Nadchodzi mrok i nikt się przed nim nie ukryje!
Laureen miała wszystko, czego tylko mogła zapragnąć: kochającą rodzinę, wymarzoną pracę i wspaniałą przyszłość. Miała, do chwili kiedy w jej życiu pojawił się tajemniczy Sigarr. W mgnieniu oka otaczający ją perfekcyjnie uporządkowany świat wypełnił chaos.
Potępieni i Zaprzysiężeni toczą od tysiącleci brutalną wojnę. Laureen ma w niej do odegrania kluczową rolę, ale musi stanąć do walki o wszystko co kocha.
Czy znajdzie w sobie dość odwagi?
Przypadkowe zdarzenie pozbawia Laureen wszystkiego co kocha. Kiedy życie przestaje mieć już dla niej jakąkolwiek wartość, staje przed wyborem między śmiercią, a poświęceniem, na które nie jest gotowa. Alicja Wlazło zaprasza nas do fascynującego świata, w którym piekło i niebo to mrzonka, a toczący między sobą nieustanny bój Zaprzysiężeni i Potępieni dzielą te same, ponure tajemnice. Polubiłam tę powieść za wciągającą fabułę i dynamiczną akcję, a pokochałam za poruszającą podróż w mrok ludzkiej rozpaczy, lęków i pragnień, które powoli zmieniają spokojną Laureen w bestię. - Maria Zdybska, autorka Wyspy Mgieł.
Wydawnictwo: Inanna
Data wydania: 2019-07-31
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 414
Język oryginału: polski
Na okładce widzimy kobietę o blond włosach. W jakiejś brązowej szacie i dziwnej pozie. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Czy mi się podoba? W sumie, to nie mam nic do tej okładki. Ale grzbiet podoba mi się ze względu na minimalizm - fioletowe tło i białe napisy. Lektura ta posiada skrzydełka, na jednym z nich możemy przeczytać słów kilka o autorce, a na drugim znajdziemy kilka innych lektur tegoż wydawnictwa. (Genius Creations)
W tekście nie znalazłam literówek, czcionka jest duża, odstępy między wersami i marginesy zostały zachowane, a i dzięki temu czyta się wygodniej i szybciej.
Alicja Wlazło zadebiutowała właśnie tą powieścią. Jest ona pierwszą częścią trylogii. Mam nadzieję, że autorka dołoży wszelkich starań, by utrzymać poziom pierwszego tomu lub by okazał się jeszcze lepszy. Jak wiecie zawsze staram się dawać szansę polskim debiutantom, bo tak naprawdę teraz jest ciężko wejść na rynek wydawniczy i uzyskać jakiś tam rozgłos. Książka musiałaby powalać na kolana, by każdy debiut zapisał się w głowie potencjalnych czytelników, blogerów. Decydując się na Mrok zaryzykowałam wiele, bowiem nie wiedziałam do końca czy ta książka przypadnie mi do gustu. Fantastyki na ogół nie czytam, chociaż to się zdarza i nawet zdarza się to, że jestem później zadowolona. Tak było i tym razem. Historia napisana jest prostym językiem, lekkim i przyjemnym w odbiorze, pozbawionym jakichkolwiek blokad. Uważam, że jak na debiut ta książka jest dopracowana, a potencjał wykorzystany niemal w stu procentach. Także już teraz polecam Wam tę książkę, ze względu na samo pióro, jakim posługuje się pisarka. Czekam na drugi tom! (Tak Kitty, dobrze czytasz :D)
Mamy tutaj kilku bohaterów, którzy również zostali dopracowani. Nie są to postacie neutralne, bez charakteru. W sumie patrząc na ich zachowanie, cechy charakteru - na pewno mamy wśród swoich znajomych takie osoby, ale ich zdolności... No niekoniecznie są realne. :D Mimo to ich kreacja mi się spodobała, mimo iż chwilami chciałam Laureen zamordować. Nie wiem, czy to mi się wydawało, że czasami jest tak denerwująca, że chciałoby się ją wyciąć z fabuły na kilkanaście stron. Wiem, spotkało ją nieszczęście i w ogóle, ale mimo to drażniła mnie. No, ale idźmy dalej. Spodobała mi się kreacja... uwaga uwaga, Sigarra! :P Jest to bohater, który widać, że nie miał lekko, ale już od samego początku coś mnie do niego przyciągało. I mimo jego chwilami oschłego zachowania, polubiłam go.
