Gdy w 1951 roku Heinrichowie przyjechali do Ameryki, ojciec Bernda był już dojrzałym mężczyzną i uznanym przyrodnikiem. Często rozmawiał z żoną o życiu, które przed II wojną światową i tuż po niej wiedli razem najpierw w Polsce, potem w Niemczech. Opowieści o baśniowym domu w lesie, o Starym Świecie i tropikalnych krajach, do których Gerd Heinrich wyprawiał się w młodości, zapadły młodemu Berndowi głęboko w pamięć. A ich najbardziej tajemniczym bohaterem był chrapiący ptak, przedstawiciel gatunku, który uważano za wymarły, a na którego poszukiwanie wyruszył kiedyś ojciec.
Bernd Heinrich opowiada, jak kształtowały się jego stosunki z ojcem i jak wyglądała codzienność na farmie w Maine, która stała się domem dla emigrantów z Europy. I co przesądziło o tym, że poszedł w jego ślady, został uznanym przyrodnikiem, autorem wielu książek, w których z ogromnym znawstwem i pasją przybliża swoim czytelnikom fascynujący świat przyrody.
"To świadectwo głębokiego humanizmu i pieczołowicie odtworzonej historycznej perspektywy, w którym relacja ojca i syna - pokrewnych dusz połączonych fascynacją życiem na ziemi - jest pięknie określona jako ,,pierwotny fenotyp miłości"." David Barber, ,,The New York Times"
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania: 2016-04-20
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 608
Kruk wciąż nie cieszy się zbyt wielką popularnością. Przez wieki w powszechnym mniemaniu wraz z czarnym kotem był symbolem zła i towarzyszem czarownic...
Bernd Heinrich już jako dziesięcioletni chłopiec znał las na wylot. Gdy został profesorem biologii, kupił leśną działkę w stanie Maine, postawił na niej...
Przeczytane:2019-03-10,
To fascynująca powieść o losach rodziny Heinrichów. To książka bardzo szczera, mimo tego, że napisana w formie dość żartobliwej i anegdotycznej. To dowód na to, jak ważne miejsce w życiu autora zajmował jego ojciec, nazywany w książce nie inaczej niż papą. Ich relacje nie były łatwe. Mimo tego, że Bernd poszedł później śladami ojca… Całe swoje życie związał z przyrodą i biologią. Badania przyrodnicze wyglądały wtedy już zupełnie inaczej, ale Bernd, dzięki swojemu ojcu mógł doświadczyć tego, jak to było dawniej… Bernd, w przeciwieństwie do swojego ojca zdobył wykształcenie uniwersyteckie i przez to znalazł się w obozie akademików. Ale czy na pewno w 100% przynależał do tego obozu? A jego papa? Ale od początku…
Gerd Heinrich urodzony w 1896 roku był człowiekiem należącym do starej epoki, co szczególnie było widoczne pod koniec jego życia w Ameryce. Mam wrażenie, że zawsze tak się czuł. Niepasujący, wyobcowany, niezrozumiany… Mimo tego, iż był właścicielem wielkiego majątku w Borówkach, które miał w przyszłości odziedziczyć po swojej matce nie mógł długo w tych Borówkach usiedzieć. Choć bardzo był związany z nimi i na emigracji z nostalgią je wspominał to zawsze gnało go w świat. W świat przyrody tej z najbliższego otoczenia oraz tej dalszej, egzotycznej, nieznanej. Żył od ekspedycji do ekspedycji. Zabiegał o zlecenia od uniwersytetów i muzeów przyrody naturalnej. Sam całkiem niezłą prywatną kolekcję zgromadził… Tylko na łąkach, bagnach, w lesie czuł się szczęśliwy. Zafascynowany światem przyrody chciał odkrywać więcej i więcej. Odkrywać, nazywać, katalogować i klasyfikować. Jego serce skradły gąsieniczniki. Na zawsze. Nie żadna z żon, ani żadne z dzieci. Tylko gąsieniczniki. I ta miłość trwała do końca jego dni. Mimo zgorzknienia, że świat uniwersytecki nie przyjął go do swojego grona, że zawsze był traktowany jako zleceniobiorca biegający po łąkach z siatką na owady myślę, że nie żałował swojego życia. A życie miał niezwykle barwne i bogate w przeróżne doświadczenia.
