Cztery historie, cztery fascynujące podróże w głąb czasu i wyobraźni.
Coś czai się w ciemności. Czeka się na właściwy moment, aby gdy ten nadejdzie, uderzyć z właściwą sobie mocą i mroczną desperacją.
Na tę chwilę czekało od milleniów, lat, miesięcy...
Każdy może zostać ukarany. Robert Storm za uczciwość, Wnuk za winy dziada, Wojskowy Instytut Antropologii Historycznej za walkę o przetrwanie ludzkości...
W tych historiach dzieją się rzeczy niemożliwe, a nastrój narastającego zagrożenia otacza czytelnika niczym zamykająca się pułapka. Dodajcie do tego masę historycznych smaczków i ciekawostek a otrzymacie opowiadania w najlepszym, niepowtarzalnym stylu Andrzeja Pilipiuka.
Nie zaczynajcie czytać tej książki wieczorem- zarwana noc gwarantowana.
Te opowiadania to uczta dla wielbicieli krótkich form.
Znajdziesz tu wszystko, co powoduje, że opowieść chwyta za gardło.
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2019-03-13
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 403
Z Pilipiukiem jest tak, że jego światy mocno zakorzenione w dawnych epokach potrafią zaskoczyć, znudzić i zirytować. Nigdy nie wiadomo, czy autor kpi sobie z czytelnika (wspomnę tylko synów). Z jego literatury przenika zawsze nostalgia za dawnymi czasami, pewien zarzut do współczesności i reprezentujących ją ludzi.
Nie inaczej jest tym razem. Cztery opowiadania godne tropiciela ciekawostek z lamusa. Trochę dawnych bajań i legend, czające się zło - to materialne w postaci ludzi i to niematerialne z zaświatów. Jednak czegoś brakuje tym opowiadaniom (nie mam na myśli zakończeń)
Dwa pierwsze opowiadania - tytułowy "Zły las" oraz "Zielona teczka" jak dla mnie były zwyczajnie... słabe. Pilipiuk potrafi dużo lepiej, juz nie raz w swoich zbiorach opowiadań udało mu się to udowodnić. Te dwie historie mnie osobiście lekko znużyły, były jakoś tak o niczym. Całość tomu ratują dwa pozostałe opowiadania z dobrze znanym Robertem Stormem, te już raczej trzymają znany z innych tomów poziom.
(mam nadzieję, że uda się bez spoilera)
Jest fajna. Trochę mi się dłużyła - może przez totalny brak zainteresowania tematem praludzi - ale poza tym jest w porządku. Postaci są dość wyraźnie zarysowane. Bardzo zwyczajne, ale ładnie dopasowane do czasów. Największy plus za miejsce głównej akcji. Brakowało mi książki w podobnym klimacie. Poza tym, środek lokomocji też jest ciekawy. Ostatnio akurat grałam na apce z podobnymi elementami i mialam potrzebę "pobycia" w takim miejscu jeszcze jakiś czas, a właściwie nigdy jeszcze nie spotkałam się z opisem lotu sterowcem w książce.
Przede wszystkim dla fanów autora i steampunkowych/wojskowych klimatów.
Każdy człowiek ma swoje (nieco) wstydliwe przyjemności, do których przyznaje się z rzadka, albo i wcale. Moja guilty pleasure to twórczość Wielkiego Grafomana, czyli Andrzeja Pilipiuka. Nie próbuję nawet dorabiać do tego żadnej teorii. Czytam Pilipiuka, bo lubię i już. Dodam jeszcze, że w moim odczuciu, Pilipiuk dużo lepiej sprawdza się w formie krótkiej niż w powieści. Wydawać by się więc mogło, że „Zły lat” to wymarzona lektura dla mnie, tymczasem książka okazała się wielkim rozczarowaniem.
Twórczość Pilipiuka to literatura (mocno) rozrywkowa. Mam względem niej konkretne oczekiwania: ma mi zapewnić kilka godzin bezrefleksyjnego relaksu. Tekstom zaliczanym do tej kategorii mogę wiele wybaczyć: mało wyrafinowany język (byleby wolny od błędów), nieskomplikowaną fabułę, biało-czarne postacie, nawet drobne błędy logiczne (podkreślam słowo „drobne”). Jednej rzeczy jednak wybaczyć nie mogę - nudy. Niestety, w „Złym lesie” autor nudzi niemiłosiernie. Ilości ziewnięć nie zliczę.
