Nadciągające śnieżyce i silny mróz paraliżują ruch na lotnisku w Salt Lake City. Perspektywa wielogodzinnego oczekiwania na poprawę pogody zmusza dwoje przygodnych znajomych do wynajęcia awionetki. Ashley spieszy się na własny ślub, a Ben następnego dnia ma przeprowadzić ważną operację na Florydzie. Niestety samolot rozbija się na pustkowiu. Ashley i Ben muszą stoczyć wspólną walkę o przetrwanie. Czy pośród bólu, głodu, lęku i słabości zdołają pokonać góry odcinające ich od świata i te, które wyrastają pomiędzy nimi?
Wydawnictwo: Edipresse Książki
Data wydania: 2017-10-25
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 336
Musiałem pozwolić jej odejść. Już nie wróci. Dzieli nas zbyt duży dystans. Dzielą nas góry.
To przepiękna i poruszająca powieść , od której nie mogłam się oderwać. Wspaniałe opisy surowej, bezwzględnej natury, czyhające niebezpieczeństwa i cudowna miłość. Wartka, pełna napięcia akcja nie pozwala na nudę. Czytając chce się więcej i więcej by poznać wreszcie zaskakujące zakończenie. Jestem zachwycona tą książką i jeszcze jestem pod jej wrażeniem. Cieszę się, że mam ją w swojej biblioteczce, gdyż jest to lektura, do której chce się wracać.
Na łamach książki poznajemy losy dwojga całkowicie sobie obcych ludzi, którzy spotykają się przypadkowo na lotnisku. Ben Payne jest lekarzem, spieszy się bo ma wykonać ważną operację ale jego plany przekreśla śnieżyca. Ashley Knox jest felietonistką i szykuje się do ślubu. Przez pogodę może nie zdążyć na czas. Dlatego oboje decydują się na ryzykowny lot małą awionetką. Niestety szalejący żywioł nie pozwolił im na dotarcie do celu. Samolot rozbija się a główni bohaterzy zostają ranni. Ben na szczęście jest lekarzem. Za wszelką cenę stara się uratować ciężko ranną Ashley i siebie. Niestety mają niewielką ilość jedzenia, która nie starczy na długo. Są wyczerpani, zziębnięci ale uparcie próbują dostać się do cywilizacji. Między rozbitkami rodzi się uczucie mocniejsze od przyjaźni ale co jest dalej musicie przekonać się sami.
Naprawdę warto przeczytać tę powieść pełną pasji, poświęcenia i ludzkiej determinacji. Rozdziały są krótkie, napisane przystępnym językiem, bez rozciągniętych opisów przyrody. Cała historia porywa czytelnika i zachwyca. Polecam !!!
Opowieść o parze zupełnie obcych sobie ludzi, którzy przeżywają katastrofę awionetki i są zdani tylko na siebie. Ben i Ashley muszą przemierzyć ogromne odległości, w śniegu i mrozie, w bardzo trudnych warunkach, na nieznanym sobie terenie. Walczą każdego dnia ze swoimi słabościami, z głodem, pragnieniem, potęgą gór i umierającą nadzieją. Jednak nie poddają się - on wzmacnia jej psychikę opowieściami o swojej kochającej się rodzinie, ona opowiada mu o swoich planach małżeńskich, marzeniach, dokonaniach.
Książka jest wzruszająca, choć jak dla mnie - zbyt sentymentalna i pozbawiona realizmu: zbyt dużo tutaj "szczęśliwych przypadków": on akurat jest ortopedą, a ona łamie nogę, on ma przy sobie zestaw do wspinaczki, ona jest wyjątkowo wysportowana i silna psychicznie... Jednak dobrze się to czyta, książka wciąga i nie da się jej po prostu odłożyć, zanim nie pozna się zakończenia.
Fajna lektura na długie zimowe wieczory.
"To zaskakujące, co cenimy, kiedy jest z nami naprawdę źle."