Gerd Heinrich to też osoba dość zagadkowa. Niby swoje obowiązki spełniał, bo tak został wychowany, ale… Odsłużył dwie wojny światowe, bo taki miał obowiązek. Ale w życiu osobistym kierował się nie do końca zrozumiałymi dla mnie zasadami. Choć jeśli przyjąć, że dążył tylko do wygody swojej i stworzenia sobie idealnych warunków do pracy w terenie to sprawy mają się wtedy zgoła inaczej. Sam mówił, że pewne rzeczy robił tak a nie inaczej, bo tak trzeba było. Ale absolutnie nie przeszkadzało mu, że stworzył rodzinę iście cygańską. Był taki czas, że prowadził wspólne życie i prywatne i zawodowe z dwiema kobietami. Żoną oficjalną i nieoficjalną. Z jedną i z drugą miał dzieci, a i na tym się nie skończyło. Obie panie, choć naprzemiennie, albo towarzyszyły mu w ekspedycjach, albo zostawały w domu i zajmowały się wszystkimi dziećmi. Do czasu… A jakim był ojcem? Poznając kolejne decyzje w sprawie dzieci może się wydawać, że był ojcem surowym, nieczułym, apodyktycznym. Ale znowu ciężko jednoznacznie wyrokować…
Powieść Bernda Heinricha to ekscytująca podróż z przyrodą w tle. Przyroda, która fascynuje i uczy. Ale też przyroda, która wyżywi. Gdy rodzina Heinrichów uciekała z Borówek na Zachód przed Armią Czerwoną zatrzymała się na kilka lat w Hahnheide. Musieli od początku uporządkować jako tako swoje życie. Nie mieli niemalże niczego. Standardy życia w leśnej zatłoczonej chacie diametralnie różniły się od życia, jakie wiedli w majątku w Borówkach. Do tego dochodziło jeszcze zmartwienie o pracę zarobkową. Przecież jakoś trzeba utrzymać byłą żonę, obecną żonę oraz trójkę dzieci. A cóż Gerd potrafił robić, skoro całe swoje życie biegał z siatką za owadami? W jakiej pracy najlepiej się odnajdzie? Jak długo będą leśnymi mieszkańcami? Bo wiedzieli, że prędzej czy później trzeba będzie podejmować kolejne decyzje. I taki czas nadszedł. Cała cygańska rodzina Heinrichów w 1951 roku wyemigrowała do Ameryki. Jak tam potoczą się ich losy? Jak odnajdą się w zupełnie dla nich nowym świecie? Czy kiedykolwiek wrócą do Europy? Czy zobaczą jeszcze kiedyś swoje ukochane Borówki? Czy odnajdą zbiory papy zakopane gdzieś na terenie ich majątku? Jak potoczy się życie Bernda? I zawodowe i prywatne? Czy też będzie czuł się wyobcowany, jak ojciec? A jakim z kolei on będzie ojcem dla swoich dzieci?
O tym wszystkim możemy przeczytać w tej rewelacyjnej powieści, która mnie urzekła. Oprócz Borówek pojawiają się i inne polskie wątki, ale nie będę ich zdradzać.
"Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii" to nie tylko opowieść o losach pewnej rodziny. To świetna lekcja biologii i … historii. To świadectwo Bernda jak szybko zmieniał się świat w każdej dziedzinie życia. To świadectwo tego, jak zmienił się ich świat po I Wojnie Światowej, czym była dla nich II Wojna Światowa, jak wyglądały ich losy powojenne, jak przyjęła ich Ameryka. Ale to też doskonałe świadectwo o relacjach między ojcem i synem. To wzajemna miłość, ale też i rozczarowanie. To wzajemne zrozumienie w umiłowaniu przyrody, ale też liczne spory. To posłuszeństwo, ale też brak pokory. To wzajemny szacunek i dzielenie się doświadczeniem. To była relacja trudna, ale bardzo ważna dla nich obu…