Czy istnieją ludzie idealni? „Nowy chłopak" Pauli Rawsthorne

Data: 2020-03-04 10:54:57 | Ten artykuł przeczytasz w 24 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Czy wierzysz w to, że istnieją ludzie idealni?

Kiedy nowy chłopak – Jack – pojawia się w szkole Zoe, wzbudza w dziewczynie nieufność. Jest tak doskonały, że wydaje się nieprawdziwy. Ale Zoe wkrótce ulega jego urokowi. Zaczynają się spotykać i dziewczyna przez jakiś czas jest nim oczarowana. Jednak z czasem z pozoru perfekcyjne zachowanie Jacka zaczyna wzbudzać niepokój. Czy Jack jest zbyt dobry, aby mógł być prawdziwy?

Obrazek w treści Czy istnieją ludzie idealni? „Nowy chłopak" Pauli Rawsthorne [jpg]

Nowy chłopak Pauli Rawsthorne to powieść, której dynamika, frapująca intryga i zarysowany już na początku książki dramatyczny – wręcz sensacyjny – wątek sprawia, że otworzywszy książkę po raz pierwszy, nie chcemy jej zamykać przed poznaniem zakończenia.

- recenzja książki „Nowy chłopak"

Do lektury powieści Pauli Rawsthorne Nowy chłopak zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa. Dziś w naszym serwisie prezentujemy jej premierowe fragmenty:

PROLOG

Gdy zbliżamy się do krawędzi, mam wrażenie, że na ziemi nie ma nikogo oprócz jego i mnie. Nawet ptaki porzuciły niebo. Słyszę zawodzenie wiatru smagającego mnie po twarzy, czuję napór ciężkich szarych chmur, a przede mną rozpościera się widok na całe miasto.

Naprzeciwko Lennon Towers wznosi się inny wieżowiec. Za szklaną fasadą muszą być setki ludzi zajętych swoimi sprawami, nieświadomych tego, co się ze mną dzieje. Ale ktoś bez wątpienia nas widzi. Ktoś na pewno stoi na balkonie… Patrzy do góry… aż na dwudzieste piętro i wyżej. Komuś wyrywa się zduszony okrzyk, gdy zauważa nas na dachu. Czy ten ktoś dzwoni właśnie na policję? Podniesionym głosem mówi operatorowi, że na dachu Lennon Towers są jacyś ludzie. Nastolatki. Nie powinno ich tam być. Mogą się zabić.

Jak wyraźnie nas widać? Czy widać jego twarz? Czy widać, jak mnie trzyma i nie chce wypuścić? Czy słychać, jak wymawia moje imię?

– Zoe – mówi z czułością, miażdżąc moją dłoń w stalowym uścisku. – Zrobimy to.

– A Ethan…? – Spoglądam na niego przez ramię. Podnosi palec do ust.

– Ciii. Właśnie tak miało być.

Wlecze mnie dalej, w stronę krawędzi. Targam całym ciałem w tył, usiłując znaleźć oparcie dla bosych stóp, ale ślizgają się boleśnie na szorstkim betonie. Z gardła wyrywa mi się okrzyk bólu i przerażenia.

Przyciąga mnie do siebie i obejmuje, odgarnia mi z twarzy włosy szarpane wiatrem.

– Nie bój się, Zoe. W ten sposób już zawsze będziemy razem.

Dygoczę, ujmuję jego twarz w dłonie i zaglądam mu głęboko w oczy. Martwe oczy. Kiedy mówię, staram się, żeby w moim głosie słychać było namiętność, bo wiem, że od tego zależy moje życie.

– Nie musimy tego robić. Nadal możemy być razem. Kocham cię. Kocham cię!

– Więc udowodnij to.

Krzyczę, gdy dźwiga mnie i przenosi nad metalową barierką, która oddziela nas od wąskiego gzymsu. Stawia mnie ostrożnie, tak że dotykam koniuszkami palców samego skraju dachu. Spokojnie nakazuje mi przestać się szarpać i znów łapie mnie za rękę. Nie potrafię powstrzymać drżenia nóg. Staram się patrzeć prosto przed siebie, ale mimowolnie spoglądam w dół. Żołądek podchodzi mi do gardła na widok miniaturowych samochodów i drzewek kilkadziesiąt metrów niżej. Nagle wszystko wydaje się nierealne. To nie może się dziać naprawdę. Moje życie nie może się tak skończyć.

