Od jakiegoś czasu moje życie kręci się wokół debiutów literackich polskich autorów, także moje spotkanie z twórczością Alicji Wlazło, a mianowicie z książką „Mrok” stworzoną przez ową damę sprawiało wrażenie przeznaczenia. Rozochocona dobrą passą, gdzie moje słynne plucie jadem musiało odejść w odstawkę, optymistycznie podeszłam do lektury. Jednakże pewne przykre okoliczności robiły dosłownie wszystko, aby zrównać z ziemią moją opinię o naszych rodzimych twórcach. Nie, nie chodzi tutaj o zrujnowanie głównego wątku, który jest odpowiednikiem kwiatu powoli odrastającego od ziemi, przez co trzeba dać mu więcej czasu na rozkwit. Mam tutaj na myśli pewną erotyczną scenę przypominającą mi (Z góry przepraszam za tak drastyczne porównanie.) nieudolne próby napisania czegoś pikantnego przez wchodzącą w nastoletni wiek dziewczynkę, która zdobywa wiedzę o stosunkach płciowych poprzez maniakalne czytanie erotyków na niskim poziomie tworzonych przez kogoś o podobnym wieku. Nieco zażenowana, jak i zniesmaczona, tą sytuacją, starałam się ją wyprzeć z pamięci, coby móc skupić się na dalszej fabule, która – pomimo tak przykrej niespodzianki – nadal mnie fascynowała. I mój wysiłek ogromnie się opłacił. Wystarczyło, że w życiu Laureen nastąpił olbrzymi (i niezwykle brutalny) przełom, aby akcja przestała uparcie jechać na drugim biegu. Nostalgiczne, zachęcające do przyjaźni z czającą się w rogu pokoju depresją wydarzenia zaprzestały swych sztuczek, ustępując miejsca żywszej, zapierającej dech w piersiach akcji. Także sfera fantastyczna rozprostowała skrzydła, mogąc swobodnie poruszać się po kartach książki. Nie powiem, walka dobra ze złem może wydawać się przemłócona do granic możliwości, lecz po lepszym poznaniu Zaprzysiężonych, ich sposobu działania oraz liźnięciu wiedzy o Potępionych muszę stwierdzić, że coraz więcej autorów utwierdza mnie w przekonaniu, iż jest jeszcze nadzieja dla powielanych schematów!
Muszę także wspomnieć o tajemnicach, bo one także odgrywają tutaj kluczową rolę. Przecież sama postać Laureen posiadała wiele sekretów, a co dopiero inni, bardziej skryci bohaterowie. I jak wiele z nich dało się odkryć poprzez wskazówki pozostawiane przez pozostałych, tak niektóre pozostawały nimi do końca. Tym samym szorowałam szczęką podłogę, bo z wrażenia nie umiałam jej wstawić na właściwe miejsce. Tylko kochana Alicjo – doprawdy musiałaś zostawić tamte rozdziały w takim stanie? Rozumiem, że dzięki temu pokazałaś, jak się rozwinęłaś twórczo, tym samym nagradzając cierpliwość tych, którzy nie zamknęli książki po paru czy parunastu stronach, ale czy aby na pewno było to konieczne?
Co jak co, ale życie za grosz nie oszczędzało Laureen. Nie dość, że przez wiele lat robiła za matkę-kwokę, żyjącą pod dyktando córki, gdzie co rusz starała się ją uszczęśliwić (tym samym wielokrotnie działając wbrew własnej woli), to jeszcze los zgotował jej tak parszywą niespodziankę. I może to dziwnie zabrzmi, ale gdyby nie ona, to Laureen nigdy nie zyskałaby szansy złapania głębszego oddechu. Chociaż przeżywała katusze w związku z niesprawiedliwością świata, zdołała stanąć na nogi, pokonując przy tym większość wewnętrznych demonów. Większość, ponieważ jeden z nich nadal ją prześladował, przez co kobieta niekiedy zdawała się nie panować nad sobą. To mi przypomniało sytuację z „Intruza” Stephenie Meyer, gdzie pasożytująca na Melanie Wagabunda również toczyła batalie z prawowitą właścicielką ciała, gdzie każda z nich chciała mieć nad nim całkowitą kontrolę. Tylko że w tym przypadku to Laureen miała więcej do powiedzenia, chociaż myśli tej „drugiej” wielokrotnie doprowadzały do tego, że miewała mętlik w głowie, przez co dochodziło do sytuacji, gdzie większości z nich sama by nie rozwinęła do niebezpiecznego poziomu...
Cobyście nie myśleli, że cała książka kręci się wokół Laureen, pozwolę sobie wspomnieć o innych bohaterach, którzy – moim skromnym zdaniem – również zasługują na uwagę. Na pierwszy ogień leci słynny obiekt westchnień wielu kobiet, a mianowicie tajemniczy Siggar. Chociaż niektóre jego zachowania wskazywały na syndrom Edwarda Cullena (Tak, znowu wkrada się pani Meyer, a kysz!), gdzie jak na dłoni widać było, że Laureen nie jest mu obojętna, to jednak wieczna walka z drapieżną drugą naturą uniemożliwiała mu na pogłębienie relacji z nią. Co nie zmieniało faktu, że ciągnęło ich ku sobie, a chemia między nimi stawała się coraz bardziej na zaawansowanym poziomie... Jednakże, jeżeli potrzebujecie odpoczynku od miłosnych doznań, to Nancy wam to zapewni. Ta chodząca encyklopedia jest w stanie odpowiedzieć nawet na najtrudniejsze pytanie, niezmiernie tym szokując. Nancy jest skarbem dla Zaprzysiężonych i nie dziwię się, że tak obdarzają ją szacunkiem oraz zaufaniem. To samo tyczy się Silimira, którego wiek oraz doświadczenie samo w sobie nakazują zachować przy nim powagę. Niestety nie zdołałam polubić przyjaciółki Laureen, Tessy. Wydawała mi się szemrana i to odczucie towarzyszyło mi do końca lektury. Po prostu wiele okoliczności sprawiło, że nie byłam w stanie jej zaufać... Także niewiele dobrego można powiedzieć o Desmondzie, ale spójrzmy prawdzie w oczy – czy dałoby się to zrobić, skoro ten jest wzorowym przykładem poślubionego śmierci Potępionego, który nie cofnie się przed niczym, aby jego rasa wypleniła Zaprzysiężonych?
Alicja Wlazło, prócz przedstawienia kolejnej interpretacji walki dobra ze złem, zaprezentowała czytelnikom eksperyment narracyjny, gdzie – według mnie – zwyciężyła ta w formie trzecioosobowej. Muszę przyznać, że dzięki niej autorka mogła znacznie lepiej zaprezentować swoje lekkie pióro, barwne opisy oraz nieograniczoną wyobraźnię (oczywiście pamiętając o zachowaniu umiaru, coby nie przerysować historii), gdzie przy pierwszoosobowej napotykała liczne blokady. Nie powiem, obydwie są na poziomie, ale jednak bardziej skłaniam się ku tej, gdzie osoba trzecia przedstawia nam dane zdarzenia, ukazując znaczniej więcej szczegółów. Także jestem pod wrażeniem umiejętności opisania scen walk, które za nic nie przypominają tańca pijanego człowieka z patyczkiem po lodzie. Są stworzone na poziomie, dzięki czemu rywalizacja między Zaprzysiężonymi oraz Potępionymi nabiera ognistych kształtów!
Podsumowując, niekiedy pierwsze złe wrażenie powoduje, że mamy ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie, próbując zapomnieć o tym traumatycznym wydarzeniu, jednakże ofiarowanie drugiej szansy może mieć pozytywne skutki. Tak było w przypadku „Mroku” Alicji Wlazło, gdzie jeden element mógł zaprzepaścić okazję poznania dobrze skrojonej, pełnej mrocznych ścieżek, poważnych dylematów oraz sekretów historii doświadczonej przez los Laureen. Także nie warto się zniechęcać i naprawdę dać tej książce szansę. Albowiem wtedy wsiąkniecie w fantastyczny świat, a tytułowy mrok dosłownie was zniewoli!
Wydawnictwo: Genius Creations
Data wydania: 2018-03-31
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 414
Język oryginału: język polski
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Podobno pierwsza miłość nie może trwać wiecznie. Podobno wypali się przy pierwszym podmuchu pędzącego życia… Czy na pewno?Theo pragnie by rodzice...
Łucja obwinia się o śmierć babci. Nie może sobie wybaczyć, że przez studia straciła czas, który mogłaby z nią spędzić. Wraz z ukochanym wraca do Żubraczego...