Teatro Grottesco to zbiór najlepszych opowiadań mistrza współczesnych opowiadań grozy, którego niezwykła wyobraźnia ukazuje horror egzystencji. W opowiadaniach Ligottiego „zło” nie ma w sobie nic ponadzmysłowego, czai się bowiem tuż za rogiem, a nawet bliżej, w ludzkim ciele, zmysłach, myślach. Nieporównywalny z niczym geniusz Ligottiego zapewnia mu uznanie czytelników i krytyków, którzy wielokrotnie nagradzali go prestiżowymi wyróżnieniami, m.in. Nagrodą im. Brama Stokera oraz International Horror Gild Award. Ligottiego nieprzypadkowo klasyfikuje się jako czołowego reprezentanta weird fiction, gatunku wyrosłego z tego samego pnia co klasyczna groza, w zasadzie stanowiącego osobne zjawisko literackie, które jednak dzieli z horrorem odcienie stanów emocjonalnych wzbudzanych w czytelniku – lęku lub niepokoju. Źródła tego lęku i niepokoju są jednakże zupełnie inne. Można doszukiwać się ich w doświadczeniu zdumienia nieprzenikalnością świata, w labiryntowej dezorientacji uczestników gry, której reguły nie tylko są nieprzejrzyste, ale – zgodnie z prawem ciągłych przeobrażeń – nieustannie tworzone od nowa.
PIERWSZE WYDANIE LIMITOWANE DO 500 EGZEMPLARZY
FORMAT: A5 / TWARDA OPRAWA
“Oto geniusz weird fiction, naturalny spadkobierca Poego, Lovecrafta, Brunona Schulza oraz Kafki!”
– Jeff Vandermeer, autor Podziemi Veniss oraz Miasta szaleńców i świętych
„W opowiadaniach Thomasa Ligottiego czysta, doświadczana całym sobą groza spotyka czystą, wywiedzioną z tej grozy i nieskorumpowaną żadnym sentymentalizmem myśl. Efektem tego spotkania jest piękno nieporównywalne z niczym, co do tej pory oferowała literatura.”
– Jakub Winiarski, pisarz, redaktor naczelny „Nowej Fantastyki” w latach 2010-2013
Wydawnictwo: Okultura
Data wydania: b.d
Kategoria: Horror
ISBN:
Liczba stron: 2014
Ilustracje:Radosław Włodarski
„Dobrze wiemy, jaki wyrok czeka śmiałków podważających powszechne przekonanie, zgodnie z którym bycie żywym jest w porządku...
Pieśni umarłego marzyciela to zbiór opowiadań Thomasa Ligottiego, który zapewnił mu miano klasyka nadnaturalnego horroru, wymienianego jednym tchem obok...
Przeczytane:2018-03-05, Ocena: 6, Przeczytałem, 26 książek 2018, Mam,
Martwe, wypełnione pustką i opuszczeniem światy. Nieobecność i odmienność, niedopowiedzenie i tajemnica zamiast określonego wroga. Horror filozoficzny - wielokroć straszniejszy od czegokolwiek, co można spotkać w szerzej znanych filmach i powieściach.
Krótką formę Ligottiego - a w zasadzie w takiej się autor specjalizuje - spotkałem wcześniej w Okolicy Strachu, opowiadanie pochodziło z cyklu horroru korporacyjnego. Niesamowity, duszny klimat czarował i przerażał. Poz zapoznaniu się z Schulzem nadszedł w końcu czas by sięgnąć po jego duchowego ucznia. Widać ten ślad już we wstępie, gdzie Ligotti wspomina zakup amerykańskiego wydania Schulza i głębokie podobieństwo wrażliwości drohobyckiego pisarza do utworów już przez siebie napisanych. Ta nieprzystawalność do rzeczywistości, o której pisałem w recenzji "Prozy". tu ma głębsze źródła. O ile wybujała wyobraźnia Schulza eksplodowała dziecięcą ciekawością, tu jest zupełnie inaczej. Momentami odnosiłem wrażenie, jakby kwitnący i wybujały świat "Sklepów cynamonowych" dotknęła zgnilizna i rozpad ("egzotyczny ściek"). Nic dziwnego, skoro Ligotti zmaga się z całym katalogiem lęków i traum. Ma to bardzo wyraźne odbicie w treści opowiadań, nawet wprost, w "Cień, ciemność", gdzie stan chorobowy, bliski chorobie pozwala na głębszy, pełniejszy ogląd rzeczywistości. Czy zakazany owoc gnije? Zakazany owoc musiałby po pierwsze kusić, tu natomiast chyba nie ma tego pierwiastka zakazanej, ale pożądanej perwersji. Smutek, cisza, opuszczenie, brak, deformacja, rozpad. Rozpad wszystkiego, galopująca atrofia są tu wyznacznikami rzeczywistości.
Tu miałem początkowo z Ligottim problem. Już od początku kwestionuje filary, na których próbuje się budować cywilizację; tradycyjne wartości i ład są obnażane jako puste i bez znaczenia. W toku lektury oswajamy się z jego światopoglądem - nawet jeżeli nie musimy się z nim zgadzać, bo przecież świat długo już funkcjonuje, lepiej lub gorzej, w oparciu o jakieś przenoszone wartości. Czy faktycznie są takie bez znaczenia? Dla mnie nie, ale z fascynacją zgłębiałem dalej mroczny świat amerykańskiego pisarza. Nic dziwnego zresztą, każdy ma inny ogląd rzeczywistości, a lęki z pewnością mają na niego wpływ. Co naprawdę zadziwiło i porwało mnie w jego twórczości jest intensywność stylu, plastyczne operowanie słowem nierzadko twardym i specyficznym, by opowiedzieć nieopowiadalne. Nad całym tym światem unosi się aura niedopowiedzenia, zagadki, domysłu, bo słowa, podobnie jak idee i myśli utraciły znaczenie, sens i treść. Nihilizm - choć nie wnikam tu w inspiracje i odniesienia filozoficzne zwyczajnie z powodu niewielkiego rozeznania w materii, z pewnością po lekturze "Spisku przeciwko ludzkiej rasie" będę lepiej wiedział gdzie i czego szukać - i negacja sensowności istnienia jako takiego widać tu na każdej stronie; życia pozbawione są sensu, celu, przyczyny i dającej się uzasadnić kierunkowości. Zbyteczne słowa i idee, podobnie jak sam język na podobieństwo wirusa przenoszą się między opowieściami, spajając je i formując coś na kształt upiornego uniwersum - bez mitologii i cech szczególnych, rzecz jasna, tylko z mgłą, rozpadem i brakiem perspektyw. Język jest podobnie nieprzystosowany do nazywania nieokreślonych i niezrozumiałych zjawisk, jak nasze zmysły do ich percepcji. Mamy więc podwójne zaciemnienie, najpierw na poziomie odbioru (co ciekawie wyrażone jest w "Lunaparkach przy stacjach benzynowych"), a następnie przy próbach opisu ("Cień, ciemność"). Ciekawe zjawisko pojawia się w tytułowym "Teatro grottesco"; pomijając cały pomysł opowiadania (bo fabuły tu trudno w ogóle wyszczególnić), Ligotti burzy tu dawny mit artysty jako tego, który widzi i rozumie więcej, wyprzedzając swoje czasy i opisując wszystko przy pomocy nowych środków wyrazu. Tymczasem zetknięcie z Teatro, z tą sztuką ostateczną, skutkuje wygaszeniem wrażliwości twórczej i wtłoczeniem w szare ramy powszedniego życia. Echo tego w "Cień, ciemność" znajdziemy w tej ostatecznej cielesności, zstąpieniu w fizyczność jako największą funkcjonalność, odrzuceniu rozumu i jaźni jako narzędzi wręcz szkodliwych. Podobnie zresztą jak język, który nie potrafi nakreślić tego, co chcemy wyrazić. Całą narracja utkana jest w niedokończony sposób, pozostawiając luki, szukając naszych domysłów, rwąc nici powiązań.
Mimo mojej niechęci do tak skrajnego nihilizmu, nie mogę odmówić Ligottiemu wybitności i geniuszu. Śmiało można by nazwać go Samotnikiem z Detroit - zwłaszcza że jest większym samotnikiem niż dość jego towarzyski bądź co bądź mistrz, Lovecraft. Pozostając na uboczu literatury, jest jej wyrzutem sumienia, słowem bezlitosnym i niepopularnym, odrzuceniem miałkości na rzecz zadumy nad vanitas.
Po niedługiej przerwie na pewno wrócę do "Spisku przeciwko ludzkiej rasie", by poznać podbudowę filozoficzno-światopoglądową twórczości autora i oczywiście czekam na wydanie "Songs of a dead dreamer".