Nikt nie przyjdzie. Nikt tu nie dotrze… i mnie nie ocali. Za sekundę on zeskoczy z dachu, pociągając mnie ze sobą.

Stoi obok mnie, wysoki i silny, spoglądając na miasto, jakby był królem świata. Odwraca głowę z zastygłym grymasem uśmiechu na twarzy. Wiatr niesie ku mnie jego słowa.

– Wszyscy się przekonają, że nasza miłość była prawdziwa. Będą o nas pisać. Będą o nas opowiadać i nam zazdrościć, że sami nigdy tak mocno nie kochali.

Zanoszę się szlochem, a łzy przesłaniają mi widok.

– Nie bój się, ukochana – słyszę blisko ucha jego głos. Już czas… ROZDZIAŁ 1

Trzy miesiące wcześniej

Zasady ubierania się obowiązujące w Hinton Dale College wymagają od uczniów eleganckiego stroju, co zalatuje hipokryzją, zważywszy na opłakany stan samej szkoły. Pomimo to wystrzępione dżinsy, znoszona ramoneska i czerwone martensy są pewnym nagięciem reguł, ale za kilka tygodni kończę siedemnaście lat i nikt nie będzie mi mówił, jak mam się ubierać.

Podnoszę kołnierz kurtki, czując chłodny powiew na odsłoniętej szyi. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do nowej fryzury. Ostatni raz miałam takie krótkie włosy, kiedy byłam mała, ale uwielbiam eksperymentować z kolorami i nowymi trendami. Tym razem z tlenionych blond włosów do ramion przeszłam na liliowego boba. Nie wiem, co na to mama, ale nic nie powiedziała, kiedy rano wychodziłam z domu. Prawdę mówiąc, miała inne sprawy na głowie. Przy śniadaniu zajrzałam jej przez ramię i przyłapałam ją na wpatrywaniu się we wrzucone kilka dni temu zdjęcie na Instagramie Petry – tata w idiotycznym białym garniturze i Petra w wydekoltowanej i superobcisłej sukni ślubnej. „Najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Wychodzę za moją bratnią duszę w #Vegas”, brzmiał podpis pod zdjęciem.

Na widok przygnębionej miny mamy zakłuło mnie serce. Pocałowałam ją w czubek głowy i poprosiłam, żeby się nie zadręczała, a ona szybko odwróciła telefon, wyraźnie zawstydzona.

– Nie zadręczam się, kochanie. Nie przejmuj się mną poprosiła, zdobywając się na uśmiech.

Po raz pierwszy idę pieszo do nowej szkoły. Muszę pokonać labirynt ulic, zanim dotrę do Fellfoot Park, gdzie na placu zabaw umówiłam się z Jodie, Sonią i Ethanem.

Tak się cieszę, że wszyscy postanowiliśmy pójść do tej samej szkoły średniej. Kiedy dostaliśmy latem wyniki egzaminów, martwiłam się, że Ethan zrezygnuje. Był podłamany swoimi stopniami, a jego rodzice namawiali go na pójście do zawodówki. Ale kiedy usłyszał, że na bank idę do Hinton Dale, też się zdecydował. Bez niego to nie byłoby to samo. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi od czasów podstawówki. Połączyły nas klocki Lego i tosty na zajęciach pozalekcyjnych. To cud, że nasza przyjaźń przetrwała gimnazjum. Ethan miał też innych znajomych, ale zawsze trzymaliśmy się razem. To on pomógł mi przetrwać traumę związaną z odejściem taty. Mieszkanie jego rodziny w Lennon Towers stało się dla mnie czymś w rodzaju azylu. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła.

