Co wiesz o swoich sąsiadach, oprócz tego, że palą papierosy na balkonie, w niedzielę jedzą kotlety, a ci z góry przelewają kwiaty? O anonimowości w blokowiskach, samotności w kłopotach i poszukiwaniu bliskości, o chorobie i uzależnieniach… Jednym słowem o problemach, które każdego z nas spotykają, ale nie zawsze dostrzegamy je u tych za ścianą. Komuś, gdzieś dzieje się krzywda, ale nie wyrządzamy jej SAMI SOBIE... NIGDY.
Wydawnictwo: Lucky
Data wydania: 2018-09-18
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 272
"Lubię panią sąsiadkę, ale mamusię kocham"
Z prozą pani Anny M. Brengos miałam przyjemność zapoznać się po raz pierwszy, jednak mam nadzieję że nie ostatni. "Sami sobie nigdy" to książka bardzo smutna i jednocześnie bardzo wkurzająca. Dlaczego ? Dlatego że taka na wskroś prawdziwa. Nic tutaj nie jest wyssane z palca czy wzięte prosto z kosmosu. Wszystko o czym pisze autorka jak najbardziej mogło się wydarzyć i pewnie nie raz wydarzyło i wciąż wydarza.
Historię tę poznajemy z relacji trzech jej głównych bohaterów. Nie mają oni ani imion, ani nazwisk, zabieg który uwypukla ich anonimowość i aż się prosi by jak w dramie, podstawić pod nich postacie "swoje". Tutaj są one określane słowami: tatuś; mamusia; sąsiadka; moje dziecko; koleżanka z pracy; wujek; itd.itp.
Postacie są bardzo wiarygodne, a najbardziej osoba i relacja małej, chyba pięcioletniej dziewczynki. Wydaje się że autorka doskonale zna psychikę dziecka w tym wieku. Sąsiadka też oki. Tatuś prawnik, wydał mi się ciut zbyt miękki i naiwny, ale też jeszcze w granicach wiarygodności. Ktoś mógłby powiedzieć że to jest po prostu dobry człowiek. Ja jednak uważam że wykazał się zbyt dużą dozą naiwności, by nie powiedzieć głupoty.
Książkę czyta się szybko i dobrze. Relacje występujące tutaj naprzemiennie, są rozdzielone tylko większym odstępem do następny. Podoba mi się to, że autorka nie moralizuje, nie oskarża nikogo wprost, nie generalizuje że wszyscy ojcowie to, a wszystkie matki tamto, mimo że książka jest ewidentnie "pro ojcowa".
To właśnie jest takie wkurzające, nie to że jest "pro tatusiowa", tylko to, że to wszystko prawda, że polskie prawo rodzinne i rodzicielskie daje tak zwanym "madkom", ostry i niepodważalny oręż w utrudnianiu ojcom kontaktu z dzieckiem. A one, bardzo skrupulatnie z niego korzystają. Manipulując, utrudniając i oskarżając ojców o wszystko o co tylko im przyjdzie do głowy.
Prawo to jest tak kulawe, że powstają jak grzyby po deszczu stowarzyszenia zrzeszające ojców odseparowanych od własnych dzieci, ojców skrzywdzonych i bezradnych. Oraz "madek", które śmieją się im w nos przyprowadzając do domu kolejnego przydu...tfuu...wujka, który krzywdzi dziecko, często za cichym przyzwoleniem matki. A sądy...na ten temat właściwie nie będę się wypowiadać, bo musiałabym użyć kilku mało cenzuralnych epitetów, więc zakończę już swoją opinię, zachęcając do przeczytania tej bardzo dobrej pozycji.
Powieści Anny M. Brengos mają to do siebie, że są dość krótkie, zwykle nie liczą nawet 300 stron, ale pamiętajmy, że to nie liczba stron decyduje o jakości tekstu. Jestem przekonana, że nieraz czytelnicy zauważyli, że tak zwany ,,grubasek", czyli książka mająca nawet 500-600 stron była przegadana i mało wciągająca, podczas gdy coś znacznie krótszego wciągnęło nas bez reszty. Tak jest i tym razem- ,,Sami sobie nigdy" to coś bardzo mądrego, pouczającego, zmuszającego do osobistych refleksji. Wiem, że sama długo nie zapomnę tego, co tu przeczytałam.
Głównymi bohaterami są mieszkańcy tej samej kamienicy. Autorka nie operuje tutaj imionami, a jeśli tak, to robi to bardzo wybiórczo. Zastanówmy się jednak, czy imiona bohaterów są najważniejsze? Chyba nie, bo jakie ma znaczenie to, że kobieta ma na imię Anna, mężczyzna Jan, a mała córeczka Zuzia? Chyba żadne, nieprawdaż? Ale do rzeczy.
Początkowo poznajemy bardzo schorowaną młodą kobietę. Jej serce nie funkcjonuje w sposób prawidłowy, co jednocześnie zmusza ją do pozostania w domu. Praca jest dla niej teraz niemożliwa. Co więcej, jej serce zostało zniszczone także w sposób przenośny- otóż jej ukochany nie wyciąga do niej pomocnej ręki, tylko, mówiąc kolokwialnie, bierze nogi za pas, a na dodatek używa wobec niej bardzo nieeleganckich słów. Czy kobieta poradzi sobie sama? Czy może na kogokolwiek liczyć? Warto się o tym przekonać.
