Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2014-08-28
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 240
Dorotka, bohaterka ostatniej książki Izabeli Sowy, robi tatuaże. Pozornie zajęcie unikatowe, czy jak powiedziałyby znajome naszej bohaterki ,,niemainstreamowe, hipsterskie, zajefajne". Tak naprawdę jednak to próba spełniania się w zajęciu, które się lubi, czuje, w którym jest się dobrym. Poprzez które można się wyrazić i komunikować. Pytanie tylko z kim i na jaki temat. Dorotka wróciła do kraju, do rodziny, znajomych. Kiedyś rzuciła studia, choć szło jej całkiem dobrze i wyjechała za granicę. Jak wielu z jej pokolenia, z potrzeby sprawdzenie siebie, w poszukiwaniu doświadczeń, inspiracji, z potrzeby zmiany otoczenia, ucieczki przed sobą w starych dekoracjach, które duszą, nudzą i za bardzo się narzucają. Po poniewierce przez kilka krajów, po przeczołganiu się przez nie zawsze przyjemne i niezbyt dobrze płatne zajęcia, wraca w końcu do rodzinnego miasta. Nie będzie to powrót tryumfalny, obudzi raczej kilka skrywanych tajemnic w duchu nomen omen Powrotu Andrieja Zwiagincewa, którego kopia stoi na półce Dorotki obok Amelii i Purpurowej Róży z Kairu. Bohaterka Sowy, niedoszła absolwentka akademii sztuk pięknych zaczyna parać się tatuowaniem, umiejętnością, którą nabyła w Berlinie i której postanowiła się poświęcić. Sama posiada tylko jeden enigmatyczny, niewielki tatuaż na łopatce. Mało nachalny, jak sama właścicielka, unikająca rozgłosu, często szepcząca, można by rzec, wycofana. Nie do końca jednak, zważywszy na jej słabość do stylu rockabilly (kokardki, wisienki, czaszki, mocne pomadki i stroje ? la pin-up). To pozorna sprzeczność, ponieważ styl w jakim się nosi wypływa z jej faktycznych upodobań estetycznych, ona tak lubi, tak czuje się dobrze. Nie kieruje się modą typu vintage, mało tego, otwarcie kpi z blogerek modowych i wystylizowanych korporacyjnych zombie komunikujących się bełkotliwą nowomową pełną anglizycmów i infantylnych zdrobnień. Książka Izabeli Sowy, mimo ciętych komentarzy jakimi raczy nas Dorotka w introspekcjach i celnych obserwacji z życia krakowskiej bohemy, kpiarska nie jest. Smutna raczej, pełna symptomów zniechęcenia papierowymi ludźmi toczącymi swoje ufryzowane i wylansowane jałowe życie w sztucznych dekoracjach. Niczym postaci z twarzami lalek z obrazów dawnych mistrzów, które pokazuje Dorotka jednemu ze swoich klientów. Klientów, który, jak się okaże, odegra niebagatelna rolę w jej życiu i to nie taką, jakiej czytelnik mógłby się początkowo spodziewać. To jedna z zalet Powrotu. Postaci są wielowymiarowe, złożone, choć nie nadmiernie przekombinowane, ot, z życia wzięte. No, może postać babci, kopcącej jak lokomotywa i mimo kilku babcinych słabostek i fobii, zadziwiająco zdystansowanej do siebie i świata jest deczko wyidealizowana. Cała reszta dowodzi, że autorka świetnie radzi sobie z podglądaniem otaczającej jej rzeczywistości. Rzeczywistości, która skrzeczy i uwiera praktycznie każdą z postaci. Najsilniej punktowana jest niedojrzałość będąca swoistym lejtmotywem całej powieści. Począwszy od imienia bohaterki, nigdy nie nazywanej Dorotą, a skończywszy na zachowaniach jej rodziców, zwłaszcza wycofanego ojca, niemal przerysowanego z historii o rodzinie Dulskich. Dorotka uczestniczy w niedojrzałych rodzinnych zapasach swoich bliskich, chcąc nie chcąc staje się elementem gierek i podchów, skrywanych tajemnic, które prędzej czy później wypadną z szafy i objawią swoje żenujące pyski. Uczestnicząc w tym chocholim tańcu przygląda się też swoim rówieśnikom, pokoleniu trzydziesto-parolatków, upupionym w infantylnej codzienności wyzierającej z lifestylowych blogów (gdyby autorką zamieszczonych na nich refleksji była kura Regina, można by przyjąć, że są interesujące, stwierdza Dorotka), z gębą spreparowaną na wzór i podobieństwo kosmitów-celebrytów z kolorowej prasy. Kapitalnie streszcza to fragment tekstu piosenki Coffinshakers, grupy z nurtu bliskiego sercu Dorotki rockabilly, który stanowi motto powieści: There is nothing left to do, it seems like everything is done, nothing more to achieve, I no longer know in what to beleive". Nie można odmówić Sowie lekkości pióra, perypetie Dorotki toczą się zgrabnie i lekko, a lektura Powrotu może dać sporo frajdy zwłaszcza tym, którzy w literaturze popularnej szukają czegoś więcej niż głupawych przepisów na życie. Należy jednak nastawić się na nieco kwaskowate danie z wyraźną nutą goryczy.