Skręcam w lewo w omszałą uliczkę, która prowadzi do Fellfoot Park. Wzdłuż alejki ciągną się dobrze utrzymane ogródki, ale kiedy mijam jakąś zapuszczoną działkę, w moją stronę rzuca się pies o wydłużonym pysku, szczekając i warcząc przez rozklekotaną drewnianą furtkę. Odskakuję z okrzykiem i ścigana głośnym ujadaniem biegnę do wylotu uliczki, a potem wpadam do parku.

Mój puls uspokaja się na widok Jodie i Sonii, które czekają na mnie na karuzeli. Uśmiech sam ciśnie mi się na usta. Jodie, ubrana w czarną błyszczącą spódniczkę, grube rajstopy i delikatny różowy top, wygląda jak studentka prestiżowej uczelni. Kasztanowe włosy spływają jej na futerkowy kołnierz kurtki, a śliczną buzię przytłaczają nieco okulary w grubych oprawkach. Sonia prezentuje się wyjątkowo elegancko. Uroda królowej śniegu sprawia, że ludzie często biorą ją za niedostępną, ale my wiemy, że to tylko pozory. Długie blond włosy ma splecione w misterny warkocz, który opada aż na plecy. W ciemnym, dopasowanym garniturze i ze skórzaną aktówką wygląda, jak gdyby wybierała się na spotkanie biznesowe. Daję słowo, ta laska jeszcze przed trzydziestką zostanie prezeską jakiegoś międzynarodowego koncernu.

– Niezła stylówa, dziewczyny! – wołam do nich, gdy zeskakują z karuzeli, żeby mnie wyściskać.

– Fajna fryzura, Zoe. – Sonia kiwa głową z aprobatą. – Ten kolor podkreśla twoje piwne oczy.

Jodie odsuwa mnie na długość ramienia.

– Zoe, wiesz, że uwielbiam twoją buźkę. Przypominasz wojowniczą księżniczkę wikingów.

– Weź przestań! – prycham z rozbawieniem. – Wojownicze wikińskie księżniczki mierzą trochę więcej niż metr sześćdziesiąt w kapeluszu.

– Chodziło mi o twoje wielkie oczy, szeroką twarz i mocno zarysowaną szczękę. Wyglądasz bosko, ale ta fryzura wymaga drobnej poprawki. Trzeba ją trochę złagodzić. Odgarnia mi grzywkę z czoła niczym artysta dopieszczający obraz. – Presto!

Wyjmuje z kurtki lusterko i pokazuje mi uzyskany efekt. Jak zwykle ma rację. Teraz jest o niebo lepiej.

– Dziękuję, o wielka modowa wyrocznio! – Gnę się w ukłonie. – Czy słusznie przypuszczam, że te okulary są tylko na pokaz?

– Jasne. Pierwszego dnia chcę zrobić odpowiednie wrażenie. Mam nadzieję, że wyglądam w nich inteligentnie i cool. – Jodie zsuwa okulary na czubek nosa i mruży oczy.

Uwielbiam je obie, chociaż komuś z zewnątrz mogłoby się wydawać, że za bardzo się od siebie różnimy, żeby się przyjaźnić. Ja i Ethan poznaliśmy Sonię i Jodie, gdy na wycieczce w ramach lekcji geografii w ósmej klasie trafiliśmy do tego samego zespołu. Sonia z rodziną właśnie przyjechała z Polski, a Jodie też była nowa w St Nic’s. „Wykopaliska archeologiczne” w naszym wykonaniu zakończyły się zażartą bitwą na błotne pociski. Następnego dnia wszyscy musieliśmy zostać za karę po lekcjach, ale bawiliśmy się tak dobrze, że było warto.

– Gdzie Ethan? – pytam, gdy siadamy wszystkie na karuzeli.

– Zaraz przyjdzie – mówi Sonia, odpychając się stopą od ziemi, i skrzypiąca karuzela zaczyna się powoli obracać.

– Więc co nas czeka w Hinton Dale? – pytam, gdy Fellfoot Park przesuwa nam się niespiesznie przed ocza-mi.

– Mają kilku niezłych nauczycieli – odpowiada z zapałem Sonia. – Lekcje przedsiębiorczości w St Nic’s były beznadziejne. Pan Roberts puszczał nam kolejne odcinki Praktykanta, a sam zajmował się sprawdzaniem prac.

