Losy bohaterek Zemsty kobiet – najnowszej powieści Marcina Pilisa splatają się w obliczu dramatycznych wydarzeń, które łączy zapomniana przeszłość.
- Mocna, chwilami brutalna, ale i mądra psychologiczno-społeczna opowieść o kobietach. Otworzy oczy, zmusi do myślenia. Nie odłożycie jej obojętnie. Wstrząśnie każdym myślącym czytelnikiem i nie da o sobie zapomnieć - Anna Klejzerowicz.
Paula, nastolatka mieszkająca w domu rodziny zastępczej, gdzie pada ofiarą molestowania seksualnego, zostaje sprzedana ludziom zajmującym się prostytucją. W tym samym czasie Klaudyna otrzymuje wiadomość od nieznajomego mężczyzny, która dotyczy jej porzuconej tuż po porodzie córki. Krok po kroku Klaudyna podąża za wskazówkami, które ostatecznie mają doprowadzić do spotkania matki i dziecka. Dla bohaterki jest to również ważna wędrówka w głąb siebie i zmierzenie się z demonami przeszłości. Do lektury Zemsty kobiet zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu mieliście okazję przeczytać premierowe fragmenty książki. Dziś czas na ciąg dalszy tej historii:
Pamiątka
Mariusz Rolek odebrał SMS tuż przed dwudziestą drugą, z wyczuciem wjeżdżając na zbyt wysoki krawężnik, i bardzo się zdziwił. Szef zazwyczaj wystrzegał się ujawniania dręczących go niepokojów, tłumił z dobrym skutkiem oznaki głębszych emocji, ale tym razem musiało targać nim zniecierpliwienie większe niż zazwyczaj. Wysyłał SMS-y z dziwnymi — jak na niego — pytaniami: I jak? Załatwione?
Pewnie, że załatwione. Zawsze jest załatwione. Nawet kiedy do prawdziwego załatwienia jeszcze daleka droga.
Mariusz zaparkował nieco dalej, niż proponował GPS, i odpisał, że jest na miejscu i zaraz załatwi sprawę.
Pstryknął kluczykiem. W odpowiedzi samochód wydał z siebie dwa krótkie sygnały i zamrugał światłami. Oddalając się, Mariusz zerknął jeszcze, czy wóz jest dobrze ustawiony i jak się prezentuje w świetle latarni, a potem przeszedł na drugą stronę jezdni i z oddalenia przyjrzał się budynkowi.
Dom znajdował się przy jednej z bocznych ulic odchodzących od głównej arterii miasta. Musiał być postawiony jeszcze przed wojną i prawdopodobnie od tamtej pory nie zaznał zbyt wielu remontów. Po obu stronach górowały nad nim wysokie kamienice z wąskimi balkonami. Sprawiał wrażenie niezbyt obszernego, choć zajmował dużą powierzchnię. Stary tynk w kolorze ołowiu miejscami odpadał, ukazując równe warstwy cegieł, przetykane siwobiałą zaprawą. Okna znajdowały się wysoko nad chodnikiem. Podkreślał je ciąg wystających parapetów i łukowate wykończenia u góry.
Ulica o tej porze była całkowicie pusta — siąpiła lekka mżawka i powiewał nieprzyjemny wiatr.
Mariusz owinął szalik wokół szyi, rozejrzał się w obie strony i podszedł do drzwi. Wydawały się ciężkie, równie stare, jak reszta domu, pokryte zwijającymi się pozostałościami dawno położonej farby. Nacisnął wielką klamkę, która kiedyś musiała błyszczeć złotym blaskiem, i zagłębił się w mrocznej sieni. W środku zalatywało skwaśniałym mlekiem. Zapach mieszał się z chłodną stęchlizną podsyconą nieokreślonym, mdławym odorem, zdradzającym obecność ściennego grzyba, a z głębi dochodził rdzawy zapach gnijącego metalu. Było tak ciemno, że widział tylko niewyraźne zarysy przed sobą. Przez chwilę zawahał się i naraz przyszło mu do głowy, że coś tu nie gra, że został wciągnięty w zasadzkę, bo wszystko idzie tak dziwnie łatwo, niby zwyczajnie, ale jednak łatwo. Zatrzymał się, nasłuchując pośrodku długiego na dwa metry przedsionka.