Dorotka stara się odnaleźć swoje miejsce w życiu, tylko nie wszystko układa się po jej myśli. Swoją drogą jej myśli błądzą czasem tak dziwnymi torami, że nawet mnie zadziwia! Dorotka jest uosobieniem naszej współczesności, która gdzieś się zagubiła i szuka w przeszłości swojej prawdziwej tożsamości. A może styl vintage to nie tylko moda, ale przede wszystkim stan umysłu? Jak na to nie spojrzeć, chciałoby się czasem przenieść w czasy, które bardziej nas rozumiały i wyzwalały z kajdan granic i „normalności”.
„Powrót” Izabeli Sowy to już czternasta książka napisana przez autorkę. Ciekawa jestem, czy styl autorki zmieniał się równie często jak wydawnictwa, które wydawały jej książki, ale to taka niewinna dygresja. Chętnie przeczytam serię o kobiecie-detektywie, natomiast nie sądzę, aby Dorotka przypadła mi do gustu na dłużej. Mimo szczerych chęci i przeczytania książki od deski do deski, to nie mogę znaleźć w niej „tego czegoś”. Cechy, która sprawia, że książkę czyta się szybko, ale nie dlatego, że termin goni, ale dlatego, że Czytelnik pragnie wiedzieć, co dzieje się dalej, jakie emocje czekają go na następnej stronie! Tu niestety mi tego brakuje.
Dorotka, czyli nasza główna bohaterka, to nie jest nastoletnia dziewczynka z rozkloszowaną spódniczką. Niestety, bo może gdyby była, to byłabym w stanie to zrozumieć i wiele wybaczyć. A tak mamy Dorotkę, która swoje lata już ma. Ponoć tatuuje, choć w ogóle tutaj nie mogę tego wyczuć. Zero zapału do swojej pracy, zero zaangażowania w to co robi. Dorotka wiele rzeczy w życiu pomija milczeniem, bo ponoć tego się nauczyła i tak lepiej. ALE JA SIĘ PYTAM, CZEMU TAK JEST LEPIEJ?! Trzy czwarte tej książki, to myśli Dorotki, których ona na głos nie mówi i z tego rodzi się sporo problemów. Owszem, milczenie jest złotem. Ale są kwestie, które rozmowy wymagają. Są ludzie, którzy rozmowy oczekują i są wydarzenia, które bez rozmowy w ogóle się nie odbędą! Zupełnie nie rozumiem tego zabiegu autorki. Czy Dorotka nie mogła być po prostu malarką? Tatuowanie okazało się bardziej trendy? Ale po co tak na siłę niemal? Bo naprawdę tutaj Czytelnik nie ma odczucia, że Dorotka faktycznie to w swoim życiu robi.
Mamy też dziwne momenty, jak choćby tajemniczy podarek od Wielkiego Architekta (który zrozumiecie pod koniec książki) i właściwie cała treść bazuje już tylko na tym. I na wynurzeniach Dorotki, które w sumie nic strasznie nowego nie przynoszą. Co więcej, większość przyjaciół, których spotyka wydaje się posiadać w nienaturalny sposób same wady, a prawie żadnych pozytywnych cech, które mogłyby powodować jakąkolwiek chęć zaprzyjaźnienia się z nimi. Mamy również „cudownego” modela, Igo, który flirtuje z Dorotką, a ona stara się nie angażować emocjonalnie. Ta znajomość jednak nie posuwa się do żadnego następnego etapu, bo Dorotka jest wyzuta z uczucia pożądania i najwyraźniej zupełnie nie potrzebuje żadnego kontaktu cielesnego z drugą osobą. Mogę to zrozumieć, owszem, ale wydaje się to tak naciągane…
Ogólnie rzecz ujmując, „Powrót” Izabeli Sowy jest bardzo dziwną książką, która nie zatrzymała mnie ani na chwilę. Zadziwiła mnie, owszem. Ale nie pozytywnie. Nie polecam.
Stylizowane meble, nowa terenówka co trzy lata, markowe ubrania na każdy sezon, dwupoziomowy apartament i na deser wakacje, do tego podziw bliskich...
Ciąg dalszy kultowej Blagierki W deszczowy lipcowy poranek Blanka Pyton, teraz już uczennica I klasy LO, jej babcia Naftalina i odnaleziona po latach...