– Mam nadzieję, że zajęcia z projektowania ubioru będą tak dobre jak w dniu otwartym – mówi Jodie. – Poza tym przydałoby się kilku przystojniaków, którzy padną mi do stóp, żeby mnie wielbić.

– Amen! – woła Sonia.

– Mam w nosie chłopaków – wzdycham. – Postanowiłam, że przez najbliższe dwa lata w Hinton Dale będę się dobrze bawić bez nich.

Jodie robi poważną minę, jak gdyby zaczynała wykład.

– Zoe, nie skreślaj całej męskiej populacji z powodu jednego nieudanego wakacyjnego romansu.

Szturcham ją lekko, a ona z piskiem łapie się zardzewiałej poręczy.

– Bez obaw, Jodie – mówię, przewracając oczami. Matt Gillingham nie zmienił mnie w pannę Havisham. To tylko gość, z którym całowałam się na wakacjach... który okazał się żałosnym, kłamliwym przegrywem.

Sonia zeskakuje z karuzeli i zatrzymuje ją szarpnięciem. Podstawia mi swój telefon pod nos.

– Spójrz tylko na niego. – Krzywi się. – Wystarczy samo zdjęcie profilowe, żeby stwierdzić, że to zakochany w sobie bubek.

Na widok Matta Gillinghama na ekranie jej komórki wkładam palce do ust, udając odruch wymiotny. Matt leży na plaży z przyklejonym do twarzy uśmieszkiem, prężąc nagi, mocno opalony tors.

Jodie potrząsa głową.

– Zoe, staram się uszanować twoje stanowisko w kwestii mediów społecznościowych, ale gdybyś tylko zechciała powrócić do dwudziestego pierwszego wieku i dołączyła do reszty ludzkości na Facebooku, Instagramie i tak dalej, wystarczyłoby kilka kliknięć, żeby odkryć, że Matt ma już dziewczynę w domu, i obyłoby się bez złamanego serca w Hiszpanii.

Wzdycham z irytacją.

– Tu nie chodzi o to, Jodie. Dałam sobie spokój z mediami społecznościowymi, bo moje życie nie jest wcale wyjątkowe ani nie mam głębokich przemyśleń, którymi chciałabym się podzielić z resztą świata – tłumaczę. – Nie chcę czekać z zapartym tchem na to, ile lajków dostanę za każdym razem, gdy wrzucę jakieś zdjęcie.

– Ale tyle cię omija, Zoe. Nie masz pojęcia, co się dzieje na świecie – mówi ze współczuciem Sonia.

– To nieprawda. Dzięki tobie i Jodie jestem na bieżąco ze wszystkimi ploteczkami – protestuję z szerokim uśmiechem. – Poza tym to straszna strata czasu. Wolę poczytać Jane Eyre albo obejrzeć Moulin Rouge, niż sprawdzać powiadomienia.

 – I co ci z tego przyszło? Ciągle czytasz jakieś stare ramoty i oglądasz dziwaczne romansidła, a mimo to całowałaś się z frajerem na wakacjach. – Jodie wzrusza ramionami.

Wybucham śmiechem.

– To, że doceniam wielką literaturę i klasykę kina, nie oznacza, że szukam romantycznego bohatera, który zawróci mi w głowie.

– Jak uważasz, ale ja zamierzam skorzystać z aplikacji randkowych, jeśli do osiemnastki nie znajdę sensownego faceta – odpowiada radośnie Jodie.

– Cześć, dziewczyny! – woła do nas z drugiego końca parku Ethan. – Sorki za spóźnienie, ale musiałem odprowadzić Reece’a i Jimmiego do szkoły.

Uśmiecham się szeroko na widok jego tyczkowatej sylwetki, gdy idzie w naszą stronę. Ostatni raz widziałam go trzy tygodnie temu, bo kiedy wróciłam z Hiszpanii, zdążył już wyjechać na kemping z rodziną. Patrzę, jak jego miękkie brązowe loki podskakują przy każdym kroku. Dżinsy prawie zsuwają mu się z kościstych bioder. Zawsze jest uroczo rozczochrany, jak gdyby właśnie wstał z łóżka, ale wiem, że pracuje ciężej niż którakolwiek z nas – przez większość wolnego czasu opiekuje się młodszymi braćmi i siostrą.