Po chwili z naprzeciwka dobiegł go zgrzyt, uchyliły się drzwi i w smudze żółtego światła zobaczył głowę mężczyzny, który przyjrzał mu się badawczo i kiwnął głową.
— No, właź pan, właź pan — powiedział zapraszająco i rozchylił szerzej drzwi. — Słyszałem, żeś pan wszedł.
Mariusz był pełen podejrzeń. Nie poruszył się i człowiek w drzwiach od razu dostrzegł jego wahanie.
— Coś pan, panie, sprawa czysta. No właźże pan. — Mężczyzna zachęcił go gestem i dodał ściszonym głosem: — Jak zdjęcie? Podobało się?
Facet uśmiechał się krzywo, jakby nie całkiem wierzył w to, co mówi. Mariusz poprawił kurtkę i wszedł do środka. Owionął go zapach mdlącego ciepła.
Kobieta przy stole paliła papierosa, zapatrzona w okno. Nie zwracała na niego uwagi. Od razu zauważył podkrążone oczy i czerwone smugi na twarzy, w miejscach, po których przesuwała dłonią, by zetrzeć wilgoć.
— Siadaj pan — powiedział gospodarz i zatarł ręce. — To jak, przyprowadzić?
Mariusz spojrzał na niego zimnym wzrokiem.
— Za chwilę, najpierw formalności. I wyłącz pan ten telewizor.
Rozejrzał się wokół. Pomieszczenie było czymś w rodzaju przedpokoju połączonego z kuchnią i salonem, choć to ostanie określenie nieszczególnie pasowało do siermiężnego wyposażenia rodem z lat siedemdziesiątych. W jednym z kątów zauważył drewniane schody z misternie rzeźbioną oryginalną poręczą. Marna pozostałość minionego wystroju. Reszta była tandetna. Bieda skrzypiała z każdego kąta. Pewnie starcza im od pierwszego do pierwszego, ale nic więcej, a często mniej.
— Panie, wiesz pan… ja to… my… — Mężczyzna usiadł przy stole i uporczywie wpatrywał się w Mariusza. — Zawsze możemy, jak co potrzeba, to przechować, czy co tam. Jakby co było, że… no bo teraz dom będzie wolny, nie? To można wykorzystać, tak se myślę…
— Dobra — przerwał Mariusz i położył na stole grubą kopertę. — Tu jest kasa. Licz pan.
— E tam, ja ufam, no… to my tu miejsca mamy dość…
— Człowieku, nie wiem, o czym gadasz. Ja załatwiam sprawę i po zabiegu. Aha! I tak jak się umawialiśmy, znika wszystko, tak? No.
Kobieta, która do tej pory zdawała się pogrążona w swoich myślach, odeszła od stołu.
— Pójdę po nią — powiedziała.
Mariusz nie protestował. Znał to. Kobiety w takich sytuacjach tracą grunt pod nogami; wiedział, że tego nie da się zmienić, że tak już jest. Pochlipią sobie trochę, pochlipią, a potem ich życie wypełni codzienna norma. Gary, dupa, dupa, gary. Niech idzie, niech przyprowadzi, niech ma tę satysfakcję, czy co tam chce, jemu to rybka. Im się wydaje, że wtedy jakoś się wzajemnie lepiej rozumieją, że jakieś połączenie między nimi się wytwarza, a my, że niby faceci, to gówno z tego pojmujemy, i one mają w sobie coś takiego, czego my podobno nie mamy. Głupie pizdy, wszystkie takie same kurwy, jak się przypatrzy człowiek takiej, to jakby się patrzyło na maszynę; zachowują się zawsze tak samo, da się to przewidzieć prawie bez wyjątku, jak gdyby je ktoś, kurwa, zaprogramował na takie, a nie inne zachowanie. Niech idzie, pochlipie tam sobie jeszcze, pochlipie, a potem chuj. Niech idzie.
