Anna po stracie męża, wraca do rodzinnego miasteczka na urokliwym Podlasiu, by zacząć wszystko od nowa. Na oplecionej bluszczem werandzie starego domu ma nadzieję odzyskać spokój i równowagę. Przychodzi jej to z trudem, więc desperacko szuka oparcia w rodzicach i dawnych przyjaciołach. To dzięki nim ma nadzieję zbudować dla siebie i swoich dzieci nową stabilną rzeczywistość. Nie wierzy, że umiałaby to zrobić sama, bez niczyjej pomocy.
Zupełnie jak bluszcz, który nie może istnieć bez podpory.
Na szczęście, w porę uświadamia sobie, że dotąd tak właśnie wyglądało jej życie i postanawia je zmienić. Za sprawą mieszkańców Bujan, ich codziennych radości i również trosk, których wcześniej nie była świadoma, oraz dzięki pokrzywdzonym przez los zwierzętom ze schroniska, odnajduje prawdziwą siebie. Staje się silna, niezależna i dzięki temu szczęśliwa.
Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2018-03-21
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 400
Muszę przyznać, że sięgnęłam po tę książkę zupełnie przypadkiem. Moja córka przyniosła z biblioteki kilkanaście książek, dla siebie, dla swoich dzieci, dla mnie i dla mojej mamy. Właśnie to miała być książka dla naszej seniorki, lecz ja oczywiście zainteresowałam się nastrojową okładką, zajrzałam do środka... no i przepadłam. Nie żałuję jednak chwil spędzonych z tą lekturą. Niektórzy piszą, że to takie tylko babskie czytadło, no może i tak, lecz czasem warto przeczytać takie właśnie kobiece historie aby naładować swoje pozytywne baterie na jakiś czas.
Anna nie potrafi się pogodzić ze stratą ukochanego męża. Zaniedbuje dzieci, zamyka się w sypialni i nie docierają do niej żadne rady Magdy, jej siostry siostry, która przyleciała ze Stanów aby ją wesprzeć w nieszczęściu. Mąż Anny zginął w wypadku samochodowym, lecz nie to jest najgorsze, okazało się, że samochodem tym jechała razem z mężem Ani jego kochanka... dlatego tak trudno jest się pozbierać po tej całej tragedii.
Za namową siostry kobieta postanowiła wyjechać z Warszawy razem z dziećmi na Podlasie, do rodzinnych Bujan. Nie jest to taki zwykły wyjazd na wakacje, Anna zastanawia się nawet nad tym, żeby przeprowadzić się tam na stałe. Nie mówi o tym jeszcze nikomu, gdyż właściwie to sama nie wie co byłoby najlepsze dla niej i dzieci. Okazało się, że do Bujan wróciła jakiś czas temu jej przyjaciółka i prowadzi klinikę weterynaryjną po ojcu. Powoli Anna zapomina o swojej tragedii poznając problemy mieszkańców. Rodzice bardzo się cieszą z ich wizyty, starają się nie ingerować w życie córki, lecz ona zauważa, że nie wszystko jest tak jak powinno. Rodzice skrywają przed nią rodzinne tajemnice, Anna postanawia dowiedzieć się o co chodzi.
Autorka tak pięknie opisuje przyrodę i mieszkańców tego regionu, że aż chciałoby się tam być. Oczami wyobraźni widziałam te piękne rośliny oraz tytułowy bluszcz oplatający werandę w domu rodziców Anny.
"Przyjeżdżając tu, miała nadzieję zacząć wszystko od początku, jednak teraz już nie była pewna, czy ten początek powinien sięgać aż tak daleko wstecz."
Czytając opisy Podlasia, zwyczajów oraz potraw, to aż ślinka po brodzie niemal leci, tak chciałoby się spróbować tych regionalnych przysmaków, ja co prawda nie byłam w tamtym regionie, owszem kilkakrotnie przejeżdżałam przez te tereny, ale na dłużej nie było okazji. Myślę jednak, że latem wybiorę się z mężem na zwiedzanie Podlasia.
Dobrze jest czasem oderwać się od rzeczywistości i wyjechać gdzieś w Bieszczady - zawsze się tak mówiło. A może zmienić to na Podlasie. Również pasuje i również może być bardzo dobrym sposobem na dystans do problemów.
"Zdała sobie też nagle sprawę, że niemal dla nikogo tu nie jest obca. Znów stała się tutejsza. Swoja. Prowincjonalna tak jak oni."
Książka bardzo ciepła, klimatyczna, pełna miłych emocji. Pokazująca nam, że życie w prowincjonalnym, małym miasteczku może być również ciekawe, że wszystko zależy od nas. Sama mieszkam w takim miasteczku i wiem, że przyjezdni są zachwyceni tym miejscem, które dla nas, mieszkańców jest normalnością.