Zatrzymuje się przede mną, a do mnie dociera, jak bardzo się za nim stęskniłam, zwłaszcza po tym długim, dziwnym lecie. Gdy Ethan jest w pobliżu, świat wydaje się nabierać sensu.

– Jak się masz, Zoe? – pyta, obdarzając mnie tym swoim uroczym łobuzerskim uśmiechem.

– Świetnie! – odpowiadam, zeskakując z karuzeli, żeby go uściskać.

Głową ledwo sięgam mu do piersi.

– Jakieś wieści od tego palanta, którego poznałaś w Hiszpanii? – pyta.

– Nie – jęczę. – Możecie nie robić z tego wielkiego halo? Było, minęło. On nic dla mnie nie znaczy. Żałuję, że w ogóle wam o tym powiedziałam. Możemy zakończyć ten temat?

– Jasne – zapewnia Ethan, udając, że zapina usta na suwak.

– Już nigdy nie wypowiem jego imienia – oznajmia z powagą Sonia.

– Zgoda. Matt Gillingham został oficjalnie Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać – droczy się Jodie.

– Superfryzura, Zo. I przekłułaś uszy, tak jak zapowiadałaś. – Ethan przesuwa delikatnie palcem po drobnych kółkach okalających płatek mojego ucha.

– No tak, nie zauważyłam – mówi Sonia, z aprobatą przyglądając się moim uszom. – Jesteś wyjątkowo spostrzegawczy.

Ethan się rumieni.

– Mów mi Sherlock.

Sonia wyciąga do niego ramiona.

– Idziemy? – pyta.

Wszyscy bierzemy się pod ręce i ruszamy do szkoły.

*

Wychodzimy z parku, przebiegamy przez ruchliwą ulicę i przekraczamy bramę szkoły. Nad wejściem wisi wystrzępiony baner z napisem: WITAMY W HINTON DALE COLLEGE, GDZIE NAUKA I WYBITNE OSIĄGNIĘCIA IDĄ W PARZE. Łagodne wrześniowe słońce przebija się przez chmury, spowijając żółtą mgiełką budynek i przyległe błonia. Przed sobą widzę zryte boiska do piłki nożnej, zarośnięte pola do gry w krykieta, korty tenisowe z chwastami kiełkującymi spod asfaltu i stadion lekkoatletyczny otoczony podniszczonymi trybunami.

W dniu otwartym to właśnie otoczenie budynku najsilniej przemawia do potencjalnych uczniów i ich rodziców – szkoła przypomina okazałą rezydencję, której przydałaby się odrobina czułej opieki. Oczywiście już w wyłożonym dębową boazerią holu wejściowym unosi się stęchły zapaszek, którego nie są w stanie zamaskować rozmieszczone tu i ówdzie odświeżacze powietrza. Ale Hinton Dale wciąż ma urok, który odróżnia go od nowo wybudowanego college’u po drugiej stronie miasta. Kiedy tam pojechałam, poczułam się jak w poczekalni na lotnisku, bezosobowej i pozbawionej charakteru.

Zresztą nie zależy mi na szpanerskiej szkole. Jeśli przyłożę się do nauki, powinnam osiągnąć przyzwoite wyniki w Hinton Dale. Chodziła tu moja siostra, Jen, a teraz studiuje na trzecim roku biologii. Studenckie życie pochłania ją bez reszty, więc rzadko przyjeżdża do domu. Szkoda, że nie wpada częściej – wiem, że mama za nią tęskni, a mimo różnicy wieku zawsze świetnie się razem bawimy.

W holu wejściowym podchodzi do nas ubrany w szary garnitur chłopak z wynędzniałą twarzą. Jest przepasany żółtą szarfą z napisem „W czym mogę pomóc?”, przez co wygląda jak odstrojony pracownik supermarketu witający przy wejściu klientów.