Popatrzył na plecy kobiety i zjechał wzrokiem na jej pośladki i nogi. Nic specjalnego, w ogóle baba już nie pierwszej świeżości. Co tam kiedyś miała, to już wszystko zużyte, wyjałowione. Takich nie lubił, starał się ich nie zauważać, to nie był jego świat.
Mężczyzna pochwycił jego spojrzenie i odczytując je po swojemu, zarechotał i powiedział głośno:
— Ma jeszcze trochę dupy, nie?
Mariuszowi żart nie wydał się zabawny, facet próbował zgrywać luźnego twardziela, ale był miękki, to wyczuwało się od razu. Zapalił i przesunął popielniczkę w swoją stronę. Przypomniał sobie, jak Karol powtarzał mu: Trzymaj się z daleka od facetów, którzy głośno chwalą swoje baby, nie ufaj typom. I Mariusz nie ufał. Natychmiast stawał się podejrzliwy i odstawiał gościa, gdy ten tylko próbował się spoufalić. Karol w takich sprawach miał rację. Skąd, lepiej nie pytać, ale dobrze wiedział, co mówi.
— Ale zobaczysz pan, jaka ta mała jest laseczka, no… że ho, ho. Ja już tam, wiesz pan, co nieco sprawdziłem… — Mężczyzna zamilkł, bo wzrok Mariusza niemal wstrzymał mu bicie serca. Zrozumiał, że przesadził. Lepiej gadać mniej niż więcej. Wyciągnął przed siebie ręce w geście niewinności. — Nie, nie… wszystko tam jest na swoim miejscu, ja niczego nie ruszyłem, po ojcowsku badałem sprawę, że tak powiem. Ale zaraz, gdzie one są? Pójdę, bo przecież, kurwa, nie zejdą.
Mężczyzna już podnosił się z miejsca, ale Mariusz uniósł rękę i pokręcił głową.
— Siedź pan lepiej i policz kasę. Poczekam. I nie musisz pan towaru zachwalać, jak nie wiesz, jak się to robi. Nieważne. Zdjęcie było w porządku. Teraz czekamy.
Widział, że facet rwie się do koperty i tylko z największym trudem powstrzymuje się przed zajrzeniem do środka. Dał mu wyraźną wskazówkę, żeby darował sobie bezsensowny dżentelmeński sznyt, ale mężczyzna albo tego nie pojął, albo postanowił męczyć się do końca w imię swojej psiej godności. Zerkał więc na kopertę raz po raz, przebierał palcami, a odkąd zamilkł, nie mógł zatrzymać rozbieganych oczu. W takich sytuacjach papieros był wybawieniem, więc pan domu palił jednego za drugim.
Przesiedzieli w milczeniu ponad kwadrans, kiedy dobiegł ich odgłos skrzypiących drzwi. Mężczyzna drgnął i szybko spojrzał w kierunku schodów prowadzących na piętro. Czoło pokryło mu się kropelkami potu, które natychmiast zaczęły płynąć w dół.
Teraz, właśnie teraz, pomyślał Mariusz. Właśnie teraz najbardziej się denerwuje. Dławi go lęk o to, że panna mi się nie spodoba, że zobaczę jakiś defekt i może zmienię zdanie. Boi się; dobrze, że się boi.
Mariusz najbardziej lubił momenty takie jak ten, gdy opiekunowie przeprowadzali pierwszą prezentację, wlokąc niechętne dzieweczki i uśmiechając się głupkowato. Wystraszeni w nie mniejszym stopniu niż dziewczyny, zmagali się ze świadomością, że pieniądze już zostały im wręczone, już poczuli rozkoszny ciężar, byli tuż-tuż wymarzonego pliku, całej hałdy szczęścia, jaka nagle miała zasypać ich obleśny żywot. A jednak, gdyby okazało się, że narybek w czymś nie odpowiada nabywcy, musieliby je oddać. Tak już się zdarzało. Po krótkiej ocenie Mariusz orientował się, że fotografia przedstawiała kogoś innego lub była zbyt wyretuszowana. Wtedy mówił tylko:
— Pomyliliśmy się. — I zgarniał kopertę z pieniędzmi.