"Cisza bywa kojąca, ale tylko przez chwilę, bo nie jest w stanie zagłuszyć bólu i wściekłości."*
Pierwsze wydanie powieści Renaty Kosin "Bluszcz prowincjonalny" prześladowało mnie od 2012 roku. Wielokrotnie słyszałam doskonałe opinie, ale mimo tego, że bardzo lubię twórczość autorki... nie było mi po drodze z tym tytułem. Wreszcie się udało! Czy warto było umieścić tę powieść w grafiku września?
Anna Radecka nie może się otrząsnąć po odejściu męża. Na domiar złego zaniedbuje dwójkę swoich dzieci. Choć wspiera ją starsza siostra Magda, to widok pustej połowy łóżka i szafy tylko wznieca w niej żal i poczucie pustki. Za namową Magdaleny postanawia wyjechać na Podlasie, by u rodziców zregenerować siły i postarać się wrócić do normalnego życia.
Jednak w Bujanach wcale nie czeka na nią sielankowy czas, z błogim lenistwem pod jabłonką. Owszem, ukochana mama Maria zajmie się - jak zawsze - praniem, gotowaniem, wysłuchiwaniem trosk, ale nie jest w stanie zmienić myślenia Anki. Nie może zdecydować za nią, jaką drogę obrać na przyszłość. Na szczęście życie samo znajdzie jej zajęcia, by nie zadręczała się wciąż tymi samymi problemami. Los podrzuci jej przyjaźnie z młodości wraz z problemami przyjaciółek, dawne zauroczenie, odrzucone i skazane na samotność zwierzęta, wakacyjne zajęcia z dziećmi aż wreszcie troskę o zdrowie kilkuletniego wnuczka sąsiadów. Nie wspominając już o potrzebie poświęcenia uwagi własnym dzieciakom oraz odkryciu ważnych rodzinnych tajemnic. Co rodzice ukrywali przed Anką?
"Świat się zmienia, cały czas pędzi naprzód.
I jeśli człowiek stanie w miejscu, to inni go rozdepczą." **
Autorka oczarowała mnie swoją historią o Annie, mam wrażenie iż nawet bardziej niż późniejszymi książkami. "Bluszcz prowincjonalny" dotyka wielu problemów, z którymi zmagamy się we współczesnym świecie: zdrada, alkoholizm, adopcja, choroba dziecka, romanse, depresje, problemy z laktacją, przemoc w rodzinie, samotność czy emigracje zarobkowe. Nie zabrakło również tematyki zwierząt, działalności charytatywnej, pasji młodych ludzi oraz dużego nacisku na zdrowie - trzeba o nie dbać pod każdym względem, w każdym wieku i niezależne od miejsca zamieszkania.
Renata Kosin w bardzo szczególny sposób pokazała czytelnikowi Podlasie, z jego tradycjami, potrawami, jajkami kupowanymi parami czy Świętem Bujan, charakteryzującym się obsypywaniem obejścia kwiatami. Na przykładzie rodzinnego domu Anki, zwraca również naszą uwagę na to, że przez długie lata nic się w nim nie zmienia, dlatego przy każdej wizycie zalewa nas fala wspomnień. Zwłaszcza, gdy otworzymy skrzynki z przedmiotami sprzed lat, które kryją różne drobiazgi czy zdjęcia. Wielokrotnie czuć ducha historii, unosi się nad bohaterami niosąc pomysły, wzruszenia, plany na kolejne dni.
Poruszająca, wielowątkowa, ponadczasowa, urokliwa i pełna tajemnic wymieszanych z niespodziankami - taka jest książka, która musiała tak długo na mnie czekać. Mój śmiech mieszał się ze łzami, pozytywne wspomnienia przeganiały te mroczne a bohaterowie zaskakiwali, szokowali i rozbawiali, choć zdarzało się, że musiałam za ich losy zaciskać kciuki.
"Pora wreszcie stanąć na własnych nogach, włożyć swoje buty, nawet jeśli na początku trzeba będzie je trochę rozchodzić, żeby nie uwierały." ***
Podsumowując - "Bluszcz prowincjonalny" jest powieścią, w której przeplatają się przeszłość, teraźniejszość oraz myśli o przyszłości. Jest to historia o potrzebie odwagi, nabieraniu dystansu, Europejskiej Wsi Bocianowej, scrapbookingu, wiejskich rozrywkach oraz psich i kocich rozbitkach. Każda strona jest naelektryzowana humorem, tragediami, traumami czy żalem po utracie bliskiej osoby lub w przypadku rozłąki rodzin. Dziecięcy bohaterowie zadbali o rozweselenie czytelnika po lekturze trudniejszych wątków, można też skorzystać z opisanych pomysłów na pozbycie się negatywnych emocji. Gorąco polecam, jeśli na Waszej półce stoi ta powieść, nie zwlekajcie z jej przeczytaniem.