Ważni są tutaj także inni sąsiedzi wyżej opisanej postaci. Mężczyzna właśnie rozwodzi się ze swoją małżonką, ale powód rozstania nie jest tutaj oczywisty. Zwykle jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że w literaturze to mąż jest tym złym, nieczułym, agresywnym potworem. Zwykle też potwór w ludzkiej skórze nie interesuje się swoim dzieckiem, ale portret samotnej matki jest chyba zbyt często powtarzany przez ludzi pióra. Anna M. Brengos postawiła więc na zupełnie odwrotną sytuację. Mężczyzna dwoi się i troi, by ich córeczka miała choć namiastkę normalnego dzieciństwa- ciężko pracuje, dba o dom, kocha córeczkę, a jego żona i tak woli zabawy, alkohol i bardzo nieadekwatne zachowanie. Dlaczego w późniejszej fazie to mężczyzna będzie robił wszystko, by odebrać żonie prawa rodzicielskie? Jakie traumy przejdzie ich mała, aczkolwiek szalenie bystra i mądra dziewczynka? Jest to bardzo dobrze rozwinięty wątek, który podwyższa ogólną notę powieści. Zresztą, wiele wypowiedzi dziewczynki rozczuli niejednego odbiorcę.
Nie chcę zdradzać wszystkiego, niemniej jednak autorka bardzo dobrze opracowała tę powieść. Po przeczytaniu lektury wielu czytelników, w tym ja, zada sobie mnóstwo psychologicznych pytań. Po pierwsze, czy zawsze możemy liczyć na pomoc sąsiadów lub rodziny? Czy w ogóle znamy mieszkańców swojego bloku? Czy Ty, drogi Czytelników, chodzisz jeszcze pożyczyć cukier do sąsiada lub sąsiadki? Kiedyś było to powszechne i naturalne działanie człowieka, a dziś trudno nawet usłyszeć dzień dobry na klatce schodowej. Co więcej, często słyszymy kłótnie w sąsiednich domach, ale czy interweniujemy? Czy rozumiemy, że tak blisko nas może dochodzić do tragedii, a konkretna osoba nie ma serdecznego domu, tylko przeżywa piekło? Ta książka jest idealnym przykładem na to, że patologia nie jest, niestety, żadnym archaizmem.
To, co jeszcze na długo zapamiętam, to bardzo szczera i dobitna wizja autorki dotycząca polskich szpitali, w szczególności SOR-u. Jeśli czytelnicy myślą, że seriale typu NA SYGNALE czy NA DOBRE I NA ZŁE ukazują nam prawdę, to bardzo, ale to bardzo się mylą. Sama niedawno wylądowałam nagle na oddziale, zatem spostrzeżenia autorki mogę uznać za smutne, ale stuprocentowo prawdziwe. Życie pacjenta to nie jest bajka- no, chyba że stać go na prywatne leczenie. Wtedy można mu tylko pozazdrościć.
,,Sami sobie nigdy" jest bardzo dobrą powieścią, a mimo wielu literówek nie straciłam chęci do zagłębiania się w treści. Książka jest krótka, a zatem mogą przeczytać ją nawet najbardziej zapracowani ludzie. Tytuł także jest idealnie dobrany- dlaczego sobie nigdy nie zrobimy krzywdy, a innym tak? Ach, ważne jest też zakończenie, które z całą pewnością NIE należy do przewidywalnych. Ostatnie wersy dosłownie wbiły mnie w fotel, ale zapewne taki był zamysł autorki.
Polecam!
Marta zajmuje jedną część podmiejskiego bliźniaka. Jej sąsiad Piotr, uroczy i beztroski lekkoduch, zderza się z szokującą niespodzianką. Jego była pojawia...
Rodzina Nowaków, chcąc odpocząć od interesów i miejskiego gwaru, przeprowadza się do nowej willi na wieś. Miało być cicho i spokojnie. Nic bardziej mylnego...
Przeczytane:2020-12-13,
W zwykłym szarym bloku splatają się losy trójki nieszczęśliwych osób. Kobieta, której życie się posypało. Wciąż z trudem dochodzi do siebie po bardzo bolesnym zabiegu likwidującym arytmię serca. Rzucił ją facet ... bez serca. Pracy też chwilowo brak. Mężczyzna miał w życiu jeszcze bardziej pod górkę. Była żona nałogowo piła i zdradzała go. Po rozwodzie utrudnia mu, jak tylko może, kontakty z córeczką. Wciąż zresztą pije i mieszka z kochankiem, który obie bije, a dziewczynkę molestuje seksualnie. Trzecią osobą jest właśnie wspomniana dziewczynka. Zaqniedbywana i bita, ma w życiu jeden promyk Słońca - rzadkie niestety spotkania z tatą. Nieoczekiwanie pojawia się drugi promyk - wspomniana kobieta, która, jak się okazuje, jest jej sąsiadką. Drogi tej trójki coraz częściej się krzyżują. Czy pomogą sobie nawzajem? Czy po licznych ciosach losu dostaną szanse na lepsze jutro? Czy może zły los wygra?
Niby zwykłe życie i problemy mieszkańców zwykłego bloku, jednak niesamowicie angażują emocjonalnie. Szczególnie wstrząsające są wypowiedzi dziewczynki, próbującej sobie na dziecięcy sposób wytłumaczyć złe rzeczy, które się jej przytrafiają. Nie sposób się oderwać od lektury.
dr Kalina Beluch