Ciekawe spotkanie czytelnicze, w przyjemny sposób wypełnia kilka godzin relaksu z książką. Nie trzyma mocno w napięciu, lecz we frapujący sposób wciąga w śledzenie fabuły. Wyjątkowo trudne wyzwania przed bohaterami książki, wyrwani z bezpiecznych i utartych szlaków zwykłej codzienności, teraz muszą szybko nauczyć się funkcjonować z dala od cywilizacji. Nagłe pokrzyżowanie zamierzeń i planów, wystawienie na surowe i dzikie prawa natury, brutalna walka o życie. Mierzenie się z niebezpieczeństwem, udręką i cierpieniem, stawianie czoła własnym słabościom, niedyspozycjom, wyczerpaniu i zmęczeniu, ale także konfrontowanie się z bolesnymi wspomnieniami.
W srogich warunkowaniach przyrody, przy uciążliwych zmaganiach z samym sobą i otoczeniem, człowiek zostaje wystawiony na ciężką próbę. Odzywają się głęboko zakodowane lęki i obawy, ale również intensywne pragnienie przetrwania, niesienia pomocy drugiej osobie, zachowania ludzkiej godności i poczucia wartości. Do głosu dochodzą najróżniejsze emocje, zarówno te pomagające w uniknięciu śmierci, jak i te prowadzące do samozniszczenia. Wspólne doświadczenia i przeżycia budują współzależne powiązania, unikalną więź, silną zażyłość i poczucie wspólnoty. Krystalizuje się odpowiedzialność, oddanie, zrozumienie, przywiązanie, przyjaźń i miłość. Łańcuch relacji, jednak z bardzo kruchymi i łamliwymi powiązaniami między ogniwami.
Głównymi bohaterami powieści są Ben Payne, chirurg ortopeda wracający z konferencji medycznej, uwielbiający bieganie i wspinaczkę wysokogórską, oraz Ashley Knox, felietonistka pisząca do magazynów kobiecych, za kilkanaście godzin wychodząca za mąż. Nieznajomi ocaleni z katastrofy awionetki podczas zamieci śnieżnej, oboje poważnie ranni, zdani tylko na siebie, bez możliwości schronienia i pomocy, wystawieni przez fatalne zrządzenie losu na życiowy sprawdzian o największej randze. Środek nietkniętego i niezamieszkałego pustkowia stanu Utah, niedostępne górskie szczyty, pokryty śniegiem krajobraz, dojmujące zimno, brak wytyczonych szlaków, żywności i szansy kontaktu z kimkolwiek innym. Krok po kroku, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, usilne próby pokonywania problemów, odległości, wyniszczenia organizmu i psychiki.
Mocne wrażenie wywarł na mnie cichy i wzruszający monolog Bena z żoną, podejście Payne do ludzi, głębokie zrozumienie wszystkich aspektów niepokojącej sytuacji i odpowiednia postawa wobec nich. Przekonała mnie postać odważnej i twardej Ashley, umiejętność odczytywania nastroju drugiego człowieka i właściwego sterowania rozmową. Natomiast drażniło mnie zbyt wiele pojawiających się sukcesywnie przychylnych zbiegów okoliczności, sprzyjających przypadków, przewidywalnych scen, ale to lekka i przyjazna literatura, która ma przede wszystkim bawić, a także w pozytywnych barwach skłaniać do przemyśleń. Czy każdy z nas dysponuje taką samą wolą życia? Dlaczego miłość potrafi przewartościować życie, wpływać na inny odbiór świata, zabliźniać rany i dawać nadzieję? Jak wielką siłę, otuchę i ukojenie przynosi przebaczenie?
bookendorfina.pl
Kto by pomyślał, że na pograniczu życia i śmierci twoim jedynym ratunkiem będzie dopiero co poznana osoba...