Nigdy nie robił wymówek ani opiekunom, ani samej dziewczynie, gdyż wychodził z założenia, że chłodne milczenie znaczy więcej niż pusta gadanina, pozostawia bowiem po sobie znacznie głębszy strach i niepewność. Zdawał sobie sprawę, że gniew z powodu nieudanej transakcji skupi się w głównej mierze na dziewczynie, to ona wyrówna rachunki, pokryje straty, aby choć w części zrekompensować niepoznany ciężar koperty. Na to jednak nie mógł już nic poradzić i nawet gdyby mu zależało, nie podjąłby ryzyka. Odchodził spokojnie, ale już nigdy więcej nie wracał. Opiekunowie byli spaleni.
Najpierw usłyszeli kroki, a Mariuszowi zdawało się, że doleciało go pochlipywanie, którego tak nienawidził. Nie pomylił się. Na schodach ukazała się zaryczana dziewczyna. Próbowała powstrzymać płacz, co tylko wzmagało niepohamowany napływ łez i następujące po sobie spazmy. Kobieta obok też miała wilgotne oczy, ale przynajmniej zachowywała się spokojnie.
Mężczyzna podniósł się z krzesła i podszedł do nich.
— No Paula, to jest pan, który cię zabierze.
Ujął ją pod ramię i podprowadził do stołu. Dziewczyna nadal łkała. Trzymała w ręku nieduży plecak, wypchany tak, że stał się niemal okrągły.
Co takiego ma w tym plecaku? — przemknęło Mariuszowi przez głowę. Pewnie to, co zawsze, rupiecie, bzdury, które i tak się jej odbierze, bo przeszłość musi być wymazana, odcięta grubą kreską, żadnych wspomnień, żadnych zbędnych związków z dawnym życiem. Nikt by sobie tego nie życzył. Nie o to chodzi, że panienki mają jakieś tam swoje wspomnienia czy wizje, mogą sobie mieć nawet mistyczne przeżycia, byle tylko dupa była wypięta, kiedy trzeba, a buziuchna rumiana i otwarta. Jest to tak proste, jak pieprzenie za rogiem obskurnej kamienicy.
— Stań prosto — powiedział łagodnie.
Dziewczyna o imieniu Paula wyprostowała się i popatrzyła na niego, ocierając dłonią oczy. Ciekawe, czy przeczuwała, dokąd jedzie? Niektóre, głównie te starsze, nie miały wątpliwości, wydawały się nawet pogodzone z tym, co je spotyka, jakby im już nie zależało, bo właśnie pojęły, że nie ma nic trwałego, a miejsce, w którym akurat przebywają, to tylko przystanek. Doświadczony w swoim fachu, Mariusz nie dziwił się, że w ich zachowaniach przejawiała się prawdziwa eksplozja uczuć, od paniki po smutek tłumiony w kącie. Znał to dobrze i akceptował, ponieważ potrafił wczuć się w położenie kogoś, kto doświadcza zdrady. On sam zapewne dziwnie by się poczuł, gdyby na przykład Karol Cichowski go sprzedał. Więc rozumiał te dziewczyny i znosił cierpliwie pierwszy impuls powodujący płacz i temu podobne oznaki niezadowolenia, godził się na to wszystko, o ile tylko nie trwało to zbyt długo. W przeciwnym razie stosował powszechnie znane metody pacyfikacji opornych, choć zazwyczaj wolał tego unikać.
To była bez wątpienia dziewczyna ze zdjęcia, tyle że wyglądała na młodszą. W kategoriach towarowych oceniał ją wysoko, z takich panienek pożytek był na długie lata. Świeża, jasna twarz, szczupła sylwetka, biodra wąskie, ale wyraźnie zarysowane, cycek na swoim miejscu, no i usta — pełne i jędrne, o jakich niejednokrotnie marzyli goście ze szczególnymi upodobaniami. Niewątpliwie dziewczyna o imieniu Paula byłaby dobrym interesem, dałoby się z niej sporo wycisnąć, jak nie tu, to tam, a po roku, dwóch przesłać dalej.