* R. Kosin, "Bluszcz prowincjonalny", Filia, Poznań 2018, s. 9
** Tamże, s. 341
*** Tamże, s. 434
Odkąd pod koniec ubiegłego roku sięgnęłam po „Tatarkę” po prostu zakochałam się w historiach opowiadanych przez panią Renatę Kosin. I wcale nie przeszkadza mi, że czasem przeczytam coś na opak np. najpierw kontynuację, a potem pierwszą część. A wiecie dlaczego?… Ponieważ opowieści pani Renaty mogłabym czytać bez przerwy i nigdy nie mam ich dość.
„Bluszcz prowincjonalny” to jedna z pierwszych książek autorki, historia która zabiera nas do uroczych podlaskich Bujan, gdzie gościnność i życzliwość mieszkańców oraz smakowite regionalne specjały mogą skraść serce i duszę czytelnika. Podlaska kuchnia, kartacze, litewski chłodnik i przede wszystkim przepyszny sękacz w połączeniu z ciekawymi wydarzeniami – tej mieszance po prostu nie można się oprzeć.
Anna w swoim rodzinnym domu w Bujanach stara się odzyskać równowagę po traumatycznych wydarzeniach jakie zafundował jej los. Zdrada, śmierć męża, depresja to rany na duszy, które ciężko się zabliźniają. Ale jeśli ma się wokół siebie kochanych ludzi oraz azyl, w którym można się schronić przed światem – miejsce, gdzie czeka rodzina i oddani przyjaciele to wszystko jest możliwe…
Bardzo podobała mi się historia Anny, jej powrót na Podlasie, próba stawienia czoła rzeczywistości, chociaż najbardziej skradł moje serce wątek dotyczący bezdomnych zwierząt, które znalazły miłość i serce w przychodni weterynaryjnej „Przystanek”. Mam też wiele ciepłych uczuć dla Arturka – kilkuletniego chłopca, którego rodzice dorabiają się w Anglii, a malec pozostaje pod opieka dziadków.
Książkę świetnie się czyta. Mamy tu spokojne życie prowincji, przez które od czasu do czasu przetacza się groźny tajfun, kultywowanie tradycji, która jest obecna w codziennym życiu małej wiejskiej społeczności oraz pozytywną energię, która przenika ze stron prosto do naszego serca. Jedyne czego mi zabrakło, to nieco bardziej rozbudowanej zagadki kryminalnej związanej z przeszłością bohatera, bo wątek Agnieszki i jej psychopatycznego męża jakoś nie do końca mnie przekonał.
Polecam serdecznie tę powieść wszystkim wielbicielom obyczajówek, prowincji i zwyczajnej polskiej codzienności. Sięgnijcie po „Bluszcz prowincjonalny”, a nie będziecie żałować.
„Bluszcz prowincjonalny” Renaty Kosin wydany przez Wydawnictwo Filia jest wznowieniem powieści, która po raz pierwszy ukazała się w 2012 roku. Wcześniej nie miałam okazji jej czytać – zatem teraz wyczekiwałam jej niecierpliwie, zwabiona głównie opisem okładkowym, który mnie zaintrygował, ale i samym tytułem, gdyż wydał mi się bardzo ciekawy i nietypowy.
Anna po stracie męża, wraca do rodzinnego miasteczka na urokliwym Podlasiu, by zacząć wszystko od nowa. Na oplecionej bluszczem werandzie starego domu ma nadzieję odzyskać spokój i równowagę. Przychodzi jej to z trudem, więc desperacko szuka oparcia w rodzicach i dawnych przyjaciołach. To dzięki nim ma nadzieję zbudować dla siebie i swoich dzieci nową stabilną rzeczywistość. Nie wierzy, że umiałaby to zrobić sama, bez niczyjej pomocy.
Zupełnie jak bluszcz, który nie może istnieć bez podpory.
Na szczęście, w porę uświadamia sobie, że dotąd tak właśnie wyglądało jej życie i postanawia je zmienić. Za sprawą mieszkańców Bujan, ich codziennych radości i również trosk, których wcześniej nie była świadoma, oraz dzięki pokrzywdzonym przez los zwierzętom ze schroniska, odnajduje prawdziwą siebie. Staje się silna, niezależna i dzięki temu szczęśliwa.
„Bluszcz prowincjonalny” w moim odbiorze to opowieść o podnoszeniu się z upadku. Los jak to ma w zwyczaju niektórym daje dużo dobrego, a innych rozkłada na macie życia i śmieje się im prosto w twarz. Właśnie w takim momencie poznajemy główną bohaterkę powieści – Annę. Autorka zabiera nas na Podlasie – gdzie mamy okazję krok po kroku śledzić proces podnoszenia się z klęczek, radzenia sobie ze stratą i porażką, ale również stawiania czoła nowym problemom, które jak wiadomo często chodzą stadami.
„Bluszcz prowincjonalny” to powieść, którą potraktowałam bardzo refleksyjnie, zresztą styl pisania autorki często doprowadza mnie do takiego stanu. Co więcej – powieści Renaty Kosin – zawsze trafią do mnie w najbardziej odpowiednim momencie mojego życia – nie wiem jak to się dzieje, ale tak jest, dzięki temu mam możliwość „wyssania” z jej twórczości tego, co w niej najlepsze. Tak też było tym razem. „Bluszcz prowincjonalny” oplótł mnie swoimi gałęziami i trzymał mocno – póki nie odnalazłam prostej recepty ukrytej w powieści.