– Cześć, to wasz pierwszy dzień? Kiwamy głowami.

– Super. Jestem Ned, z klasy maturalnej. Zaprowadzę was do świetlicy.

Ruszamy za nim ciemnymi korytarzami. Parkiet skrzypi przy każdym naszym kroku. Ned nawija z prędkością światła, nawet nie oglądając się na nas.

– Na pewno dostaliście już mejle z indywidualnym planem zajęć i podziałem na grupy. Ta szkoła to istny labirynt, ale wkrótce nauczycie się po niej poruszać. Stołówka mieści się na tym piętrze, po lewej – radzę unikać wszystkiego, co nie jest pakowane, chyba że lubicie włosy we frytkach.

Wymieniamy spojrzenia pełne obrzydzenia, ale Ned idzie dalej, prowadząc nas w górę po imponujących dębowych schodach. Światło wpadające przez witrażowe okno u ich szczytu mieni się kolorami jak w kalejdoskopie, przez co czuję się trochę jak w kościele. Ned skręca w prawo i staje przed ogromnymi drewnianymi drzwiami. Na przykręconej do nich złotej tabliczce widnieje napis „Dolna świetlica”. Ned popycha drzwi i natychmiast uderza w nas fala hałasu.

– Jak słychać, nie jesteście pierwsi – oznajmia, przekrzykując zgiełk. – Zostawiam was, ale jeśli będziecie mieli jakieś pytania, znajdźcie kogoś z żółtą szarfą. Zaraz pojawi się pan Dunn, dyrektor szkoły, aby wygłosić swoją doroczną mowę powitalną. – Krzywi się. – Miłego słuchania!

Popycha nas do środka i znika. Biało-czarne belkowanie, sklepiony strop i wielodzielne okna, na których skrapla się wilgoć, sprawiają, że pomieszczenie przypomina pełną przeciągów komnatę z epoki Tudorów. Na ścianach wiszą ogromne arrasy przedstawiające sceny polowań, uczty i bitwy. Mam wrażenie, że cofnęłam się w czasie.

W środku musi być około dwustu uczniów, którzy przyglądają się sobie nawzajem. Rozpoznaję kilka osób chodziliśmy razem do St Nic’s, naszej poprzedniej szkoły.

Machamy do siebie w tłumie rozgadanych ludzi, którzy stoją w grupkach na wysłużonych dywanach pokrywających nierówną posadzkę.

Uczniowie tłoczą się na zapadniętych sofach, próbują utrzymać równowagę na pomarańczowych plastikowych krzesełkach, siedzą na parapetach okiennych wpatrzeni w komórki, a niektórzy usadowili się nawet w niszy ogromnego kominka o kamiennym obramowaniu. Zastawione komputerami stoły w drugim końcu sali to jedyny element wystroju należący do tego stulecia.

Kątem oka dostrzegam Harry’ego Sherwooda i z ust wyrywa mi się jęk. Ethan też go zauważa i twarz mu tężeje. Pacam go w ramię dla odwrócenia uwagi i robię zeza, żeby go rozśmieszyć.

Miałam nadzieję, że po ukończeniu St Nic’s już nigdy nie spotkamy Harry’ego Sherwooda. To toksyczny gość. Lubi się nabijać z innych. Ethan nigdy nie był typem sportowca i lekcje WF-u stały się dla niego koszmarem, bo Sherwood poniżał go za każdym razem, gdy ten podbiegł do piłki podczas gry w nogę albo próbował trafić w bramkę krykieta. Ethan udawał, że go to nie rusza, ale wiem, jak bardzo obawiał się tych zajęć.

Sherwood spogląda na nas i mówi coś do swojej dziewczyny, Justine Collins. Oboje zerkają na mnie i wybuchają śmiechem. Pewnie obgadują moją nową fryzurę, ale odwracam się do nich plecami. Guzik mnie obchodzi, co myślą o mnie i moich włosach.