Zacznijmy od tego, że określenie „zbiór opowiadań” jest nieco naciągane. „Zły las” to cztery teksty, z czego tylko jeden „Rozczochrana kochanka” mogę z czystym sumieniem nazwać opowiadaniem. Pozostałe trzy to mikropowieści. A mikropowieść to jedna z najtrudniejszych form. Dlaczego tak uważam? Porównajmy. Z jednej strony mamy opowiadanie, czyli rzecz z definicji skrótową. W tym przypadku nawet największe uproszczenia potrafią się obronić: czy to pobieżnie zarysowane postaci, czy to okrojone tło, czy to pewne skróty akcji. Jeśli autor ma dobry pomysł i go nie skopie, opowiadanie jakoś tam się wybroni. Z drugiej strony mamy powieść. Tutaj na korzyść autora działa objętość: czytelnik wybaczy mniej udaną scenę, czy nudnawy rozdział, bo nim dotrze do końca lektury, złe wrażenie zdąży się zatrzeć. A teraz mikropowieść: za krótka, by czytelnik zdążył zapomnieć o wpadkach i za długa, by wybaczył skróty i uproszczenia. Mikropowieść musi być przemyślana w najdrobniejszych szczegółach. q.e.d.
Mikropowieści zaprezentowane w „Złym lesie” przemyślane nie są. Każdy z tekstów opiera się na pomyśle, który mógłby udźwignąć co najwyżej kilkunastostronicowe opowiadanie. Reszta jest laniem wody.
Zajmijmy się teraz owym „wody laniem”. To we współczesnej literaturze rozrywkowej coraz powszechniejsze zjawisko. Czegóż to autorzy nie wymyślą, byleby tylko nabić wierszówkę! Niektórzy robią to nawet z wdziękiem. Pomysł Pilipiuka polega na ogromnym nagromadzeniu ciekawostek, albo przynajmniej informacji, które uważa za ciekawe. I może w rzeczy samej są ciekawe, ale podane zostały z gracją podręcznika dla gimnazjum. Czy zauważyliście, że nawet pasjonat historii ziewa nad podręcznikiem tego przedmiotu, a nabuzowane hormonami nastolatki, szukające wszystkiego co chociażby pobieżnie kojarzy się ze słowem „seks”, nie są w stanie przebrnąć przez książkę do biologii nawet wtedy, gdy rozdział traktuje o „tych sprawach”. Tak właśnie jest z ciekawostkami zamieszczonymi w „Złym lesie” - nie budzą zainteresowania. Czytelnik ma ochotę co najwyżej przebiec je pobieżnie wzrokiem i przewraca pośpiesznie kartki w poszukiwaniu akcji.
A jeśli już o akcji mowa. Powiem krótko: gdy wreszcie w opowiadaniu (mikropowieści) coś się zaczyna dziać, autor pokazuje czytelnikowi figę i kończy tekst.
To jeszcze nie koniec gorzkich żalów. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że poglądy Andrzeja Pilipiuka są, delikatnie rzecz ujmując, radykalne. I dobrze. Pisarz też człowiek, ma prawo do własnych zapatrywań. Nie jest też tajemnicą, że poglądy owe znajdują odbicie w twórczości Wielkiego Grafomana. To też dobrze. Literatura od zawsze była zaangażowana. Kłopot w tym, jak owe poglądy wplecione zostały w treść utworów. Niestety, w najgorszy możliwy sposób. Topornie. Wykładanie metodą „kawa na ławę”, że faszyści/komuniści/japiszony to zło i pomiot szatana sprawdza się w publicystyce i na wiecu, ale nie w literaturze. Literatura tak nie działa! Przez pół książki miałam wrażenie, że czytam nie beletrystykę, lecz polityczną agitkę. Uwaga, jeszcze raz podkreślę, żeby było jasne. Nie mam pretensji do autora o to, że przedstawia swoje poglądy (note bene, w przypadku faszystów w 100% zgodne z moim), ale o to, że robi to z wdziękiem i subtelnością radzieckiego batalionu zaporowego.
Gdyby „Zły las” odchudzić i z czterystu stron zrobić sto, no może sto dwadzieścia, książka mogłaby się obronić. Niestety, w formie, którą nam zaproponowano, jest jedynie czerstwą, ciężkostrawną bułą.
Wyłącznie dla zagorzałych fanów i kolekcjonerów dzieł Andrzeja Pilipiuka.
Kiedy wrogie armie ścierają się koło twego domu, kiedy Zieloni Mściciele wkraczają do akcji, a potężna klątwa egipska zagraża wszystkim i wszystkiemu,...
Jakub Wędrowycz jest jedną z najlepiej wykrojonych postaci polskiej fantasy. Opowiadania o wiejskim egzorcyście łączą wisielczy humor z nader precyzyjną...