Tyle że nie w tym przypadku, nie tym razem. Szkoda, że jej przeznaczenie miało być inne. Karol Cichowski rezerwował ją dla siebie. Choć mu się to nie podobało, Mariusz był lojalny i wypełniał polecenie sumiennie, bez niepotrzebnych pytań. Miał smarkulę przywieźć, to ją przywiezie, i nikt mu w tym nie przeszkodzi.
Jeszcze raz przyjrzał się dziewczynie i pomyślał, że gdyby nie zobowiązania, chętnie sam by ją przetrzebił, tak na początek, w sensie typowo przygotowawczym, żeby ją dobrze naoliwić przed okresem wzmożonej eksploatacji — weszła już w końcu w odpowiedni przedział, w sam raz dla niego. Niewątpliwie była pociągająca i Mariusz był przekonany, że i tak wszystko potoczy się, jak w przypadku innych podobnych niewiniątek.
— A to po co? — spytał, sięgając po złoty łańcuszek zwisający z jej szyi. — Niepotrzebne są takie bzdury, dziewczyna jeszcze sobie krzywdę zrobi.
— To na pamiątkę — powiedziała kobieta, wysuwając się nieco do przodu. — Chciałam, żeby… żeby coś miała, żeby…
— Niech pani to weźmie, tu nie trzeba pamiątek. Mówiąc to, zerwał łańcuszek i położył na stole. Popatrzył jeszcze raz na dziewczynę, a potem zwrócił się do mężczyzny: — Tak jak się umawialiśmy. Będę czekał, tylko żeby to za długo nie trwało.
Powiedziawszy to, energicznym krokiem opuścił dom.
Kobieta i mężczyzna popatrzyli na siebie.
— Co ty, kurwa, z tą pamiątką? — spytał.
— Zamknij się!
Usiadła przy stole i wpatrzyła się w okienne zasłony. Mężczyzna myślał, że zaczęła płakać, ale były to tylko ciche pokasływania. Stał bezradnie, jakby nie wiedział, co robić.
— Zabierz ją stąd! — powiedziała nagle kobieta, odwracając ku niemu głowę. W jej oczach gromadziła się złość. — Zabierz ją wreszcie!
Dziewczyna o imieniu Paula ściskała plecak. Nieznacznie zgarbiona, ze wzrokiem wbitym w podłogę, wydawała się taka jak zwykle, a jednak właśnie w tym momencie coś się nieodwracalnie zmieniło: o ile jeszcze dziś, zanim zeszła na dół, była częścią całości, ciągle przynależała do tego domu, o tyle od tej chwili cała dotychczasowa przynależność wyciekła z jej chudej postaci. Nagle stała się całkowicie samotna. Mężczyzna spoglądał na nią i uzmysławiał sobie z wolna, że patrzy na coś w rodzaju ludzkiego worka. Emanował od niej zapach obcości, spłoszonego zbiega. Oderwał od niej wzrok, a później zasiadł za stołem i wyciągnął kolejnego papierosa.
— Siądź sobie — powiedział, wypuszczając dym. No siadaj! Nie stój tak nade mną, bo to mnie wkurwia! Chwila i jedziemy.
Kobieta nagle podniosła się, przez moment stała obok nich, aż w końcu, nie mówiąc ani słowa, pobiegła na górę. Dziewczyna odwróciła za nią głowę.
— Zaraz, zaraz jedziemy — powiedział mężczyzna, kończąc papierosa.
Jakby próbował w ten sposób zapanować nad tym, co się dzieje, jak gdyby tych parę słów miało zmienić jej odjazd w zwykłą wycieczkę, po powrocie z której ciepły dom czekałby otworem. Puszczał kłęby dymu i spoglądał na sufit.
Paula nie zareagowała. Wpatrywała się tylko w swój kolorowy wypchany plecak.
Jeśli chcecie poznać dalszy ciąg tej historii, Zemstę kobiet możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych: