświadczał jej tylko niedźwiedzią przysługę. Po chwili jednak zrobiło się jeszcze gorzej. Goltz przysunął się z krzesłem bliżej, odstawił filiżankę z herbatą i z kieszeni na piersi wyciągnął małą kopertę.
– Bardzo przepraszam, ale nie wyjaśniłem jeszcze prawdziwego celu mojej wizyty. Panie wybaczą, ale tak naprawdę przyszedłem przede wszystkim do młodszej panny Krukowieckiej. Mam zaszczyt znać pani matkę.
Położył na stoliku list. Aniela zacisnęła zęby i nie odezwała się, choć widać było, że krew uderzyła jej do głowy.
– Zaszczyt? – wyrzuciła z siebie ciotka, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Hrabia von Goltz posłał starszej pani spojrzenie, które nie pozostawiało wątpliwości, że raczej nie zostaną przyjaciółmi. Wiśniowska zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. Goltz ponownie poświęcił całą swoją uwagę Praksedzie.
– Szanowna pani, jak powiedziałem, mam zaszczyt – powtórzył dobitnie – znać pani matkę. Nie tylko znać. Nie przesadzę, jeśli z dumą nazwę się jej przyjacielem. Auguste Mugen jest wspaniałą artystką, wraz z mężem tworzy niezwykłe dioramy, bardzo popularne w Breslau. Całe Prusy ściągają do naszego skromnego miasta, by je oglądać. Zwłaszcza odkąd Joseph Kroll otworzył swój Ogród Zimowy w Scheitniger. Dioramy Mugenów są jednym z głównych punktów programu, naprawdę wielu odwiedza Wintergarten właśnie z uwagi na nie. Koniecznie musi je pani zobaczyć. Zresztą nie wątpię, że będzie je pani już niedługo oglądać bardzo często. Nie wyprzedzajmy jednak faktów.
Przesunął w jej stronę list. Prakseda nie mogła się ruszyć. Nie mogła oddychać. Goltz uśmiechnął się zachęcająco.
– To list do pani. Proszę.
– Od… od niej?
– Tak. Od mojej przyjaciółki Auguste Mugen. Pani matki. Poprosiła mnie, bym dostarczył go pani osobiście, a później, jeśli nie wyrazi pani sprzeciwu, bym zabrał panią do Breslau.
– Zabrał? Mnie? – dukała.
Była świadoma spojrzeń ciotki i siostry, świadoma wszystkiego. Tapeta nigdy nie wydawała jej się tak błękitna, a dywan brunatny jak jesienne błoto. Jednocześnie każda rzecz w tym pomieszczeniu wydawała się teraz nieprawdziwa. Każda osoba.
Goltz chrząknął nerwowo, po czym zerknął na ciotkę i starszą pannę Krukowiecką.
– Być może wolałaby pani najpierw przeczytać list od matki, zanim…
– Niech mi pan to powie – weszła mu w słowo. – Czy ona chce mnie zabrać? Do siebie?
– Tak – zapewnił. – Oczywiście. Kiedy tylko dowiedziała się, że jej pierwszy mąż, hrabia Krukowiecki, zmarł, kupili z mężem dom we wsi Kleinburg pod Breslau i zaczęli go przebudowywać. Widziałem postępy i muszę przyznać, że kroi się z tego piękna podmiejska willa. Powinna być gotowa w listopadzie, czyli za dwa miesiące. Jeśli się pani zdecyduje wyruszyć w tym czasie, mimo pierwszych mrozów, zdąży pani odwiedzić Wintergarten Krolla i przekona się na własne oczy, jak popularne są dioramy Mugenów. To będzie dobre pożegnanie ze starym rokiem i wejście w nowy, jak sądzę. W nowe życie.
– Nowe życie…
– Chciałbym przy okazji zapewnić, że pani matka przez ostatnie piętnaście lat interesowała się panią cały czas, dowiadywała o panią, o pani zdrowie, edukację, upodobania. Wysyłała listy i prezenty, ale… po pani zachowaniu wnioskuję, że niczego pani nie otrzymała. Wygląda pani na wstrząśniętą.
Spojrzał znowu na ciotkę, tym razem nie kryjąc wrogości. Wiśniowska wygładziła suknię na kolanach i wyzywająco uniosła głowę.
– Mój szwagier uznał, że lepiej będzie nie mieszać dziewczynie w głowie listami od tej kobiety. Chciał wychować córkę na hrabiankę. A nie na jakąś…
Hrabia von Goltz wstał z krzesła i uniósł dłoń.
– Zanim powie pani za dużo, pragnę przypomnieć, że pani Auguste Mugen jest moją przyjaciółką i nie pozwolę, by ją obrażano. Dodam, że o śmierci swojego pierwszego męża dowiedziała się całkiem niedawno i to nieoficjalną drogą, bo nikt z rodziny nie raczył jej powiadomić. Gdyby dowiedziała się wcześniej, moją wizytę miałyby już panie za sobą.
– Nie znałyśmy jej adresu – odezwała się zimno Aniela. – Ojciec nie utrzymywał kontaktu z drugą żoną.
Goltz posłał jej rozbawione spojrzenie, a Aniela chyba po raz pierwszy w życiu spłonęła tak mocnym rumieńcem. Prakseda nigdy wcześniej nie widziała, by ktoś potrafił ją zawstydzić. Nawet teraz jednak, ze szkarłatem rozlewającym się po twarzy, starsza panna Krukowiecka nie przestała być piękna. Miała urodę po matce: jasne loki, błękitne duże oczy, usta w kształcie serca. Była tej urody zawsze świadoma. Tak jak teraz była świadoma także tego, że jej oburzenie i zmieszanie jest wyraźnie widoczne. Awantura wisiała w powietrzu.
Prakseda sięgnęła po list i również wstała. Oddychała tak szybko i płytko, że kręciło się jej w głowie.
– Moja matka interesowała się mną. Pisała do mnie – powtórzyła i spojrzała na Goltza. – Czy tak?
– Tak.
Przeniosła wzrok na ciotkę.
– Ukrywaliście to przede mną.
– Twój ojciec i ja…
– Nie interesują mnie cioci tłumaczenia! Odcięła mnie ciocia od mojej własnej matki!
– Zamierzaliśmy dać ci porządny dom i wychowanie godne hrabiowskiej córki! Jak śmiesz mówić do mnie takim tonem! Każda dziewczyna na twoim miejscu byłaby wdzięczna, że może chować się w pałacu, a nie w warsztacie pruskiej malarki, która nie wiadomo jakiej sroce wypadła spod ogona…
– Jaśnie wielmożna pani pozwala sobie na zbyt wiele – Goltz również uniósł głos.
Ciotka Wiśniowska umilkła. Aniela Krukowiecka, zażenowana całą sytuacją, podniosła się z fotela i z udawaną skruchą uśmiechnęła do gościa.
– Bardzo pana przepraszam, panie hrabio. Moja szanowna ciocia z pewnością chciała jak najlepiej. Czasami, próbując chronić bliskich, dokonujemy złych wyborów. Zgodzi się pan?
Mruknął coś w odpowiedzi, ale Prakseda widziała wyraźnie, że uroda Anieli zadziałała i na niego. Skinął wreszcie głową i ponownie zwrócił się do młodszej panny Krukowieckiej.
– Proszę przeczytać list i poinformować mnie, co pani postanowiła.
– Przeczytam list, ale już teraz mogę pana poinformować, że chcę pojechać do matki.
– Ależ Praksedo, chyba nie mówisz poważnie! – nie wytrzymała znowu ciotka.
– Kiedy tylko będzie to możliwe – ucięła Prakseda. Hrabia von Goltz uśmiechnął się i ukłonił.
– Służę pomocą.
– Dziękuję.
– Wielmożna pani, panno Anielo… – Ukłonił się znowu przed starszą i młodszą kobietą, po czym wyszedł.
Prakseda, przyciskając kopertę do klatki piersiowej, także ruszyła do drzwi.
– I tak nigdy do nas nie pasowałaś – powiedziała lodowatym tonem Aniela.
Prakseda odwróciła się i wytrzymała spojrzenie siostry.
– W tym jednym się z tobą zgadzam – odparła.
Mierzyły się przez chwilę wzrokiem i Prakseda po raz kolejny uświadomiła sobie, że Aniela nie czuje do niej nic więcej poza niechęcią czy wręcz wrogością. Prakseda miała nadzieję, że wyjazd do Wrocławia przetnie więź między nimi raz na zawsze. Nie chciała tu mieszkać, udawać, że należy do tej rodziny. Teraz naprawdę liczyła na to, że nowe życie jest możliwe. Z matką, która o niej nie zapomniała, która na nią czekała. W innym mieście. Prakseda mówiła biegle po niemiecku, nie obawiała się pruskich realiów. Wyobraziła sobie dom zupełnie inny niż ten, w którym się wychowała i który teraz – utopiony w długach i zaniedbany – wrócił do Korony i przymusowo poszedł pod młotek. Już przejął go zresztą nowy właściciel, ale nie wiedziała, kto nim był. Zamiast wiecznie zimnego, wielkiego pałacu marzyło jej się coś mniejszego i przytulnego. Proste meble. Obrazy, narzędzia malarskie, warsztat matki i jej męża. Prawdopodobnie polubi swojego ojczyma. Nie sprzeciwił się przecież, by przyjechała, więc musiał też tego chcieć. Kiedy szła do swojego pokoju, myślała o dioramach, Ogrodzie Zimowym, rzece Oder, którą wspomniał Goltz. Przedstawiała to sobie później, czytając list od matki. Bardzo dobry list. Ciepły, pełen miłych słów. Pełen zapewnień o tęsknocie, o tym, że matka na nią czeka. Prakseda czuła, że pod powiekami zbierają jej się łzy. Nie płakała od dawna, nawet na pogrzebie ojca. Zimny chów praktykowany w rodzinie Krukowieckich zahartował ją, nauczył, że najlepiej liczyć na siebie. Teraz naprawdę mogła mieć nową rodzinę. Swobodniejszą. Nieskrępowaną etykietalnym rygorem. Rodzinę, w której pracuje się własnymi rękami i w której kocha się swoje zajęcie. Chciała tego tak bardzo, że aż bolało. Być kilometry stąd. Z dala od Anieli. To ostatnie, jak się wkrótce przekonała, okazało się trudne.
Książkę Noworoczne panny zamówicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,