Oczywiście są tutaj postacie dobre i złe. Albo te, o których nie mamy jeszcze określonego zdania. Będzie Was szalenie interesować to, czy w drugim tomie ktoś się zmieni? Może ktoś nowy się pojawi? No cóż, mnie cały czas to szalenie interesuje. :D Ah, no i zarówno Laureen jak i Sigarr są narratorami, ale i pojawiają się rozdziały innych osób lub ich fragmenty.
Może nie była to emocjonująca historia z piekła rodem, bym płakała ze szczęścia i smutku na przemian, ale była to całkiem przyjemna historia, której chcę poznać dalszy ciąg. Autorka pobudziła moją ciekawość do tego stopnia, że z trudem mogłam choć na moment się oderwać. Nie spodziewałam się, że aż tak mnie wciągnie wymyślona historia przez panią Alicję.
Gwarantuję Wam również, że sięgając po Mrok, nie zaznacie nudy. Wszystko jakoś tak szybko prze do przodu, że chwilami ciężko było nadążyć za bohaterami.
Fabuła miała niezły potencjał, który autorka wykorzystała niemal w całości. Wiadomo, że debiuty nie są udane, ale temu niewiele brakuje do czystej perfekcji. Cieszę się, że autorka nie podarowałam nam ciężkiego kalibru fantasy, bo jestem pewna, że ta recenzja wtedy wyglądałaby całkiem inaczej.
Najbardziej zainteresowały mnie w powieści bransolety. Jako, że sama lubię nosić różnorakie bransoletki, w szczególności te z rzemyka z zawieszką, to ten temat zainteresował mnie ogromnie. Miałam to szczęście i wraz z dalszymi wydarzeniami dowiadywałam się kolejnych informacji na ich temat.
Interesujący wydał się również wątek światu Zaprzysiężonych, ale i innych światów, zamieszkanych przez ludzi. Chciałabym o tym jeszcze poczytać, a co ważne, więcej poprzenosić się przez portale. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się to bardzo intrygujące, a tego było ciut za mało. Wiem, że w jednym tomie nie da się zawrzeć wszystkiego, dlatego tez z niecierpliwością czekam na kontynuacje, gdzie zapewne kolejne informacje wyjdą na światło dzienne, a i ja będę nimi usatysfakcjonowana.
Reasumując chciałabym polecić Wam tę książkę. Jest to zgrabnie napisana historia, z potencjałem, któremu warto poświęcić swój wolny czas. Ja się nie zawiodłam, a przecież jestem ogólnie wymagającym czytelnikiem, a w fantastyce powoli zaczynam się jakoś orientować. Tutaj nie miałam problemu z zaaklimatyzowaniem się. Autorka swoim naprawdę lekkim piórem wciąga nas do fabuły i nie wypuszcza aż do ostatniej strony. To się ceni, zdecydowanie. :)
Myślę, że i Wam może się spodobać ta książka. Jest dopracowana, nie ma się do czego doczepić, no chyba, że ktoś ma jakieś bardzo wygórowane wymagania. :P
Polecam Mrok wszystkim fanom fantastyki, ale i tym, którzy nie za bardzo czytają ten gatunek, ale powieść Was zainteresowała - sięgnijcie śmiało. Nie ma w tej lekturze niczego, co mogłoby was odepchnąć, zniechęcić. :) Dlatego, raz jeszcze serdecznie polecam. :)
Od jakiegoś czasu moje życie kręci się wokół debiutów literackich polskich autorów, także moje spotkanie z twórczością Alicji Wlazło, a mianowicie z książką „Mrok” stworzoną przez ową damę sprawiało wrażenie przeznaczenia. Rozochocona dobrą passą, gdzie moje słynne plucie jadem musiało odejść w odstawkę, optymistycznie podeszłam do lektury. Jednakże pewne przykre okoliczności robiły dosłownie wszystko, aby zrównać z ziemią moją opinię o naszych rodzimych twórcach. Nie, nie chodzi tutaj o zrujnowanie głównego wątku, który jest odpowiednikiem kwiatu powoli odrastającego od ziemi, przez co trzeba dać mu więcej czasu na rozkwit. Mam tutaj na myśli pewną erotyczną scenę przypominającą mi (Z góry przepraszam za tak drastyczne porównanie.) nieudolne próby napisania czegoś pikantnego przez wchodzącą w nastoletni wiek dziewczynkę, która zdobywa wiedzę o stosunkach płciowych poprzez maniakalne czytanie erotyków na niskim poziomie tworzonych przez kogoś o podobnym wieku. Nieco zażenowana, jak i zniesmaczona, tą sytuacją, starałam się ją wyprzeć z pamięci, coby móc skupić się na dalszej fabule, która – pomimo tak przykrej niespodzianki – nadal mnie fascynowała. I mój wysiłek ogromnie się opłacił. Wystarczyło, że w życiu Laureen nastąpił olbrzymi (i niezwykle brutalny) przełom, aby akcja przestała uparcie jechać na drugim biegu. Nostalgiczne, zachęcające do przyjaźni z czającą się w rogu pokoju depresją wydarzenia zaprzestały swych sztuczek, ustępując miejsca żywszej, zapierającej dech w piersiach akcji. Także sfera fantastyczna rozprostowała skrzydła, mogąc swobodnie poruszać się po kartach książki. Nie powiem, walka dobra ze złem może wydawać się przemłócona do granic możliwości, lecz po lepszym poznaniu Zaprzysiężonych, ich sposobu działania oraz liźnięciu wiedzy o Potępionych muszę stwierdzić, że coraz więcej autorów utwierdza mnie w przekonaniu, iż jest jeszcze nadzieja dla powielanych schematów!