Ben ma ważną operację do przeprowadzenia, z kolei Ashley spieszy się na własny ślub. Kiedy trudne warunki pogodowe blokują wyloty z lotniska w Salt Lake City, oboje decydują się wynająć awionetkę, by dotrzeć do domów na czas. Nie trafiają jednak do celu. Budzą się pośrodku niczego, jeśli nie liczyć gór i ogromnej ilości śniegu. Nikt nie wie, że wsiedli do awionetki, dlatego są zdani wyłącznie na siebie.
Powieść Charlesa Martina od razu skojarzyła mi się z filmem „Alive, dramat w Andach”. Przyznaję, że niezbyt często mam do czynienia z tematyką survivalową – ostatnie spotkanie z nią było przy okazji „Zjawy”, zarówno w wersji książkowej, jak i filmowej (obie zdecydowanie polecam). „Pomiędzy nami góry” zainteresowało mnie od razu, choć przeczuwałam, że fabuła prawdopodobnie będzie nieco „lżejsza” w porównaniu do wymienionych wyżej tytułów. Przeczucie mnie nie zawiodło.
Nietrudno się domyślić, że skoro dwójka głównych bohaterów znalazła się na pustkowiu, za towarzystwo mając jedynie psa – tak, pies podróżował awionetką – powieść skupi się na sferze emocjonalnej, na adrenalinie, strachu i obawach, co dalej. Tak rzeczywiście było. Szala przechyla się lekko na stronę Bena, ponieważ to on jest tutaj narratorem i to w głąb jego psychiki możemy zajrzeć. Charles Martin całkiem nieźle poradził sobie z wymagającym zadaniem, jakim było wyważone i przekonujące oddanie uczuć targających postaciami. Nastrój książki udzielił mi się niezwykle łatwo; prawdę powiedziawszy trudno było mi się powstrzymać przed zajrzeniem na koniec, żeby sprawdzić, czy bohaterom uda się przeżyć. Ponadto od podszewki poznajemy osobiste przemyślenia Bena, w szczególności jego relacja z żoną jest bardzo dobrze nakreślona, choć nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tak idealne związki nie istnieją. Może jestem pesymistką i się mylę. W każdym razie za serce chwycił mnie motyw dyktafonu, wykorzystywanego przez Bena, by mówić do żony.
Nie nudziłam się w trakcie czytania, choć pozornie mogłoby się wydawać, że fabuła nie jest zbyt skomplikowana czy dynamiczna. Z ogromną ciekawością śledziłam zmagania Ashley i Bena, dla których przetrwanie każdego dnia, a nawet godziny stanowiło wyzwanie niemal nie do przebycia. Czekałam tylko, aż stanie się coś, co udowodni, że bohaterowie, wychodząc cało z katastrofy lotniczej, jedynie oszukali przeznaczenie. Dlatego tym bardziej nie rozumiem, co tutaj robi wątek miłosny. Co prawda przez długi czas nie dawał o sobie wyraźnie znać, ale w końcu ujawnił się w pełnej krasie, przy okazji wywołując mój niesmak. Tutaj naprawdę nie brakowało dodatkowej treści; walka o przetrwanie, pełna niebezpieczeństw piętrzących się z każdą chwilą zaskarbiła sobie moją stuprocentową uwagę. Że już nie wspomnę o cukierkowatości zakończenia. Wiele bym dała, żeby akurat tę część autor przemyślał sobie jeszcze raz.
Trudno mi ocenić, na ile fabuła tej książki jest wiarygodna. Widziałam zarzuty, że to niemożliwe, by Ashley i Ben w ogóle przeżyli rozbicie awionetki, a co dopiero dali sobie radę na takiej dziewiczej przestrzeni. Choć brzmi to paradoksalnie, mimo wszystko uważam, że bohaterowie mogli skończyć dużo gorzej. Szczęście w nieszczęściu, że los postanowił nie zostawiać ich całkowicie na swoją pastwę. Z mojego punktu widzenia dużo bardziej nieprawdopodobny wydaje się finał tej powieści, niż umiejętności przetrwania Ashley i Bena. Charles Martin rewelacyjnie opisuje ich zmagania, a przy tym znakomicie ujmuje dwojakość górskiego krajobrazu, który w takich okolicznościach zarówno porażał swoim pięknem, jak i katował dwójkę opuszczonych, zapomnianych przez świat ludzi. Autor przypomina, że natura rządzi się swoimi prawami – przy czym jednocześnie potrafi zachwycać i cholernie przerażać.
Choć poniekąd to Ben grał pierwsze skrzypce, moją ulubioną postacią niemal natychmiast została Ashley. Błyskotliwość, dystans do siebie, inteligencja, a przede wszystkim hart ducha tej kobiety robiły duże wrażenie. Jej towarzysz niedoli również mnie do siebie przekonał; z takim facetem mogłabym zgubić się wszędzie, bo wiedziałabym, że jakoś sobie poradzimy. Choć w książce nie brakuje momentów grozy, a w paru miejscach łezka zakręciła mi się w oku, to jednak nie zabrakło świetnego humoru, który idealnie rozładowywał napięcie. Trudno było powstrzymać uśmiech, by raptem kilka stron później zacząć ponownie martwić się o przyszłość bohaterów.
„Pomiędzy nami góry” mimo tak wyraźnego akcentu survivalowego, to w rzeczywistości bardzo dobra, bardzo przejmująca powieść obyczajowa. Co prawda pewne elementy okazały się w niej zbędne, jednak trudno mi mówić o tej książce źle, skoro uczucia, jakie we mnie wzbudziła, wciąż są żywe. Charles Martin na tle gór przedstawił wyjątkowo uderzający obraz człowieka – człowieka, który w obliczu najgorszego potrafi znaleźć w sobie wewnętrzną siłę cieplejszą niż ogień i twardszą niż lód.
Wypadek awionetki okazuje się dla Bena i Ashley prawdziwym koszmarem. Zostają uwięzieni w niedostępnych górach. Bez jedzenia i leków są zdani tylko na siebie i łaskę natury.
Powieść bardzo zyskuje na wartości za sprawą pierwszoosobowej narracji. Uwielbiam taki sposób przekazu i wielokrotnie przekonałam się, że dzięki niemu fabuła mocniej oddziałuje na wyobraźnię i emocje. Na każdym etapie tej mrocznej wyprawy Ben szczegółowo opowiada czytelnikowi co robi i co planuje, chętnie dzieli się swoimi uczuciami, odkryciami i wspomnieniami. Taka narracja sprawiła, że w ogóle nie mogłam się od tej powieści oderwać, bo autorowi znakomicie udało się połączyć świetny pomysł z mocnym, jeszcze lepszym wykonaniem. Choć historia ta wydaje się nieprawdopodobna, to autor nadał jej możliwie dużo realizmu, również za sprawą takiego sposobu jej opowiedzenia.
Wiele spodziewałam się po tej książce, licząc na mroczną podróż zarówno poprzez pokryte śniegiem szczyty, jak i zakamarki ludzkiego umysłu. Temat ten pozostawiał Martinowi szerokie pole manewru, pozwalając pokazać nie tylko głęboką wyobraźnię, ale także literacką dojrzałość i dużą wrażliwość. Na szczęście wszystkie te elementy, na które bardzo liczyłam, odnalazłam na stronach książki. Autor po krótkim wstępie, szybko przechodzi do rzeczy. Na okładce książki obiecano nam tragedię, i tę tragedię rzeczywiście dostajemy, w postaci jakże ujmującej mieszanki surowej natury, okrucieństwa losu, garści przypadków, zadziwiających zbiegów okoliczności i oczywiście ludzkiego cierpienia, bez którego w przypadku takiej książki nie moglibyśmy się obejść.
Rozpoczynając tę powieść, spodziewałam się akcji nastawionej na szereg zaskakujących przygód, bo właśnie z przygodą, niekoniecznie szczęśliwą, kojarzyła mi się akcja książki. I bez wątpienia przygód mi nie zabrakło. Bohaterzy skazani bowiem na łaskawość przyrody i uśmiech losu, w ciągu miesiąca przeżywają więcej, niż niektórzy z nas przez całe życie. Surowa natura nie zawiodła ani razu, oferując dzikie szczyty, nieposkromione zwierzęta, spadki temperatury i inne, niemniej ciekawe atrakcje. Miejscami akcja książki zwalniała, czasami tempo było bardziej zawrotne. Spokojne dni w opowieści Martina przeplatały się z tymi pełnymi emocji- żalu, złości, ale też nadziei. Ta mieszanka bardzo mi odpowiadała.
Bardzo podobał mi się książkowy klimat. Ta siła przyrody, jej nieokiełznanie, panujący chłód, niepewność jutra. Natura zgotowała bohaterom piekło i to piekło zostało na stronach powieści bardzo umiejętnie utrwalone. Choć czasami pewne rzeczy przychodziły im łatwiej, to jednak niezbyt łatwo. Choć miejscami wydawało się przesadnie ładnie, nie było. Walczyli przez kilkadziesiąt dni i ta walka mnie przekonała. Autor igrał z bohaterami, a gra ta została okupiona mnóstwem emocji. Emocji, które udzieliły mi się w trakcie czytania i sprawiły, że lektura wywołała we mnie wiele pozytywnych odczuć.
Martinowi udało się również wykreować sympatycznych, ludzkich bohaterów. Nie zabrakło im odwagi, charyzmy, poczucia humoru, wewnętrznej siły oraz inteligencji. Obawiałam się nieco, że trudne warunki i niespotykane okoliczności popchną ich w swoje ramiona, sprawiając, że akcja zacznie trącić banalnym romansem, ale i w tym miejscu autor mnie zaskoczył. Podoba mi się, w jaki sposób poprowadził akcję, kierując losem bohaterów w nieco inną stronę.
„Pomiędzy nami góry” to dopracowana i piękna historia. Trochę inna niż te, które każdego dnia pojawiają się na sklepowych półkach. Pełna przygód, zachęcająca do wyzwań, skłaniająca do refleksji. A i wzruszyć się można przy jej zakończeniu.
Zgubić się to jedno, ale pozostawać zagubionym to drugie. (s. 88)
Zagubieni w górach w rozbitej awionetce z nieżyjącym pilotem za sterami. On chirurg urazowy, ona felietonistka. On z połamanymi żebrami, ona ze złamaną kością udową, zwichniętym barkiem, ranami na twarzy i ramieniu. I mały psiak. Cała trójka ma dwie opcje do wyboru – poddać się i umrzeć na wysokości około 4000 m n.p.m. lub walczyć o przeżycie. Trzecia opcja – ratunek – praktycznie nie wchodzi w grę. Przed nimi jedna wielka niewiadoma. Cała nadzieja w nim, a lekarze mają nadzieję we krwi, to ona ich napędza.
Wszystko było dziewicze i nienaruszone. Raj miłośnika natury. (s. 195)
I w tym raju Adam i Ewa, a raczej Ashley i Ben. Oboje lubią piękno przyrody, kochają naturę, jednak teraz podziwianie widoków, rozległej przestrzeni to ironia losu. Wysokie góry, rozrzedzone powietrze, metrowe zaspy, padający śnieg, mróz, zagrożenie lawinowe i zagrożenie ze strony dzikich zwierząt drapieżnych – cała przyroda przeciwko nim. A oni… Oni mają tylko siebie i swoje umiejętności, gdyż tak naprawdę to warunki decydują o tym, co bohaterowie mogą zrobić i jak daleko dotrzeć. Do tego rzadkie i specyficzne poczucie humoru Ashley, które jest oznaką siły kobiety i stanowi dla obojga wsparcie w tych tragicznych okolicznościach.
Rozwiązuję tylko jeden problem naraz. (s. 277)
Autor wiernie opisuje otaczające bohaterów warunki – czuć przenikające zimno, widać przytłaczającą swym ogromem biel śniegu. Sugestywne opisy stanu i emocji bohaterów mogą czytelnika nieco przytłoczyć – brak tlenu, brak pożywienia, brak nadziei na ratunek, przeszywający ból ciała i duszy. Za to wody pod dostatkiem, ale w stanie stałym. Autor nie szczędzi czytelnikowi prawdy, potrzeby fizjologiczne trzeba załatwiać, nawet gdy jest się unieruchomionym. Tu nie ma miejsca na czułości i cackanie się. Tu jest brutalna walka o przetrwanie, walka o życie, a wstyd trzeba schować do kieszeni. Dni mijają, a sił bohaterom ubywa. Psu także, on najchętniej chowa się w śpiwór Ashley.
Cóż, sprawy tutaj nie mają się dobrze. Mają się bardzo źle. (s. 127)
Te słowa nagrał Ben Payton na dyktafonie dla swej żony. Z jego nagrań (kursywa w tekście) wyłania się obraz jego dzieciństwa, młodości i wielkiej miłości do Rachel. Ich miłość jest potężna, mimo że małżonków dzielą góry i kilometry. Dzięki dyktafonowi Ben dzieli się z Rachel swoimi przeżyciami, wspomina ich historię, ich wspólne chwile i czerpie siłę do walki z przeciwnościami losu. Bo miłość to potężna broń. Jednak w sytuacji, w której się znalazł, działa metodycznie, krok po kroku, pokonuje tylko jedną przeszkodę naraz.
Wypróbowuję dietę „cud…że przeżyłem katastrofę lotniczą”. (s. 187)
Przeżyć katastrofę lotniczą to jedno, ale wrócić do cywilizacji z końca świata, a właściwie piekła, to już zupełnie co innego. Cała przyroda i cały świat są przeciwko bohaterom. Na ile im starczy sił, energii, nadziei? Jak silna jest ludzka psychika? Jak wielka jest potęga miłości? Skąd człowiek czerpie siłę? Jak ważna jest obecność drugiego człowieka? Czym jest poświęcenie?
Dosłowne i metaforyczne brzmienie tytułu powieści katastroficznej odkrywa się w trakcie tej wciągającej lektury. Powieść porusza i wzrusza, sprawia ból, dostarcza też czarnego humoru w wykonaniu Ashley. Ale ta powieść daje też siłę i wiarę, uczy, by do końca mieć nadzieję, choćby nikłą. Czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy w podobnej sytuacji poradziłby sobie, czy potrafi to, co niezbędne do przeżycia z dala od cywilizacji. Przeczytajcie Pomiędzy nami góry i sami się przekonajcie, jak niezwykłą i skomplikowaną istotą jest człowiek.
"Pomiędzy nami góry" to historia dwójki dorosłych ludzi, którzy spotkali się na lotnisku w ogromną śnieżycę oczekując na powrót do domu. W końcu zniecierpliwieni wynajmują awionetkę. Zrządzanie losu sprawia, że awionetka rozbija się w górach, gdzie od tej pory, kompletnie odcięci od świata Ben i Ashley muszą stawić czoła wszelkim przeciwnościom i niebezpieczeństwom, jakie czyhają na nich w tej mocno śnieżnej, mroźnej głuszy.
Lekkości tej książce nadaje postać Ashley, której ironiczne, sarkastyczne dialogi z Benem sprawiały, że nie zasnęłam przy [często] monotonnym, bardzo techniczne brzmiącym języku Bena. Ogólnie to właśnie dialogi między tą dwójką są według mnie najlepszym elementem tej książki. Ten humor był bardzo przydatny, choć po połowie książki zaczął być przewidywalny.
Cała historia jest ciekawa, ale chwilami "zabijają ją" fragmenty, w których Ben zmaga się z naturą. A są to niekiedy dość długie fragmenty, bo obejmujące połowę rozdziału bądź cały rozdział. To samo tyczy się wstawek z życia Bena i jego żony Rachel, o których Ben opowiada mówiąc do dyktafonu. Nie byłoby w tym wszystkim nic dziwnego, gdyby nie to, że około połowy zaczęło mnie to już męczyć. Książka stała się przez to mocno nużąca. Najprawdopodobniej niektórym czytelnikom mogłoby się to spodobać i zdaję sobie sprawę z tego, że te opisy pewnie nie stanowiłyby większego problemu, aczkolwiek ja liczyłam w tej historii na więcej emocji, więcej akcji (choćby takiej jak to niebezpieczeństwo/zagrożenie, jakie czułam przy opisach ataku pumy...) Chyba moje oczekiwania były zgoła inne niż to, co autor zaserwował.
Daję ocenę "przeciętną", ale gwiazdki u mnie oznaczają ostatecznie książkę niezłą, dzięki paru pozytywnym aspektom, które tu zauważam. Krytykuję bo lekko się zawiodłam, i choć samo zakończenie, które było dla mnie zaskakujące (gdzie otrzymałam w końcu emocje, których wcześniej gdzieś po drodze zabrakło) jest według mnie dobre, to jest to dla mnie trochę za mało, aby wystawić wyższą ocenę. To jednak tylko moje subiektywne zdanie o tej pozycji. Każdy powinien ocenić ją według siebie.
Słuchałam, słuchałam, ale w końcu dałam sobie spokój....fabuła ogromnie nierealistyczna, naciągana....postaci głównych bohaterów pozbawione normalnych emocji, jak na tak ekstremalne warunki, w których się znaleźli.
Książka opowiada o dwojgu obcych sobie ludziach którzy spotykają się na lotnisku .Loty są odwołane z powodu złych warunków atmosferycznych ,a oni mimo to wynajmują małą awionetkę. pilot dostaje ataku serca i umiera, a oni przez 28 dni przedzierają się przez góry .Głód, mróz i ból cały czas im towarzyszą .Cały czas książka trzyma w napięciu, wspaniałe opisy przyrody które bardzo działają na wyobraźnię. A zakończenie jest tak zaskakujące że byłam w szoku a łzy strumieniami płynęły po policzkach. Książka bardzo wciągająca , wzruszająca szczególnie miłość do zmarłej żony z której śmiercią główny bohater nie może się pogodzić.
Gdy na lotnisku w Salt Lake City z powodu zamieci śnieżnej odwołane zostają wszystkie loty, chirurg Ben Payne wynajmuje awionetkę do Denver i zaprasza na pokład dziennikarkę Ashley Knox, która spieszy się na swój własny ślub. Niestety pilot w trakcie lotu dostaje ataku serca, dochodzi do katastrofy, samolot rozbija się gdzieś w górach, ale pasażerowie przeżyli. Niestety, Ben ma połamane żebra, Ashley złamaną nogę, a od najbliższych ludzi oddziela ich wiele kilometrów. Poza tym nikt ich nie szuka, bo nikt nie wie, że polecieli tym malutkim samolotem. Do towarzystwa mają jeszcze psa i raczej niewielkie szanse na przeżycie...
Książka jest fantastyczna, najlepsza jaką czytałam w ostatnich latach, żałuję tylko, że nie poszłam do kina na film nakręcony na jej podstawie, który wyświetlali niedawno.
Poznawanie prawdy może być ulotne i magiczne, jak łapanie świetlików w ciemną, letnią noc... Reporter lokalnej gazety, Chase Walker, zajmuje się sprawą...
Dalsze losy bohaterów poruszającej powieści \"Umarli nie tańczą\"\r\n\r\nWybudzona ze śpiączki Maggie, stara się powrócić do aktywnego życia. Trauma związana...