Wiek XXV. Tajemniczy władcy Galaktycznego Imperium Sh’daar uznali, że gwałtowny rozwój genetyki, robotyki, infotechnologii oraz nanotechnologii (GRIN) doprowadzi gatunek ludzki do punktu „osobliwości technologicznej”, w którym ludzkość osiągnie transcendencję. Sh’daar uważają, że jest to zagrożenie dla całego Wszechświata – dlatego gatunek ludzki musi zostać powstrzymany, nawet jeśli miałoby to oznaczać jego całkowitą eksterminację. Lecz ludzie nie byliby sobą, gdyby podporządkowali się bez szemrania naciskom obcych, choćby i najpotężniejszych...
Siedziałeś kiedyś za sterami gwiezdnego myśliwca? Czułeś strzał adrenaliny, kiedy jednostka wroga pojawiła się w celowniku? Mrużyłeś oczy, oślepiony słońcami nuklearnych eksplozji, rozdzierających głuchą ciszę przestrzeni? Miałeś okazję stanąć w obronie swojego świata, być jednym z tych, o których Churchill powiedział: „Jeszcze nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym?”. Wiesz, jak to jest, kiedy trzeba awaryjnie wylądować i radzić sobie w obcym, skrajnie wrogim środowisku? Teraz masz niepowtarzalną okazję przeżyć to na własnej skórze. Zobaczysz, jak postrzega krwawe starcie nie tylko zwykły żołnierz, ale także jak wygląda ono z perspektywy dowódcy.
Ian Douglas prowadzi czytelnika przez meandry wojny z takim znawstwem, że będziesz miał wrażenie, jakbyś uczestniczył w wydarzeniach całym sobą, sercem, duszą i ciałem.
Wydawnictwo: Drageus Publishing House
Data wydania: 2013-05-14
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 432
Co by było, gdyby rasa ludzka rozpoczęła ekspansję kolonialną na innych planetach?
A co by było, gdyby nagle się okazało, że się gdzieś tam w przeogromnym kosmosie mamy imperialistycznych „kosmitów”, którzy ustanowili sobie za priorytet naszą eliminację, aby nas uratować przed transcendencją?
Już nie musimy gdybać. Witam serdecznie w XXV wieku.
Dziewięćdziesiąt dwa lata temu nawiązaliśmy pierwszy kontakt z pozaziemską cywilizacją, z którą przez cztery dekady żyliśmy w miarę dobrych stosunkach handlowych. Ale oczywiście wszystko, co dobre, szybko się kończy. Nagle pojawili się tajemniczy Sh’daar, rasa panów, mająca ogromną chętkę na to, by podporządkować sobie ludzkość. A my, jako waleczni, nieustraszeni Amerykanie ( musiałam, Amerykanie w kosmosie nabierają wręcz charakteru imperatywu ) i inny, postanawiamy zrobić to, co zawsze robimy. Czyli bierzemy flotę, żeby komuś dokopać.
„Star Carrier” to porządny kawał militarnego science fiction, dlatego mamy tu dużo, a nawet ogromnie dużo różnorakiego sprzętu wymyślonego przez autora: od kosmicznych wind pokonujących gigantyczne odległości, po osiedla tworzące pas wokół Ziemi. Arsenał statków kosmicznych, broni jest tak różnobarwny, że aż musiałam się wracać do poprzednich rozdziałów, żeby sprawdzić, co to Krait, PK, czy jeszcze inny skrót. Nie traktuje tego jako wadę, raczej zaletę, bo w ten sposób widać, że świat Douglasa jest dokładnie przemyślany. Wszelkie skróty oraz żargon wojskowy dodaje specyficznego smaczku całej książce. Podczas jej czytania ma nieodparte wrażenie o kompetencji autora, który moim zdaniem orientuje się w tematyce wojska oraz wojny.
Bitwy są widowiskowe, trwają praktycznie przez lwią część książki. Niestety w takiej sytuacji Ci „główni” bohaterowie spadają trochę na poboczny plan i zamiast historii o ludziach na wojnie, mamy historię wojny, gdzie akurat mamy ludzi. Mamy wzmiankę na temat historii admirała Koeninga oraz pilota Trevora Graya, ale jak to trochę za mało. Według mnie „Star Carrier” skupia się głównie na tworzeniu elementów futurystycznego uniwersum zamiast osobnym jednostką. Widać tutaj fascynacje przy opisie działania poszczególnych urządzeń, co odbija się na stylu. Każdy moment w książce zostaje oznaczony miejscem, galaktyką oraz godziną w jakiej się odbywa, co znacznie ułatwia orientację. Nie ma tu wymyślnych, poetyckich opisów, raczej wszystko jest konkretne i skatalogowane. Czy to źle? Niekoniecznie. Nikt z nas chyba sobie nie wyobraża, że można tak opisać sposób działania napędu rozpędzającego myśliwiec do prędkości niewiele mniejszej od światła. Chyba że ktoś potrafi…?
Ten tom nastawia mnie dość pozytywnie na ciąg dalszy. Lecz zanim zabierzecie się za nią, warto przypomnieć pewną maksymę: „ Są gusta i guściki”. Militarne science fiction na pewno nie jest dla każdego, moi mili.
Jeśli nie lubisz science fiction, to ta książka na pewno nie będzie jakimś białym krukiem, którego pokochasz.
Jeśli nie kręcą kosmiczne bitwy oraz techniczne nowinki, trzymaj się od tej pozycji z daleka.
Jeśli nie lubisz wartkiej akcji, ogromnych zniszczeń, a twoja twarz wykrzywia się w grymasie niezadowolenia, kiedy tylko słyszysz słowo „działko laserowe”, to w sumie nawet nie wiem, po co czytasz moją recenzję…
A resztę czytelników zapraszam na pokład „Ameryki”.
Czyta się dobrze i szybko, Książka jednocześnie szablonowa i nieszablonowa. Szablonowa ze względu na tematykę: walka z obcymi najeźdźcami. Nieszablonowa, ponieważ autor bardziej starał się zadbać o detale dotyczące fizyki w przestrzeni kosmicznej. Interesujące to było.
Cała książka w niewielkim stopniu skupia się na życiu głównych bohaterów, natomiast głównie opisuje potyczki wojenne flot "naszej" i obcej.
Lotniskowcowa grupa bojowa pod dowództwem Trevora „Piachu” Graya wyrusza do Czarnej Rozety, aby ustalić, w jakich okolicznościach został...
Już niby wiesz, jak smakuje zderzenie z nieznanym. Jak człowiek się czuje, kiedy staje naprzeciw potężnego wroga, o którym wie niewiele albo w ogóle nic...