Muszę także wspomnieć o tajemnicach, bo one także odgrywają tutaj kluczową rolę. Przecież sama postać Laureen posiadała wiele sekretów, a co dopiero inni, bardziej skryci bohaterowie. I jak wiele z nich dało się odkryć poprzez wskazówki pozostawiane przez pozostałych, tak niektóre pozostawały nimi do końca. Tym samym szorowałam szczęką podłogę, bo z wrażenia nie umiałam jej wstawić na właściwe miejsce. Tylko kochana Alicjo – doprawdy musiałaś zostawić tamte rozdziały w takim stanie? Rozumiem, że dzięki temu pokazałaś, jak się rozwinęłaś twórczo, tym samym nagradzając cierpliwość tych, którzy nie zamknęli książki po paru czy parunastu stronach, ale czy aby na pewno było to konieczne?
Co jak co, ale życie za grosz nie oszczędzało Laureen. Nie dość, że przez wiele lat robiła za matkę-kwokę, żyjącą pod dyktando córki, gdzie co rusz starała się ją uszczęśliwić (tym samym wielokrotnie działając wbrew własnej woli), to jeszcze los zgotował jej tak parszywą niespodziankę. I może to dziwnie zabrzmi, ale gdyby nie ona, to Laureen nigdy nie zyskałaby szansy złapania głębszego oddechu. Chociaż przeżywała katusze w związku z niesprawiedliwością świata, zdołała stanąć na nogi, pokonując przy tym większość wewnętrznych demonów. Większość, ponieważ jeden z nich nadal ją prześladował, przez co kobieta niekiedy zdawała się nie panować nad sobą. To mi przypomniało sytuację z „Intruza” Stephenie Meyer, gdzie pasożytująca na Melanie Wagabunda również toczyła batalie z prawowitą właścicielką ciała, gdzie każda z nich chciała mieć nad nim całkowitą kontrolę. Tylko że w tym przypadku to Laureen miała więcej do powiedzenia, chociaż myśli tej „drugiej” wielokrotnie doprowadzały do tego, że miewała mętlik w głowie, przez co dochodziło do sytuacji, gdzie większości z nich sama by nie rozwinęła do niebezpiecznego poziomu...
Cobyście nie myśleli, że cała książka kręci się wokół Laureen, pozwolę sobie wspomnieć o innych bohaterach, którzy – moim skromnym zdaniem – również zasługują na uwagę. Na pierwszy ogień leci słynny obiekt westchnień wielu kobiet, a mianowicie tajemniczy Siggar. Chociaż niektóre jego zachowania wskazywały na syndrom Edwarda Cullena (Tak, znowu wkrada się pani Meyer, a kysz!), gdzie jak na dłoni widać było, że Laureen nie jest mu obojętna, to jednak wieczna walka z drapieżną drugą naturą uniemożliwiała mu na pogłębienie relacji z nią. Co nie zmieniało faktu, że ciągnęło ich ku sobie, a chemia między nimi stawała się coraz bardziej na zaawansowanym poziomie... Jednakże, jeżeli potrzebujecie odpoczynku od miłosnych doznań, to Nancy wam to zapewni. Ta chodząca encyklopedia jest w stanie odpowiedzieć nawet na najtrudniejsze pytanie, niezmiernie tym szokując. Nancy jest skarbem dla Zaprzysiężonych i nie dziwię się, że tak obdarzają ją szacunkiem oraz zaufaniem. To samo tyczy się Silimira, którego wiek oraz doświadczenie samo w sobie nakazują zachować przy nim powagę. Niestety nie zdołałam polubić przyjaciółki Laureen, Tessy. Wydawała mi się szemrana i to odczucie towarzyszyło mi do końca lektury. Po prostu wiele okoliczności sprawiło, że nie byłam w stanie jej zaufać... Także niewiele dobrego można powiedzieć o Desmondzie, ale spójrzmy prawdzie w oczy – czy dałoby się to zrobić, skoro ten jest wzorowym przykładem poślubionego śmierci Potępionego, który nie cofnie się przed niczym, aby jego rasa wypleniła Zaprzysiężonych?
