AMBICJA GO NAPĘDZA.
RYWALIZACJA GO MOTYWUJE.
WŁADZA JEDNAK MA SWOJĄ CENĘ.
Dziesiąte Głodowe Igrzyska rozpoczyna poranek dożynek. W Kapitolu osiemnastoletni Coriolanus Snow zamierza skwapliwie skorzystać z szansy, jaką jest rola mentora, i zdobyć sławę. Potężny niegdyś ród Snowów podupadł i niepewny los Coriolanusa zależy teraz od tego, czy zdoła on pokonać innych mentorów urokiem osobistym i sprytem.
Tyle że los nie bardzo mu sprzyja. W udziale przypadła mu dziewczyna z Dystryktu Dwunastego, najbiedniejszego z biednych. Losy obojga splotą się ciasno - każda decyzja, którą podejmie Snow, może prowadzić do sukcesu lub porażki, triumfu lub klęski. Na arenie rozgrywa walkę na śmierć i życie, ale poza areną zaczyna się w nim budzić współczucie... Tylko jak postępować według zasad, gdy pragnie się przetrwać za wszelką cenę?
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 2020-06-17
Kategoria: Fantasy/SF
Kategoria wiekowa: 15-18 lat
ISBN:
Liczba stron: 544
Tytuł oryginału: The Ballad of Songbirds and Snakes
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz
Absolutnie cudowna, niesamowicie spodobał mi się sposób, w jaki autorka przedstawiła ścieżkę Snowa od zwykłego człowieka do tyrana i okrutnika.
Historia młodego Snowa. Zgorzkniałego, pełnego zazdrości, upokorzonego, próżnego, i zepsutego do szpiku kości. Zadufanego w sobie i utwierdzanego przez niespełna rozumu babkę o swej wielkości i wyjątkowości. Czy coś może pójść źle? Wszystko. Wszystko może pójść źle.
Smutna opowieść o ludzkich słabościach, ludzkiej naiwności, lęku i nienawiści, nienawiści do tych, którzy jak się wydaje "mają lepiej".
Zacznę od tego, że uwielbiam Igrzyska Śmierci. Kiedy zrobiło się głośno o filmowej adaptacji książki, w której główna bohaterka, tak jak ja, strzela z łuku, dosłownie rzuciłam wszystko i pobiegłam do najbliższej księgarni, aby zakupić książki i pójść do kina już po ich przeczytaniu. Do dzisiaj pamiętam, jak na ekranie pojawiła się pierwsza łucznicza scena, a koleżanka (również łuczniczka), wrzasnęła na pół sali kinowej, że Katniss, a właściwie grająca ją Jennifer Lawrence "robi to źle". Dobra, trochę się pośmialiśmy, więc czas najwyższy wrócić do meritum.
Kiedy na rynku wydawniczym pojawił się "Ballada ptaków i węży", nie wahałam się ani chwili, aby ją kupić, jednak z zabraniem się do czytania było trochę gorzej. Jej wydanie zbiegło się bowiem z moim kryzysem czytelniczym, dlatego książka przeleżała na mojej półce dość długo. Kiedy wróciłam do intensywnego czytania, miałam nawet po nią sięgnąć, ale wtedy okazało się, że zostanie zekranizowana, więc podjęłam decyzję o przeczytaniu jej dopiero przed premierą filmu, abym mogła na świeżo porównać książkę z jej ekranizacją.
W "Balladzie ptaków i węży" cofamy się o sześćdziesiąt cztery lata od wydarzeń przedstawionych w pierwszej części serii. Podczas dziesiątych Głodowych Igrzysk pierwszy raz w historii każdy z uczestników ma otrzymać swojego mentora. Mieszkający w Kapitolu osiemnastoletni Coriolanus Snow zamierza skorzystać z szansy, jaką dali mu organizatorzy Igrzysk i odmienić swój los. Chociaż chłopak pochodzi z potężnego niegdyś rodu, klan Snowów podupadł podczas rebelii, a ich powrót do elity zależy od tego, czy Coriolanus zdoła pokonać innych mentorów i poprowadzić swojego trybuta do zwycięstwa.
Problem w tym, że koło fortuny niekoniecznie mu sprzyja. W udziale przypadła mu bowiem dziewczyna z Dwunastego Dystryktu, który do tej pory nie radził sobie w Igrzyskach zbyt dobrze. Począwszy od dnia dożynek losy Corneliusa i Lucy Gray zostają splecione, a każda decyzja, którą podejmie Snow, będzie miała od tej pory swoje konsekwencje. Czy młody Snow zdoła pomóc skazanej na śmierć dziewczynie? Czy chłopak będzie w stanie poskromić swoje uczucia względem Lucy Gray? Czy mimo trudności pisane im będzie szczęśliwe zakończenie? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że Suzanne Collins trochę zaskoczyła mnie tym, że udało jej się stanąć na wysokości zadania. Zupełnie nie spodziewałam się tego, że uda jej się w tak perfekcyjny sposób ukazać czytelnikom, jak doszło do tego, że Snow, którego znamy z pierwszych trzech części, stał się takim, a nie innym człowiekiem. Bardzo podobało mi się to, że mogłam poznać jego inne, bardziej ludzkie oblicze i dowiedzieć się tego, że również nie miał w życiu lekko, chociaż pierwotna trylogia wskazywała na coś zupełnie innego.
"Balladę ptaków i węży" wyróżnia fakt, że tym razem poznajemy Igrzyska od zupełnie innej strony. Nie śledzimy już losów bohaterów z perspektywy uczestnika, który znajduje się na arenie, ale mentora, który obserwuje je ze studia. Myślę, że był to dość ciekawy zabieg, dzięki czemu książka jest świetnym uzupełnieniem całej serii i uważam, że każdy, kto uważa się za fana serii, powinien sięgnąć również po prequel.
"Ballada ptaków i węży" Suzanne Collins
Historia prezydenta Snowa, którego poznaliśmy w poprzednich tomach. Czy jego życie mogło potoczyć się inaczej? Jaki miał wpływ na rozwój igrzysk? Czy był zdolny do miłości? Bardzo ciekawe postacie drugoplanowe. Lektura zachęca do różnych przemyśleń nad naturą człowieka, czynnikami, które wpływają na jego wybory, decyzję.
Uzupełnienie słynnej trylogii, na które warto zwrócić uwagę. Polecam.
To piąta powieść wchodząca w skład serii Igrzyska Śmierci. Gdy świta nad 50. dorocznymi Igrzyskami Głodowymi, strach ogarnia dystrykty Panem. W tym roku...
Gregor obiecał sobie, że nigdy nie wróci do mrocznej krainy pod Nowym Jorkiem, gdzie na każdym kroku walczył o życie swoje i swoich bliskich. Teraz jego...
Przeczytane:2020-07-16, Przeczytałam, | demoniczne-ksiazki.blogspot.com |, Zrecenzowane, ▶Polecam!, Egzemplarz recenzencki, Posiadam,
Gdzie się człowiek nie obróci, tam widzi okładkę „Ballady ptaków i węży”. Osacza, wyskakuje z najmniejszego zakątka Internetu, kusi, aby dać jej szansę. Jest promowana do tego stopnia, że wielu obawia się otworzyć lodówkę, by czasem tam nie ujrzeć tej książki (choć zapewne i tak by się ucieszyli z darmowego egzemplarza, bo ten swoje kosztuje), tym samym ciężko ją przeoczyć. No ale jak tu się dziwić, skoro jest to kolejne dzieło spod pióra Suzanne Collins, autorki poczytnej trylogii „Igrzysk śmierci”, która zdobyła znacznie większą sławę, kiedy świat ujrzały cztery filmy na jej podstawie. Tym samym pojawienie się „Ballady…”, gdzie głównym bohaterem został znienawidzony, a zarazem intrygujący Coriolanus Snow, przyszły prezydent Panem, aż rozpaliło ciekawość w fanach. Także ja sama nie mogłam doczekać się tego, co przygotowała dla nas kochana pisarka. Tylko czy ta cała ekscytacja okazała się słuszna?