Ku ogólnemu zaskoczeniu z dwóch głośników wysoko na ścianach rozlega się nagle nagranie dzwonów kościelnych. Stopniowo zapada cisza, w miarę jak do zebranych dociera, że do sali wkroczył starszy mężczyzna o twarzy pooranej zmarszczkami. Ma na sobie czarną dyrektorską togę, a pod nią tweedowy garnitur. Starając się nie nawiązać z nikim kontaktu wzrokowego, staje przed kominkiem.

– Czy przez pomyłkę trafiliśmy do Hogwartu? – szepcze mi do ucha Ethan.

Tłumię chichot.

Na nasze nieszczęście dyrektor Dunn to nie profesor Dumbledore, a jego monotonny głos sprawia, że niezbyt porywająca mowa powitalna wydaje się ciągnąć w nieskończoność. Zebrani zaczynają ziewać, kaszleć i po kryjomu zerkać w telefony.

Dyrektor jest właśnie w połowie listy zasad BHP, gdy Sonia szturcha mnie i Jodie. Uśmiecha się od ucha do ucha.

– Spójrzcie w lewo! – szepcze. Spoglądamy na tłum uczniów.

– Na co mamy patrzeć? – odszeptuję.

– Na najpiękniejszego chłopaka, jakiego w życiu widziałam – oznajmia. – Tam, pod oknem. Niebieski sweter, czarne włosy, zabójczo przystojny.

Podążam za jej spojrzeniem i zauważam go. Mimowolnie robię wielkie oczy. Wysoki i wyprostowany chłopak przysłuchuje się uważnie przemówieniu pana Dunna. Ma około metra osiemdziesiąt, jest szczupły i wysportowany… jak piłkarz. Kości policzkowe warte grzechu, pełne, pięknie wykrojone usta, złocista, jakby muśnięta słońcem skóra. Zerkam na Jodie – szczęka opadła jej jak u postaci z kreskówki.

W tej samej chwili, jak gdyby wiedział, że jest obserwowany, chłopak się odwraca. Patrzy na nas przez sekundę, a potem posyła nam uśmiech. Prawdopodobnie najpiękniejszy uśmiech, jaki w życiu widziałam. Zawstydzona wbijam wzrok w podłogę, ale Jodie macha do niego, cedząc przez zaciśnięte usta jak brzuchomówca:

– Uśmiecha się do mnie.

Sonia składa dłonie jak do modlitwy.

– Dzięki ci, Boże – śmieje się.

Ethan kręci głową z udawaną dezaprobatą.

– Ale z was hipokrytki. Bez przerwy uskarżacie się na uprzedmiotowienie kobiet, a kiedy…

– Nie bądź zazdrosny, kotku, zawsze będziemy cię kochać – chichocze Jodie.

Pan Dunn kaszle głośno, rzucając nam gniewne spojrzenie.

– I ostatnia sprawa. Proszę pamiętać, że uczęszczacie teraz do college’u. Oczekujemy od was dojrzałości i zaangażowania w naukę godnego młodych dorosłych. Nie będę was dłużej zatrzymywał. Lekcje zaczynają się za dziesięć minut. Wykorzystajcie ten czas na zawieranie nowych znajomości.

Uśmiecha się lekko i opuszcza salę, zamiatając posadzkę togą.

W świetlicy znów wybucha wrzawa.

– Chodź – mówi Jodie i zanim zdążę zaprotestować, łapie mnie za rękę i zaczyna ciągnąć w stronę przystojniaka.

– Co ty wyrabiasz? – pytam.

– Zawieram nowe znajomości – odpowiada, puszczając do mnie oko.

Sonia następuje nam na pięty, wlekąc za sobą opierającego się Ethana.

– No weź, Ethan. Potrzebuję cię. Może się spłoszyć, jeśli dopadną go same dziewczyny – przekonuje Sonia, prąc naprzód.

Gdy udaje nam się dopchać do nowego chłopaka, ten stoi z pochyloną głową i właśnie zapina plecak.

– Cześć! – wita się promiennie Jodie. – Jesteśmy tu nowi. Jak wszyscy!

Chłopak unosi głowę z uśmiechem.

– Cześć. – Wyciąga do niej rękę. – Nazywam się Jack Cartwright.