Alicja Wlazło, prócz przedstawienia kolejnej interpretacji walki dobra ze złem, zaprezentowała czytelnikom eksperyment narracyjny, gdzie – według mnie – zwyciężyła ta w formie trzecioosobowej. Muszę przyznać, że dzięki niej autorka mogła znacznie lepiej zaprezentować swoje lekkie pióro, barwne opisy oraz nieograniczoną wyobraźnię (oczywiście pamiętając o zachowaniu umiaru, coby nie przerysować historii), gdzie przy pierwszoosobowej napotykała liczne blokady. Nie powiem, obydwie są na poziomie, ale jednak bardziej skłaniam się ku tej, gdzie osoba trzecia przedstawia nam dane zdarzenia, ukazując znaczniej więcej szczegółów. Także jestem pod wrażeniem umiejętności opisania scen walk, które za nic nie przypominają tańca pijanego człowieka z patyczkiem po lodzie. Są stworzone na poziomie, dzięki czemu rywalizacja między Zaprzysiężonymi oraz Potępionymi nabiera ognistych kształtów!
Podsumowując, niekiedy pierwsze złe wrażenie powoduje, że mamy ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie, próbując zapomnieć o tym traumatycznym wydarzeniu, jednakże ofiarowanie drugiej szansy może mieć pozytywne skutki. Tak było w przypadku „Mroku” Alicji Wlazło, gdzie jeden element mógł zaprzepaścić okazję poznania dobrze skrojonej, pełnej mrocznych ścieżek, poważnych dylematów oraz sekretów historii doświadczonej przez los Laureen. Także nie warto się zniechęcać i naprawdę dać tej książce szansę. Albowiem wtedy wsiąkniecie w fantastyczny świat, a tytułowy mrok dosłownie was zniewoli!
Marise, rozchwytywana pani seksuolog ma szczęście w biznesie, jej interes rozkwita, a ona sama czuje się kobietą spełnioną – przynajmniej zawodowo...
Łucja obwinia się o śmierć babci. Nie może sobie wybaczyć, że przez studia straciła czas, który mogłaby z nią spędzić. Wraz z ukochanym wraca do Żubraczego...
Przeczytane:2019-09-18, Ocena: 5, Przeczytałam, Mam,
Laureen miała wszystko, co mogła chcieć od życia kobieta, szczęśliwą rodzinę, wspaniały dom i przyszłość, która zapowiadała się jak ze snu. Niespodziewanie pojawianie się nieznajomego mężczyzny, sprawia, że w ciągu chwili traci wszystko, co miała najcenniejsze. Dodatkowo staje przed trudnym wyborem, który dotyczy jej dalszego życia. Czasu na podjęcie tej decyzji ma bardzo mało, gdyż niebezpieczeństwo czai się na każdym kroku.
Akcja i fabuła książki od samego początku buduje napięcie i zaciekawienie. Wszystko rozwija się w dość dynamicznym tempie i praktycznie zwalnia dopiero pod koniec książki. Jednak zostawia po sobie spory niedosyt i zachęca do przeczytania kolejnej części. Postacie w książce przedstawiono w intrygujący sposób. Jedne są ciekawie stworzone, a niektóre wydają się lekko niedokończone.
Mrok sam w sobie bardzo mi się podobał, fabuła ciekawa, niektóre postacie interesujące. Jednakże rzeczą, a raczej postacią, która cały czas mnie irytowała była główna bohaterka. Tak było przez ¾ książki. Główna bohaterka zachowywała się, jakby momentami była głupiutka do granic możliwości i wgl nie ogarniała co wokół się niej dzieje. Na szczęście pod koniec książki zmienia swoją postawę i zaczyna zachowywać się, jak na główną bohaterkę przystało i zdobywa moją sympatię. Małym „ale” do tej książki, jest też fakt, że może autorka trochę bez sensu przedłuża wątki z niektórymi postaciami.
Ogółem jednak książkę uważam za bardzo dobrą i czekam na dalsze rozwinięcie się fabuły.