SKORO MAMY JUŻ DESZCZOWE LATO, TO NA ŚNIEŻNE TEŻ SIĘ ZNAJDZIE MIEJSCE
Zacznę od tego, że „Ballada ptaków i węży” jest… inna. Choć usytuowana w dobrze znanym Panem, gdzie Kapitol trzyma dystrykty żelazną ręką, a doroczne Głodowe Igrzyska odbierają multum młodych, niewinnych istnień, wyraźnie odczuwa się różnicę. Cóż, dziwne, jakby było inaczej, skoro fabuła cofa nas o kilkadziesiąt lat. Do lat, gdzie cały zamysł mszczenia się na nieposłusznych, pragnących wolności ludziach dopiero raczkował, a podstawowe elementy krwawej jatki zaczęły w ogóle się pojawiać. Wraz z młodocianym Coriolanusem Snowem (zdajecie sobie sprawę z tego, że nie umiałam nauczyć się jego imienia i co rusz, machinalnie, przeobrażałam je w nazwę dobrze nam znanego paskudztwa?) mogłam przyglądać się temu „przedsięwzięciu”. Było mi dane zobaczyć, jak nabiera kształtów, zyskując na atrakcyjności w oczach znużonych Kapitolińczyków, którzy byliby skłonni inwestować w to wydarzenie. Nie powiem, działało to na mnie dezorientująco. Przyzwyczajona do zgoła innego systemu, czułam się nieco zakłopotana, gdy coś wyglądało inaczej. Ale nie ma tego złego. Dzięki temu (dziwnie to brzmi, naprawdę) było mi dane zobaczyć, jak w ogóle zdołały się rozwinąć Głodowe Igrzyska. Zrozumieć, co tak właściwie siedziało w głowach tych, co postawili na swego rodzaju luksusy, pozwalające uwierzyć trybutom, że jednak są oni najważniejsi, bo to, co przeżywali młodzi w tej książce… mroziło krew w żyłach. Transport, traktowanie ich jak bydło, zapewnienie „atrakcji”… Po prostu byli traktowani jako króliki eksperymentalne dla chorych z chęci zemsty Kapitolińczyków, upewnionych w swej wyjątkowości. Tym samym człowiek stawia sobie pytanie: „Czy aby na pewno Katniss miała od nich lepiej? Czy faktycznie podróżowanie nowoczesnym pociągiem oraz możliwość najedzenia się daniami z najlepszych składników okazały się lepsze od tego, co przygotowano dla jej poprzedników z Dziesiątych Głodowych Igrzysk?”. Nurtuje to, odbiera apetyt i nie pozwala zasnąć, byle tylko odnaleźć odpowiedź, która jest równie przerażająca, jak sam cel tej krwawej zabawy. Jak ono brzmi? Chyba każdy do tego dojdzie, że najlepszym rozwiązaniem byłoby zaprzestać. Porzucić to i spróbować rozwiązać ten konflikt w inny sposób, gdzie tutaj każdy kolejny rok powodował coraz większą nienawiść. A już trylogia pokazała, czym może się to skończyć.
Na samym początku wydawało mi się, że ta książka będzie tylko i wyłącznie skupiać się na Głodowych Igrzyskach, gdzie niecodzienna relacja między mentorem a trybutem okaże się po prostu uroczym dodatkiem. Dodatkiem pozwalającym wyzwolić nikły uśmiech na twarzy, kiedy w oczach będą błądzić łzy. Nic bardziej mylnego! Co jak co, ale najważniejszy tutaj okazał się Coriolanus Snow, a raczej przemiana, jaka w nim zachodziła. Zdajecie sobie sprawę, jak ciężko przestawić umysł, aby móc oceniać tego człowieka nie przez pryzmat tego, co robił w głównej trylogii, a poprzez kroki wykonywane w tej książce? A każdy, kto miał do czynienia z „Balladą…” na pewno przeżył niemałe zaskoczenie z takiego obrotu spraw. Obserwacja Coriolanusa, dowiadywanie się o nim wielu nowych informacji, dawały to, czego dotąd nie mogliśmy dorwać – właściwej wiedzy. Stanowiące liczne zagadki zachowania przyszłego prezydenta Panem, niezrozumiałe przyzwyczajenia, odnalazły wreszcie źródło. Nie powiem, przemiana chłopaka w pewnym momencie wydała mi się zbyt gwałtowna, niemalże nierealna, to i tak odnalazłam zaczepienie pozwalające wyjaśnić sobie dane kwestie. Jego przeżycia, podejmowane decyzje oraz wahania kształtowały go, a widoczne gołym okiem rysy sugerowały, że była szansa. Szansa na to, aby historia potoczyła się inaczej, ale nie zawsze dostajemy to, czego chcemy od życia, czyż nie? Aczkolwiek, Suzanne Collins, poprzez jego historię, udowodniła, że to, iż ktoś staje się zły, nie bierze się znikąd. Ktoś lub coś musi ofiarować iskrę, aby ta wywołała niszczący wszystko na swojej drodze pożar.
SERCE CZY UMYSŁ – ZADECYDUJ
Jak już wcześniej wspomniałam, musiałam zapomnieć o późniejszym przedstawieniu Snowa, aby móc w pełni zaznajomić się z jego nastoletnim wizerunkiem. Było to nie lada wyzwanie, ale zwycięstwo pozwoliło mi odkryć, że Coriolanus wcale nie miał tak łatwego życia, jak nam to się wyobrażało. Wychowywany przez niewiele starszą kuzynkę Tigris oraz przesiąkniętą miłością do Panem i samego Kapitolu Panibabcią (bo zwykłe „babcia” do niej nie pasowało), starał się jak mógł ukrywać fakt, że choć jest przedstawicielem rodu Snowów, to tak naprawdę… nie posiada już tylu dóbr materialnych, co sprzed czasów rewolucji. I właśnie to nauczyło go sztuki perswazji. Walczący o każdy dzień, próbujący wspinać się po szczeblach kariery, posiadał w rękawie przyciasnej marynarki tyle asów, że tylko ktoś naprawdę spostrzegawczy dałby radę rozszyfrować jego prawdziwe zamiary. Nadmierna pewność siebie dawała mu poczucie władzy, a kreatywność pole do popisu, tym samym Lucy Gray, jego trybutka z Dystryktu Dwunastego, miała poniekąd lepszy start od pozostałych. Coriolanus dwoił się i troił, aby doskonale ją zaprezentować, lecz nie robił tego bezinteresownie. Wraz z promowaniem dziewczyny, wyraźnym zaznaczaniem, że to ona może zwyciężyć, przede wszystkim walczył o własną przyszłość. O możliwość dalszej edukacji, na którą nie byłoby stać. Nie przypuszczał jednak, że Lucy oczaruje nie tylko Kapitolińczyków, ale również jego samego. Wzajemna fascynacja doprowadzała do wielu nieprzemyślanych, gwałtownych ruchów, których skutki – prędzej czy później – odczuwali na własnych skórach. Zapatrzeni w siebie, gotowi uwierzyć w istnienie miłości od pierwszego wejrzenia, stracili głowy. Tylko że – jak dla mnie – Lucy nieco trąciła fałszem…
Choć pannie Baird nie można odmówić dobroci oraz altruizmu, w jej przypadku odczuwałam, że z nią jest coś nie tak. Nie umiałam w pełni jej zaufać. Imponował mi jej talent, tworzone przez nią piosenki trafiały w sedno i kradły serce, ale i tak nie byłam w stanie ofiarować jej tyle sympatii, ile z początku chciałam. Więcej cieplejszych uczuć posyłałam w stronę Tigris czy przyjaciela młodego Snowa, Sejanusa. W ich przypadku czuło się prawdę. Wszystko, co robili, było prawdziwe, nie tworzone pod publikę. Kochali i chcieli być kochani, co inni chętnie wykorzystywali. Jednakże największe uznanie w moich oczach zdobyła Mamuś. Kobieta naiwna, wierząca tylko i wyłącznie w dobro świata, stanowiła najjaśniejszy promyk tej książki. Gotowa nieść pomoc, dzieląca się tworzonymi przez siebie smakołykami, gotowa wszystkich traktować jak własne dzieci... Współczułam tej kobiecie. Ten świat był dla niej zbyt okrutny, za żadne skarby do niego nie pasowała. Pokazywała jednak, że niezależnie od tego, kim się jest, każdy zasługuje na to, by traktować go równo. Nie interesowało ją dzielenie społeczeństwa – chciała przede wszystkim lepszych dni.
Podsumowując. „Ballada ptaków i węży” to bestsellerowa powieść poczytnej autorki, która jednych zachwyca, a drugich rozczarowuje. Trudno się temu nie dziwić, gdyż ten prequel jest inny od głównej trylogii. Pełny przemyśleń, analiz oraz spraw sercowo-umysłowych, nie zezwala na pełnowymiarową akcję, wprost wyciekającą ze stron. Tutaj liczy się przede wszystkim ukazanie psychiki człowieka ślepo zapatrzonego w otaczający go system, wręcz życie nim i podążanie śladami tych, co zaczęli go tworzyć. Poniekąd przedstawia bolesny upadek kogoś, kto miał okazję coś zmienić. Wiadomo jednak, że to nie mogłoby mieć miejsca, bo wtedy Katniss Everdeen nie zyskałaby swojej szansy. Przyznam jednak, że nadal wiele spraw pozostało niewyjaśnionych, co sprawia, iż chciałabym kontynuacji, lecz bardziej zastanawia mnie, czy autorka nie podąży w tym kierunku i nie zacznie ukazywać innych bohaterów. Co jak co, ale nie obraziłabym się, gdyby zaserwowała czytelnikom historię młodego Haymitcha. Wręcz przeciwnie...