Głos ma łagodny i aksamitny. Mówi bez śladu akcentu, więc nie sposób ocenić, skąd pochodzi.

– Nie mam nic przeciwko odrobinie formalności – żartuje Jodie, potrząsając jego dłonią. – Jestem Jodie.

– Ładne oprawki, Jodie.

Jodie próbuje ukryć zadowolenie i zgrywać wyluzowaną.

– Serio? Znalazłam je na jednej nowej stronce.

– Myślisz, że znalazłoby się tam coś dla mnie? – pyta Jack.

– Myślę, że byłoby ci dobrze we wszystkim – odpowiada Jodie, przechodząc w tryb flirciary. – Jeśli chcesz, mogę ci wysłać linka.

– Super, dzięki.

Chce mi się śmiać. Co jak co, ale Jodie szybko potrafi zdobyć numer chłopaka. Teraz, gdy stoimy bliżej, lustruję go dyskretnie z góry na dół. Jest zdecydowanie w typie Jodie: niesamowity przystojniak i marzenie każdej fashionistki. Mógłby spokojnie chodzić po paryskim wybiegu.

Sonia, która nie chce zostać zepchnięta na drugi plan, wychyla się zza Jodie.

– Cześć, jestem Sonia Bartkowska.

– Miło mi cię poznać, Soniu – odpowiada bezbłędną polszczyzną Jack, potrząsając jej dłonią.

Wpatrujemy się w niego z osłupieniem.

– Znasz polski? – Sonia wygląda na wniebowziętą.

– Tylko kilka zwrotów. Staram się nauczyć paru zdań w każdym języku, żeby robić wrażenie na dziewczynach – odpowiada z powagą.

Ethan wybucha śmiechem, ale Sonia jest chyba zakłopotana.

– Żartuję! – Chłopak uśmiecha się szeroko, a Sonia słyszalnie oddycha z ulgą. – Ale naprawdę uczę się języków. Uważam, że fajnie jest umieć porozumieć się z innymi. Niby dlaczego miałbym oczekiwać, że wszyscy nauczą się angielskiego?

– Uważam, że to wspaniale. – W oczach Sonii widać podziw. – Przyjaźnię się z tymi tu od lat, a oni nawet nie zadali sobie trudu, żeby nauczyć się chociaż kilku zdań po polsku.

Wciąż trzyma Jacka za rękę. Trącam ją lekko, a ona wypuszcza ją, oblewając się rumieńcem.

Mam już się odwrócić i odejść, żeby nie przeszkadzać Jodie i Sonii w potyczce o uwagę nowego chłopaka, ale Jack wyciąga do mnie rękę.

– Cześć – mówi ciepło.

Zamyka moją dłoń w pewnym uścisku. Czuję zapach jego wody toaletowej – pachnie bosko, a jego oczy… jego oczy są niesamowite. Ciemne i przepastne jak atramentowe jeziora bez dna.

– Zoe Littlewood – przedstawiam się, starając się nie gapić. – A to Ethan.

– A tak, Ethan Mansfield. Chyba mamy wszyscy razem psychologię. Widziałem wasze nazwiska na liście.

– Doskonała pamięć. – Ethan jest pod wrażeniem. – Ja mam problem z zapamiętaniem, co jadłem na śniadanie.

Szarpię przyjaciela za dżinsową kurtkę.

– Musimy iść. Za minutę dzwonek, a ja nie chcę utknąć w tłoku.

Ethan spogląda na mnie ze zdziwieniem, ale pozwala się odciągnąć. Nie zamierzam wraz z Jodie i Sonią wdzięczyć się do nowego chłopaka. Nie rusza mnie, że jest przystojny i czarujący. W moim grafiku zajęć w Hinton Dale College nie ma miejsca na uganianie się za chłopakami.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Nowy chłopak. Powieść Pauli Rawsthorne kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Nowy chłopak
Paula Rawsthorne1
Okładka książki - Nowy chłopak

Czy wierzysz w to, że istnieją ludzie idealni? Kiedy nowy chłopak - Jack ? pojawia się w szkole Zoe, wzbudza w dziewczynie nieufność. Jest tak doskonały...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje