Młoda arystokratka Madeline Hyde jedzie do posiadłości Wzgórze Mgieł, gdzie w czasie świąt Bożego Narodzenia ma spotkać się z ojcem i przyjąć oficjalne zaręczyny ukochanego Jonathana. Kiedy otwiera od lat nieużywane pokoje domu, który odziedziczyła po zmarłej ciotce, zaczynają nawiedzać ją koszmarne sny.
Tajemnice domowników powoli wychodzą na jaw, a plany na przyszłość popadają w ruinę. Tymczasem na otaczających dom wrzosowiskach ukrywa się zbiegły morderca...
Paulina Kuzawińska w swojej kolejnej powieści doskonale łączy sensacyjną intrygę w stylu retro z subtelnymi wątkami romantycznymi, świetnie utrzymanymi w klimacie epoki.
Wydawnictwo: Lira
Data wydania: 2021 (data przybliżona)
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 0
Język oryginału: polski
Święta Bożego Narodzenia od zawsze kojarzyły mi się z rodzinnymi spędami. Gromada ludzi, dotąd wiecznie zajęta czymś innym, wreszcie odnajduje czas dla siebie, aby po podzieleniu się opłatkiem zasiąść do stołu, wspólnie spożywając potrawy i rozmawiając przy tym na różnorakie tematy. Niestety, niedawna Wigilia wyglądała już zgoła inaczej, przez wgląd na pewne okoliczności, ale już poprzednia powodowała, że familia zjeżdżała się z różnych stron, aby tradycji stało się zadość. Przecież w tym szczególnym dniu wiele rzeczy może się zdarzyć: ktoś ogłosi radosną nowinę, dyskretnie dotykając brzucha, ktoś inny pochwali się upragnionym awansem w pracy, gdzie jeszcze inny członek rodziny zostanie w tym dniu poproszony o rękę lub też sam uczyni ten krok. To sprawia, że zapamiętujemy te święta, wspominając je z szerokim uśmiechem na ustach. Tylko co jeśli, gdy przy tak wspaniałej atmosferze dzieje się coś, co zamierza ją zniszczyć, pozostawiając bruzdy?
BYŁA SOBIE RAZ KOBIETA, KTÓRA PRAGNĘŁA ZAZNAĆ SZCZĘŚCIA...
Dla Madeline Hyde zbliżające się święta miały szczególną wartość. W tym szczególnym dniu, przy wigilijnym stole, zamierzała zasiąść nie tylko z dawno niewidzianym ojcem i jego nową rodziną, ale również z mężczyzną, który pragnął uroczyście poprosić o jej rękę. Właśnie wtedy zapragnęła pozostawić za sobą wszelkie spory i pożegnać demony przeszłości, wiszące nad posiadłością Wzgórze Mgieł. Aby to uczynić, pozwoliła sobie nawet na otwarcie skrzydła domu, zamkniętego na cztery spusty od wielu lat, by tam ugościć nowo przybyłych gości. Tylko Madeline nie przypuszczała, że wraz ze wpuszczeniem do tamtych pomieszczeń słońca wyzwoli kolejne, zamieszkujące przysłonięte sporą warstwą kurzu, sekrety. Sekrety, które zmieniają znacznie więcej, niż przypuszczano…
Odwiedziny w urokliwej, a zarazem przyprawiającej o dreszcze posiadłości Wzgórze Mgieł stanowią dla mnie niemałą tradycję, z którą nie da się tak łatwo zerwać. Dlatego też, kiedy pani Paulina Kuzawińska ponownie zaprosiła do swego owianego tajemnicami, skrywającymi się za zdradliwą mgłą pozornie zwyczajnego świata, bez wahania wsiadłam do czytelniczego powozu, by wyruszyć w tak daleką podróż. A trzeba przyznać, że już na samym starcie dostarczono mi wiele wrażeń. Jeszcze konie nie zdołały się rozpędzić, kiedy zaserwowano pierwsze zwroty akcji, wywołujące ciarki na plecach. Przepiękne zimowe scenerie oraz urocze, choć przepełnione nerwowymi przygotowaniami, chwile zostały naznaczone kryminalnymi ranami, które z każdym kolejnym rozdziałem zdawały się powiększać. Przemykanie między brutalną rzeczywistością a pozornie nic nieznaczącymi wyrywkami z zupełnie innego życia wywoływało drobny chaos, nadając całej powieści tempa. Moja detektywistyczna dusza z ogromną radością sięgała po swoją lupę, aby poukładać te wszelkie odłamki łamigłówki, by stworzyć czytelną całość. Próbowałam rozwikłać zagadkę, choć też jakaś cząstka mnie próbowała temu zapobiec, aby pozostać w tych mrocznych sceneriach nieco dłużej. A było przy czym, bo pani Paulina Kuzawińska nie próżnowała. Rozwidlenie fabularnych korytarzy prowadziło do przeróżnych drzwi, gdzie zwiedzenie każdego pokoju wiązało się z próbami odnalezienia właściwych kluczy. Porozstawiane na korytarzu pułapki nie zniechęcały. Ba, jeszcze bardziej zachęcały, aby dowiedzieć się, co jeszcze skrywa Wzgórze Mgieł i czy aby na pewno można o niej powiadać, iż jest zwyczajna...
Czy byłam w stanie przewidzieć zakończenie? Przyznam, że nie. Choć nie obyło się bez rozrysowywania mapy, ułatwiającej dotarcie do prawdy, to tutaj kompletnie poległam. Wiedziałam, że autorka uwielbia bawić się nie tylko uczuciami czytelnika, ale też własnymi „dziećmi”, to akurat tutaj nie brałam takiej wersji zdarzeń pod uwagę. Jednakże podążanie w tym kierunku sprawiło, iż napoczęte na łamach poprzednich tomów wątki wreszcie odnalazły swój finał, a wszelakie dziury otrzymały dobrze skrojone łatki. Czy zakończenie mnie usatysfakcjonowało? Nie powiem, sama zapewne wolałabym tak uczynić, gdybym to ja decydowała o bohaterach, jednak w tej dramaturgii odnalazłam odbicie innych, obracających się w takich klimatach historii, gdzie te też zamykano właśnie w taki sposób. Niestety zabrakło tutaj oryginalności, lecz ciężko wyobrazić sobie, żeby pani Kuzawińska poszła w inną stronę. Odczuwam niedosyt, choć to znacznie lepsze od niesmaku, nieprawdaż?
Nie byłabym sobą, gdybym nie rozpływała się nad barwnymi, pełnymi życia opisami, jakimi obdarzyła nas autorka. Już w recenzjach poprzednich tomów nie mogłam się ich nachwalić (choć przy „Damie ze szmaragdami” nieco na nie psioczyłam, ale to się wytnie…), ale tutaj zimowo-świąteczne krajobrazy nadawały wszystkiemu niesamowitego klimatu. Czytając tę książkę jeszcze wtedy, gdy śnieg nie zamierzał nas nawiedzić, atakowała mnie nostalgia, przez co chciało się wkraść do książki, byle tylko porzucać się śnieżkami czy zrobić aniołka. Ale, ale – wiktoriańskie scenerie też przyciągały. Człowiek aż chciał podążać korytarzami posiadłości, zwiedzać jej zakamarki i poznać jej historię… Tyle że ta otoczka powodowała, że włos jeżył się na głowie. Masywne opady jeszcze bardziej odcinały i tak odizolowaną od miasteczka posiadłość, co czyniło ją jeszcze mroczniejszą, niedostępną dla niepożądanych oczu. A to dawało wiele pól do popisów, które skrzętnie wykorzystywano...
PRZEPRASZAM, CZY OSTATNIMI CZASY STŁUKŁA PANI LUSTRO? BO SPADA NA PANIĄ SPORO NIESZCZĘŚĆ…
Sama nieraz przeklinam swojego wrednego pecha, kiedy poplączą mi się nogi i prawie zaliczam upadek lub gdy w sklepie ktoś zdoła pochwycić przede mną ostatnie opakowanie produktu, który chciałam zakupić, lecz to jeszcze nic w porównaniu z tym, z czym mierzy się Madeline Hyde. Arystokratka, wielokrotnie doświadczona bolesnymi przeżyciami, nie ma lekko. Kiedy tylko zdoła się pozbierać i odbudować drogę do upragnionego szczęścia, do akcji wkracza huragan, burząc porządek i zabierając to, na czym jej zależy. Pokiereszowana, zagubiona w uczuciach, raz jeszcze podąża w ciemnościach przewrotności losu, próbując odnaleźć iskrę mogącą wystraszyć otaczającą ją czerń. Nawet wsparcie od ukochanego Jonathana, gotowego chronić ją własną piersią, nie jest na tyle mocarne, aby przyblokować złe moce. Choć rozważniej stawiała kroki, całkowicie rozwiewając poświatę tej Madeline Hyde, co mdlała przy każdej „rewelacji”, to i tak co rusz zastanawiałam się, czy to aby nie za dużo. Człowiek jest w stanie znieść wiele, lecz to, czym obdarowywano naszą bohaterkę, zaczynało przekraczać granice. Rozumiem, że to miało wpływać na czytelnika, na mnie. Powinnam jej współczuć; powinnam pragnąć czym prędzej chcieć ją wesprzeć, stanąć z nią ramię w ramię, aby przegonić osaczające ją demony, tyle że… mnie to przerastało, a co dopiero Madeline. W literaturze kopanie leżącego wzbudza empatię, lecz gdy stosuje się taką taktykę raz za razem, to ona już wywołuje… lekki niesmak? Nie, inaczej – zaczyna się odczuwać brak autentyczności, przerysowanie. Jednakże to nie odbiera bohaterce hartu ducha. Wielu mogłoby jej pozazdrościć tej zawziętości oraz determinacji. Choć ból ją rozrywał, kładł na kolana, to znajdowała w sobie siłę, aby sięgnąć po broń i wymierzyć solidny cios. Natomiast jej ukochany… cóż… w moich oczach wypadał przeciętnie. Miał swoje zdanie, owszem, lecz zabrakło mi czegoś w jego kreacji; czegoś, dzięki czemu byłby bardziej wyrazisty i zapadający w pamięć. Ceniłam go za oddanie i za to, że nie oceniał pochopnie, lecz i tak wypadał słabo. Ale jak to mówią: „przeciwieństwa się przyciągają”, gdzie to Madeline jest tym silniejszym ogniwem.
Jak bardzo można zatracić się w kłamstwach? Jak długo da się pielęgnować kwiat wyrastający z fałszu, aby ten oczarowywał i mącił zmysły innym? Niekiedy lepiej jest ukryć prawdę, nie pozwolić jej ujrzeć światła dziennego, lecz jeżeli nie przestaniemy tworzyć nowych warstw skrytki, możemy spodziewać się, że prędzej czy później to wybuchnie, powodując wiele nieszczęść. Czy warto mieć multum czasu spokoju, aby później przeżywać coś takiego? Znam odpowiedź pewnych bohaterów, lecz wy musicie sami ją odnaleźć.
Podsumowując. „Dama z woalką”, niczym swoje poprzedniczki, ponownie zauroczyła mnie klimatem oraz ścieżką fabularną, gdzie popełnienie choćby jednego błędu spowalniało trybiki podążające ku rozwikłaniu zagadek. Pełna emocjonujących zdarzeń, naszpikowana sekretami powieść, przy której puls przyśpiesza, a oczy próbują pochłonąć wiele linijek tekstu równocześnie. Może wyszły tutaj wbijające się w palce drzazgi, lecz kiedy tylko się ich pozbędziemy, jesteśmy w stanie w pełni rozkoszować się lekturą.
Jeżeli kiedykolwiek powstanie kolejny tom przygód Madeline Hyde, na pewno do niej powrócę i zobaczę, co u niej, lecz nie naciskam na autorkę, aby tak też się stało. Jak dla mnie można zakończyć to na tym tomie, pozwalając bohaterce zaznać spokoju. „Dama z woalką” idealnie kończy pewien etap, zamyka pewien rozdział i niech tak też pozostanie, aby cała magia nie prysła niczym bańka mydlana.
Boże Narodzenie, które kończy się tragicznie. Niepewna przyszłość i duchy z przeszłości. Rozległe wrzosowiska otulone mgłą to idealne schronienie dla mordercy.
Utrata ojca, tajemnica rodzinna, choroba, siostrzany układ. Dotychczasowy świat rozsypuje się jak domek z kart.
Polecam.
Paulina Kuzawińska po raz trzeci zabiera swoich czytelników do wiktoriańskiej Anglii, na osnute mgłą wrzosowiska, po których krążą żywi i umarli. Czy wszystkie tajemnice zostaną wyjaśnione i duchy błądzące po wrzosowiskach odzyskają spokój, a żywi zaczną żyć swoim życiem?
Po wielu perturbacjach Madeline Hyde wraca na wrzosowiska, do posiadłości Wzgórze Mgieł, by w spokoju przygotowywać się do świąt Bożego Narodzenia. Te mają być wyjątkowe, wszak Jonatan zamierza oficjalnie poprosić ojca Madeline o jej rękę. Pierwszą rysą na wizerunku idealnych świąt jest grasujący w okolicy morderca, który miał zamordować własną żonę i ukrywać się na wrzosowiskach. Jednak druga rysa jest o wiele gorsza… W dodatku Madeline znów nawiedzają koszmary senne, potęgujące jej niepokój. Coś dziwnego unosi się w powietrzu, a zamknięte przed laty skrzydło wielkiej posiadłości skrywa w sobie mroczne sekrety, których odkrycie nieodwracalnie zmieni życie wszystkich bohaterów powieści.
Dama z woalką to trzecia i prawdopodobnie ostatnia odsłona serii o młodej arystokratce z wyższych sfer, która rozwiązuje tajemnicze zagadki i jest niczym Sherlockiem w spódnicy. Język, jakim posługuje się autorka, jest barwny i stylizowany na epokę wiktoriańską. W całej powieści czuć narastającą grozę.
Dama z woalką z pewnością zachwyci czytelniczki w każdym wieku, nie tylko te, które zaczytują się w klasyce literatury. Przypadnie też do gustu fankom kryminałów retro oraz powieści gotyckich. Okładka jest klimatyczna, niezwykle nastrojowa i idealnie dopasowana do treści książki. Godny uwagi jest fakt, że nie jest ani zbyt przesłodzona, ani zbyt stylizowana na okładki starych kryminałów. Dodatkowo idealnie komponuje się z dwiema wcześniejszymi.
Dama z woalką to naprawdę dobra historia, jednak na tle Damy z wahadełkiem oraz Damy ze szmaragdami wypada niestety najsłabiej. Akcja toczy się, jak dla mnie, za szybko. Myślę, że autorka mogła wpleść więcej zdarzeń lub niepokojących opisów do fabuły, dzięki czemu książka zyskałaby nieco na objętości i finał nie nadszedłby tak szybko. Nie zmienia to jednak faktu, że książka sama w sobie jest dobra. Wszystkie wątki zostały zamknięte, tajemnice wyszły na światło dzienne i bohaterowie mogą ruszyć dalej. Mimo tego jednego minusa jest to powieść, która umiliła mi kilka wieczorów i którą polecam również i Wam. Paulina Kuzawińska zawarła tutaj niepowtarzalny klimat, do którego tworzenia ma niebywały dar. W tworzeniu tak nastrojowych powieści nie ma sobie równych.
Tajemnicza nieznajoma i młody architekt, miłosna obsesja i pożar w wieży Eiffla…W epoce pary i elektryczności nic nie jest tym, na co wygląda! Paryż...
W sennym miasteczku na zachodnim wybrzeżu Irlandii, gdzie wciąż pobrzmiewają echa Wielkiego Głodu, mieszkańcy skrzętnie strzegą swoich sekretów…...