I bynajmniej nie mam u na myśli przepisu na chłodnik litewski czy podlaskie kartacze.
Powieść jest napisana lekkim językiem, bez zbędnych peanów nad przyrodą podlaską, chociaż nie zabrakło w niej ciekawostek dotyczących życia i tradycji z tamtego rejonu Polski, które były dla mnie niezwykłym dodatkiem i muszę przyznać, że dowiedziałam się sporo interesujących rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Z chęcią wybrałambym się do takich powieściowych Bujan czy innej typowej podlaskiej miejscowości, choćby na kilka dni, by móc zakosztować tamtejszego klimatu, posiedzieć na ławeczce przed domem, pójść na targowisko i kupić wiejskie jaja w parzystym systemie sprzedawania. :)
„Bluszcz prowincjonalny” to historia dla każdego, kto chociaż raz był na samym dole, kto budząc się rano miał wrażenie, że nic już dobrego go nie spotka. To powieść, która w ciepły i klimatyczny sposób sięga do głębi serca i jak ten tytułowy bluszcz, będzie się pięła po zwojach mózgowych, tak długo, aż zapali się maleńka iskierka, która pomoże podnieść najpierw jedną rękę, potem drugą, by pomału zmobilizować do wzniesienia się ponadto, co nas doprowadziło do dna egzystencjonalnego.
Nie znam się na poradnikach – unikam ich i w gruncie rzeczy uważam, że niewiele wnoszą w życie. Ta powieść nie jest oczywiście takowym, gdzie to przepisy na „powrót” do życia i szczęście sypią się jak z rękawa. Absolutnie nie.
To powieść, która moim zdaniem, powinna znaleźć się w kanonie lektur terapeutycznych w dziedzinie biblioterapii.
Dlaczego?
Ponieważ nie jest jedynie przyjemnym wypełniaczem czasu – ale skłaniając do bardzo głębokich refleksji, prowadzi czytelnika na drogę, w której zaczyna on szukać w życiu własnych priorytetów, nabiera siły, nie poprzez wydumane i górnolotne frazesy, o tym jakie życie jest piękne, a poprzez bezpośrednie rzucenie prawdy pomiędzy oczy. Dokładnie tak.
W tej powieści taką prawdę - Anna usłyszała od swej siostry, a potem wszystko to, co robiła pokazało jej, że czas najwyższy to zmienić. Podnieść się i zacząć kroczyć przez życie samemu, ale nie samotnie.
Autorka tę prawdę kieruje przede wszystkim do odbiorców tej powieści. Pragnie bowiem, by człowiek sam wyznaczał sobie granice i żył jako samodzielna istota, znająca swoją wartość. Nie można bowiem całego życia „przewisieć” na innych.
W powieści znajdziecie fragmenty bloga, pisanego przez jedną z bohaterek (przez którą nie zdradzę, żeby nie psuć Wam niespodzianki), oto jego kawałek, jeden z moich ulubionych:
„Człowiek podobno bywa słaby. Tak mówią, choć ja w to nie wierzę. Bo nie „bywa”, ale po prostu jest. I właśnie przez tę słabość niekiedy traci wolę walki, i przede wszystkim siłę.
A najtrudniejsza do zniesienia jest właśnie bezsilność. Szczególnie wtedy, gdy człowiek zorientuje się, że powinien w końcu coś zrobić. Coś zmienić. Wtedy zderza się z własną rzeczywistością.”
Kiedy czytałam „Bluszcz prowincjonalny”, a ściślej mówiąc wraz z Anną śledziłam tajemniczego bloga – to czułam, się tak jakby ktoś pisał o mnie. Wywarło to na mnie ogromne wrażenie i poczułam, jakby autorka zajrzała w głąb mej duszy.
Powiecie: niemożliwe - co też ona mówi!
A ja Wam mówię, że możliwe!
Na świecie jest wiele osób, które w tym samym czasie czują dokładnie to, co ja. Każdy ma w swoim życiu dokładnie taki etap, w którym zderza się z rzeczywistością i ląduje twarzą na chodniku.
Polecam Wam lekturę tej powieści, zwłaszcza jeśli czujecie, że wszystko czego się teraz tykacie zwyczajnie Wam nie wychodzi, jeśli sądzicie, że życie ma swoje plany i kompletnie nie liczy się z Waszymi, jeżeli w sercu czujecie ogromne zmęczenie i przygniata Was codzienność.
Ja z pewnością będę wracać do fragmentów tej powieści, które sobie pozaznaczałam, bo w nich tkwi krzesiwo życia, dzięki któremu będę wzniecać iskrę mojej wewnętrznej siły.
Ty... ty jesteś takim bluszczem. Ale nie takim, który płoży się po ziemi, tylko takim, który wspina się po podporach. Owija się wokół nich i przybiera ich kształt, tracąc własny. Bez podpory w zasadzie nie potrafi istnieć (...). Straciłaś autonomię, własny kształt. Nie umiesz już żyć samodzielnie, swoim życiem. Przez tyle lat tak byłaś uwieszona na ramieniu męża, że kiedy zniknął, tobie zaczęło się wydawać, że ciebie też już nie ma. Jak bluszcz, spod którego usunięto podporę. Teraz wydaje ci się, że jedynym ratunkiem, żeby nadal istnieć, jest znalezienie nowego oparcia.
Magda nie przebiera w słowach. To, co mówi, godzi jej siostrę boleśnie, ale jak inaczej uświadomić Annie, że czas najwyższy wziąć się w garść, otrząsnąć ze złych wspomnień i zacząć żyć na własny rachunek? Odejście męża mocno wstrząsnęło Anną. Nie jest jej łatwo budować wszystko od nowa. Staram się... Próbuję i naprawdę się nie da. Nic tu nie pasuje! Popatrz tylko na te puste miejsca... W szafach, wszędzie. Co się robi z szafką nocną nie do pary? Co się robi z drugą połową małżeńskiego łoża?. Kobieta wydaje się taka zagubiona, bezradna, z trudem odnajduje się w nowej rzeczywistości. Gdy Magda odlatuje do Stanów, gdzie jej córka spodziewa się dziecka, Anna, z dwójką własnych pociech, nastoletnią Amelią i jej młodszym bratem Frankiem, ucieka z Warszawy do rodziców, do małej miejscowości na Podlasiu. Tak, Magda miała rację, jej siostra znów szuka podpory. Po głowie chodzi jej sprzedaż mieszkania i przeprowadzka do Bujan na stałe. Dzieciom oczywiście nic nie mówi, bo choć Franek świetnie się bawi z chłopcem z sąsiedztwa, a Mela poznaje nowe koleżanki, to żadne z nich nie bierze pod uwagę tego, że po wakacjach mogłoby nie wrócić do Warszawy, dawnych znajomych i miejsc.
Mało jest w literaturze kobiecej motywów równie oklepanych, jak ucieczka mieszczanki na prowincję, gdzie bliskość przyrody, domowych konfitur i życie w zupełnie innym rytmie, koją złamane serce, zabijają depresję, zmieniają światopogląd, są lekarstwem na brak pracy, samotność oraz wszelkie inne bóle i deficyty. Czego nie dokona zdrowe, wiejskie powietrze, to podreperują ludzka dobroć, sąsiedzka pomoc, wspólne zaangażowanie, długie rozmowy przy gorącej herbacie i domowej szarlotce, czyli wszystko to, czego próżno szukać w anonimowych blokowiskach, w tym wielkomiejskim życiu najeżonym datami ważnych spotkań, naznaczonym pospiechem, nieuwagą, chronicznym brakiem czasu. A jednak Renata Kosin choć w swej powieści Bluszcz prowincjonalny sięga po motyw wykorzystywany tak często, że niedługo pewnie ciężko będzie znaleźć pozbawioną go powieść kobiecą, wybrnęła z tej niekorzystnej sytuacji całkiem nieźle. Jej powieść zawiera w sobie kilka schematów, ale giną one w gąszczu innych zdarzeń. A dzieje się Bujanach sporo.
Bluszcz prowincjonalny okazał się powieścią życiową, pozbawioną lukru, wydumanych problemów, naciąganych wątków. Anna Radecka nie zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wiele czasu musi minąć, nim znajdzie w sobie siłę do stawienia czoła rzeczywistości, podjęcia niełatwych decyzji. Po drodze nie raz będzie musiała znaleźć w sobie dość energii, by pomóc innym, a przy okazji - nie do końca świadomie - także sobie.
Anna zagląda w stare kąty, spotyka dawnych znajomych, którym życie poukładało się niekiedy zaskakująco. Okazuje się, że lekkoduch może zostać wspaniałym mężem i obrotnym przedsiębiorcą, a kobieta z perspektywą sielskiego życia, ledwie wiązać koniec z końcem. Wciąż spotykała ludzi, o których istnieniu zdążyła zapomnieć, oglądała miejsca, które, mimo że wyglądały inaczej, były tymi samymi miejscami powoli odgrzebywanymi z zakamarków pamięci. Bez przerwy mogła porównywać resztki zapamiętanych obrazów, które miała w głowie, z teraźniejszością. Dzięki nowym-starym znajomym, Radecka powoli wraca do życia. Pomaga matce w bibliotece, przyjaciółce z dzieciństwa w lecznicy dla zwierząt, dawnemu znajomemu w malowaniu odnawianych przez niego mebli. Nadal jednak nie ma niczego dla siebie, czegoś co od początku do końca byłoby jej zadaniem, jej zajęciem. Słowa Magdy wciąż są aktualne.
Renata Kosin w Bluszczu prowincjonalnym porusza wiele tematów jakże nam bliskich, jak często dotykających nas, naszych przyjaciół i znajomych. Są tu rodzice, którzy nie mając w kraju perspektyw, wyjeżdżają za granicę, zostawiając kilkuletniego synka pod opieką dziadków. Jest lecznica dla zwierząt, w której grupa zaangażowanych osób stara się pomóc nie tylko zwierzętom chorym, ale także tym opuszczonym w znalezieniu domu, borykając się z nieugiętym prawem, ludzką głupotą i brakiem finansów. Są ludzie samotni, cierpiący po utracie bliskich. Jest wdowiec, który o śmierć żony nie obwinia raka, lecz ludzi, złość topiąc w alkoholu. Są dzieci, nad którymi ciąży wizja domu dziecka. Jest przemoc domowa, depresja poporodowa, niesforne dziecko spragnione uwagi i rodzicielskiego ciepła, alkoholizm. Mogłoby się wydawać, że zbyt wiele pojawia się takich wątków, że książka przytłoczy smutkiem, ale na szczęście nie brak w powieści tych dobrych chwil.
Już sam urok Podlasia od pierwszych stron działa na czytelnika pozytywnie. Urokliwe zakątki, pyszna kuchnia (autorka na końcu poświęca jej kilka stron, umieszczając nawet przepisy na niektóre potrawy) i wspaniali ludzie, często bardzo pomocni, bezinteresowni. Przyjemnie było odpocząć w Brzostowie, w domu kuzynów Anny, w glinianej lepiance, bez internetu, telewizji, a nawet łazienki, gdzie życie skupiało się w kuchni, w centrum stał gliniany piec, a na wielkim, staroświeckim łóżkudrzemał rozciągnięty wygodnie, szary kot[4]. Tu czas się zatrzymał. Wszystko jest jak przed laty. Wiatr targa koronkowe firanki, na przykrytym kraciastą ceratą stole, stoi bukiet polnych i ogrodowych kwiatów, siedem żółciutkich kurcząt dziobie ziarno wsypane do zakrętek od słoików. Piękny obrazek.
Choć nie brak negatywnych postaci, to jednak ludzie są dla siebie wsparciem, zawsze jest ktoś na kogo można liczyć. Wszyscy się znają, wiele o sobie wiedzą, choć wbrew temu, co sądzi się o życiu na prowincji, w Bujanach plotki nie przenoszą się z prędkością światła. Mieszkańcy mają swoje tajemnice. Annie przyjdzie poznawać je stopniowo, o swej najbliższej przyjaciółce, a nawet o własnej rodzinie nie wie wszystkiego. Jej czynne uczestnictwo w życiu mieszkańców Bujan, pozwoli nam zajrzeć do serc i domów innych. Odkryć problemy nękające ich rodziny. Może przy okazji pomóc.\
Ci, którzy znają debiutancką powieść Renaty Kosin Mimo wszystko Wiktoria z pewnością zauważą, że w Bluszczu prowincjonalnym na moment pojawią się postaci znane z debiutu, czy to osobiście (Michalina, Wiktor), czy tylko wspomniane w rozmowie (Piotr, Gabrysia). Od poprzedniej powieści wiele jednak tę drugą odróżnia. Bluszcz prowincjonalny bywa zabawny, daleko mu jednak do humorystycznej poprzedniczki. Najnowsza powieść jest nieco poważniejsza, napisana w zupełnie innym stylu. Zmienia się tło zdarzeń, pojawiają się bardziej rozbudowane, budujące nastrój opisy. Mniej tu lekkich scen, komicznych dialogów i postaci. Mimo wszystko Wiktoria, choć kryła w sobie poważniejsze tematy, była zdecydowanie lżejszą lekturą rozrywkową.
Zwykle w powieści mam swojego ulubionego bohatera, za którego mocno trzymam kciuki. Tak jest i tym razem. Moje serce podbił mały Arturek, wychowywany przez dziadków, stęskniony za rodzicami, których brak możliwości utrzymania się w kraju, wygnał jak wielu naszych rodaków do Wielkiej Brytanii. Niesforny chłopiec sprawia problemy, ale nie sposób go nie kochać, a scena, w której chłopiec zasiada przed komputerem w oczekiwaniu na połączenie z mamą, wzruszyła mnie do łez.
Bluszcz prowincjonalny jest bez wątpienia książką dojrzalszą od swej poprzedniczki. Renata Kosin stworzyła wspaniały klimat oraz ciekawą historię. W swej powieści porusza wiele problemów i być może korzystniej byłoby z kilku z nich zrezygnować, na rzecz rozbudowania pozostałych, ale łączy je na tyle zgrabnie, że czytelnik nie powinien mieć wrażenia przesytu. Ogromnie podoba mi się to, że autorka w swych powieściach zręcznie umieszcza tematykę zgodną z jej pozaliterackimi zainteresowaniami. W Mimo wszystko Wiktoria bohaterki zajmowały się rękodzielnictwem, wBluszczu prowincjonalnym Anna chwyta za pędzel, a z kuchni unoszą się smakowite zapachy regionalnych potraw. Plusem powieści jest dla mnie jej zakończenie, realistyczne, bez gwarancji wiecznego szczęścia. Wszystkie wątki mogą równie dobrze kilka dni później poplątać się na nowo lub ułożyć szczęśliwie, zupełnie jak w życiu - nowy rozdział może pojawić się zupełnie niespodziewanie.
"Ty... ty jesteś bluszczem. Ale nie takim, który płoży się po ziemi, tylko takim, który wspina się po podporach. Owija się wokół nich i przybiera ich kształt, tracąc własny. Bez podpory w zasadzie nie potrafi istnieć. "
Renata Kosin zadebiutowała powieścią "Mimo wszystko Wiktoria", jednak nie dane było mi wcześniej poznać twórczość autorki. Pozytywne opinie krążące w sieci zachęciły mnie, abym bliżej przyjrzałam się rodzimej autorce i tak podczas wizyty w bibliotece trafiłam na "Bluszcz prowincjonalny".
Główna bohaterka Anna Radecka przeżywa w swoim życiu kryzys za sprawą niewiernego męża Piotra. Kobietę przerastają życiowe problemy i zachowuje się jak tytułowy bluszcz, ale wystarczy, że zabrakło podpory w postaci Piotra i bohaterka rozpada się na milion kawałków. Aby ukoić swoje cierpienie Anna wraz z dziećmi ucieka z miejskiej dżungli i przenosi się do rodzinnych Bujan na Podlasiu. Kobieta ma nadzieję, że pobyt wśród bliskich osób da jej ukojenie, odbuduje swoje życie i będzie mogła patrzeć z podniesioną głową w przyszłość.
Autorka w swojej powieści porusza wiele bardzo ważnych tematów. Po pierwsze pojawia się wątek chłopca, którego rodzice robią karierę za granicą, a on pozostaje pod opieką dziadków. Po drugie Kosin zwraca uwagę na robienie regularnych badań, porusza problem depresji poporodowej, przemocy w rodzinie oraz porzuconych zwierząt i ich bezdomności.
Powieść została napisana prostym językiem, momentami autorka pokusiła się o wykorzystanie gwary. Całość jest spójna, jedynie schemat może się wydawać taki sam, jak w innych książkach: zdrada, ucieczka na wieś, nowe życie i miłość, jednak to tylko złudzenie. To co mnie urzekło najbardziej to bardzo realistyczne opisy uroków Podlasia, przyrody, tradycji, jak i kuchni. Uwielbiam, gdy wraz z kolejną przewracaną stroną czuję zapach roślin i potraw. Tak było i w tym przypadku, a czytanie lektury okazało się czystą przyjemnością. To książka do której zdecydowanie chce się wracać. Polecam.
Renata Kosin zadebiutowała w 2012 roku bardzo kobiecą powieścią Mimo wszystko Wiktoria, która ujęła mnie różnorodnością charakterów bohaterek oraz niebanalną fabułą. Sięgnęłam po Bluszcz prowincjonalny, głownie dlatego, że byłam ciekawa, co jeszcze autorka ma do powiedzenia czytelnikom. Okazało się, że bardzo wiele, a dodatkowo w pięknym stylu. Po kolei jednak.
W Bluszczu prowincjonalnym Renata Kosin postanowiła rozwinąć wątek, który został wspomniany w Mimo wszystko Wiktoria. Główną bohaterką jest Anna Radecka, która żyła w świętej nieświadomości tego, że jest zdradzana. Poświęciła dla męża bardzo wiele, zrezygnowała z pracy, pasji, z siebie samej, aby być dobrą żoną i matką, co w Mimo wszystko Wiktoria spotkało się z ostrą krytyką. Pierwsze sceny Bluszczu prowincjonalnego ukazują Annę jako osobę będącą o krok od ciężkiej depresji. Przyczyną takiego stanu jest odejście męża. Kobieta musi zmierzyć się z faktem, że Piotr miał kochankę, która spodziewa się jego dziecka. Anna nie potrafi poradzić sobie z zaistniałą sytuacją, jest rozbita, zachowuje się trochę jak pozbawiony podpórki bluszcz. Podejmuje decyzję o powrocie do domu rodzinnego, czyli do Bujan, miejscowości położonej na Podlasiu. Tam odnawia stare przyjaźnie, odkrywa rodzinne sekrety, na nowo staje się Anną z pasjami, zainteresowaniami, osobą, która wiele może i chce. Przede wszystkim jednak nabiera sił, aby egzystować bez męża.
Powrót do dzieciństwa, do znanych, ale już innych miejsc, odnowienie dawnych znajomości jest dla Anny swoistego rodzaju terapią. Nic dziwnego, miała szczęśliwe dzieciństwo i młodość. Renata Kosin pozwala czytelnikowi odkrywać razem z bohaterką uroki Podlasia, styl życia ludzi, obyczaje, potrawy, a przede wszystkim chłonąć wraz z nią atmosferę rodzinnego ciepła, życzliwości, sympatii. Klimat Bujan to jednak nie tylko spokój, szczęście, rodzinne ciepło, ale również śmierć, rozwody, konieczność zostawienia dziecka i podróży „za chlebem”, zemsta, alkoholizm, przemoc w rodzinie, choroby. Anna, stykając się z ludzkimi problemami, oswaja własne, nabiera do nich dystansu. Powoli dociera do niej, że ucieczka przed bólem, spowodowanym rozstaniem z mężem, nie ma sensu. Cierpienie i pustka są w niej i musi nauczyć się z nimi żyć, pokonać je siłą woli oraz działaniem dla dobra swojego i swoich dzieci.
Bluszcz prowincjonalny jest powieścią o ludziach, którzy mają dość serca, aby pomagać bezdomnym zwierzętom, interesować się zdrowiem chłopca z sąsiedztwa, stawać w obronie przyjaciół, być gotowym do pomocy, wysłuchania albo pomilczenia wspólnie, jeśli taka jest konieczność. Każdy z wykreowanych przez Renatę Kosin bohaterów ma w sobie ogromną wrażliwość. Nawet nastolatki nie zostały przedstawione jako puste dziewuszki, których pasjami są jedynie moda i uroda, ale jako wrażliwe, serdeczne dziewczęta, chcące robić coś dobrego i robiące to na miarę swoich możliwości. Bohaterowie popełniają błędy, potrafią jednak się do nich przyznać, przeprosić, naprawić, o ile jest taka możliwość. Postaci, opisane w powieści nie są idealne. Każda ma wady, problemy, każda popełnia błędy. Większość bohaterów posiada jednak ogromne zasoby życzliwości, wrażliwości i serdeczności.
Urzekł mnie również sposób, w jaki opisane są w Bluszczu prowincjonalnym problemy. Nie ma tam spraw ważnych, mniej ważnych i nieistotnych. Każdy człowiek, obojętne czy dziecko, czy dorosły, jest w powieści tak samo ważny, a jego kłopoty nigdy nie zostają zbagatelizowane. Starsi chętnie służą wsparciem, nie wywyższają się jednak, wiedząc, że na pewno przyjdzie dzień, w którym to oni będą potrzebować pomocy od młodszych. W powieści Renaty Kosin najważniejsi są ludzie. Bohaterowie dostrzegają problemy innych nie po to, żeby je wyśmiać albo poczuć się lepszymi, ale po to, żeby wesprzeć, choćby dobrym słowem. W Bujanach, jak w każdej małej społeczności, wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich, wiedza ta nie służy jednak typowo polskiemu plotkowaniu i obgadywaniu. Poznanie czyjegoś zmartwienia niejako obliguje do niesienia pomocy.
Bluszcz prowincjonalny polecam każdemu, kto ma ochotę na spotkanie z książką pełną ciepła i serdeczności, ale również cierpienia i walki z przeciwnościami losu. Powieść bardzo kobieca, ale na pewno nie jeden z panów przeczyta ją z przyjemnością.
Anna nie może pogodzić się ze stratą męża. Pogrążając się w rozpaczy traci chęć do życia, zamyka się w pokoju, unika ludzi, nie zauważa własnych dzieci. Chcąc uciec od wspomnień wyjeżdża do rodzinnego domu w Bujanach. Powrót na Podlasie sprawia, że kobieta odzyskuje poczucie bezpieczeństwa oraz wiarę w ludzi i w siebie. Zauważa problemy innych ludzi, bardziej złożone, tragiczne, nienapawające nadzieją. Im bardziej angażuje się w pomoc innym, tym bardziej odzyskuje siebie, swoje pragnienia, szczęście.. Wśród malowniczych krajobrazów, oryginalnych zabudowań, podlaskich jarmarków i tradycji zostają ukazane ważne problemy zwyczajnych ludzi.
Autorka przytacza historie porzucanych przez właścicieli zwierząt, osamotnionego chłopca, którego rodzice wyjechali do pracy ze granicę, mężczyzny niemogącego uporać się ze śmiercią żony, kobiety cierpiącej na depresję poporodową oraz tej, która przez lata znosiła agresję i sadyzm męża.
Polubiłam główną bohaterką od pierwszych stron. Razem z nią odbyłam pouczającą podróż po Podlasiu, zmagając się z niesprawiedliwością ludzi brutalnością losu. Kto jeszcze nie przeczytał powieści Renaty Kosin, serdecznie zachęcam do nadrobienia tej zaległości.
Czy da się być jednocześnie roztargnioną perfekcjonistką i chaotyczną pedantką? Czy można nie cierpieć brudu, ale w radosnym oszołomieniu wdychać zapach...
Czy jeśli straciłaś wszystko, masz jeszcze szansę, aby zacząć od nowa? Julia nie ma żadnych marzeń, ponieważ jest przekonana, że nie zasługuje na ich...