Idealne miejsce
Bywa niekiedy tak, że niczym Feniks z popiołów podnosimy się z największych nawet porażek czy klęsk silniejsi, niemal niezwyciężeni. Los bywa bowiem bardzo przewrotny i stawia na naszej drodze wiele przeszkód, aranżując sytuacje pozornie bez wyjścia, naznaczając nasze ciała bólem czy chorobą, zaś umysł - piętnem przegranej. Tylko od nas, od naszej wewnętrznej siły zależy, czy podniesiemy się z kolan i dumnie będziemy parli naprzód, czy też na zawsze pozostaniemy na nizinach swoich możliwości, złorzecząc na cały świat.
Anna Radecka, bohaterka książki Renaty Kosin Bluszcz prowincjonalny, miała dwa wyjścia – pogrążyć się w rozpaczy po odejściu męża i, czyniąc z siebie ofiarę, żerować na współczuciu innych, bądź też pogodzić się z tym, że zakończył się pewien etap, ale nie - życie. Autorka przedstawia czytelnikom kobietę taką jak my, trapioną wieloma wątpliwościami, której serce wypełnia palący gniew, ale i zwątpienie we własną kobiecość i we wszystkie wartości, jakimi się – jako rodzina – z partnerem kierowali. To sprawia, że lektura staje się emocjonalną wędrówką po zakamarkach nie tylko duszy Anny, ale i po naszych duszach. Tam bowiem szukamy wskazówek i prób odpowiedzi na pytanie: "Jak żyć po zdradzie?"
Co się robi z szafką nocną nie do pary? Co się robi z drugą połową małżeńskiego łoża? – pyta Anna, a w tych słowach można wyczuć całą gorycz, która zgromadziła się w niej po odejściu męża. Wychowana w małej miejscowości Bujany, od dziecka marzyła, aby wyrwać się do miasta, otoczyć teatrami, wystawami, bądź po prostu… ludźmi. Nie chciała żyć na prowincji i wiedziała, że zrobi wszystko, aby po ukończeniu architektury wnętrz na warszawskiej ASP do rodzinnego domu nie wrócić.
Związek z Piotrem był spełnieniem jej marzeń, dla niego poświęciła pewną część siebie, wspierając rozwój firmy męża, wychowując dwójkę dzieci i zapominając powoli o swoich sztalugach oraz malarskiej pasji. Ty jesteś bluszczem. Ale nie takim, który płoży się po ziemi, tylko takim, który wspina się po podporach. Owija się wokół nich i przybiera ich kształt, tracąc własny - zarzuca jej siostra, Magda. I choć nie znamy Anny z czasów związku małżeńskiego, to widząc relację pomiędzy siostrami czy zaborczą zazdrość Anny o córkę Magdy, można utrwalić sobie w świadomości obraz kobiety delikatnej i bezwolnej, niezdolnej do podjęcia żadnej decyzji samodzielnie. Podczas lektury, na szczęście, zmieniamy zdanie o bohaterce, którą na pierwszych stronach książki raczej trudno polubić. Okazuje się bowiem, że pod bezbarwną cielesną powłoka kryją się niezmierzone pokłady życzliwości i szczodrości
Co zatem robi Anna teraz, kiedy została z dwójką dzieci sama, na granicy depresji, w domu pełnym wspomnień związanych z Piotrem? Najlepszym rozwiązaniem wydaje się wyjazd do rodziców do Bujan, przemyślenie w ciszy i spokoju dalszych działań oraz próba ułożenia sobie życia na nowo, tym razem samotnie. Anna wpada jednak w wir wydarzeń, które pozwolą jej wyrwać się z apatii. Wokół niej bowiem życie nie tylko toczy się dalej, ale znajdują się ludzie desperacko potrzebujący pomocy. Są jej dawne przyjaciółki: delikatna Agnieszka, która po rozwodzie z sadystycznym mężem osiadła we wsi, piastując funkcję weterynarza, jest Bożena w depresji poporodowej, jest też obiekt szczenięcej miłości, który znów okazuje się wolny…
Dzień za dniem wypełniony jest pracą w „ochronce” dla zwierząt, przy zdobieniu mebli czy w bibliotece, gdzie za namową matki Anna prowadzi zajęcia artystyczne dla dzieci. Wciągają ją też problemy okolicznych mieszkańców, wśród których bieda i alkohol idą w parze, wyrządzając wiele krzywdy najbardziej niewinnym osobom. Jest także Arturek, chłopczyk z sąsiedztwa, „diabeł wcielony”, który tak naprawdę okazuje się przerażonym maluchem, domagającym się miłości i uwagi, rozpaczliwie tęskniącym za przebywającymi za granicą rodzicami.
Autorka o każdego z bohaterów zadbała, nadając mu indywidualne cechy, rysując jego historię tak, że również my angażujemy się w opisywane problemy, współczujemy, czy też płaczemy wraz z postaciami pojawiającymi się na kartach powieści. Znów mamy tu kobiety uzdolnione plastycznie i manualnie (polecam sięgnąć również do wcześniejszej książki autorki, Mimo wszystko Wiktoria, w której bohaterki dziergają, wyszywają czy ozdabiają techniką decoupage`u), wrażliwe i otwarte na piękno. Niezwykła obrazowość słów Kosin sprawia, że powieść wciąga niczym losy bliskich nam ludzi i nie zauważamy nawet upływu czasu poświęconego na lekturę. Prawdziwą niespodzianką jest również przepis na smakowity chłodnik litewski – danie kuchni podlaskiej, który stanowi integralną część książki.
Gdybym miała określić Bluszcz prowincjonalny jednym słowem, byłoby to właśnie określenie „prowincjonalny”, ze wszystkimi pozytywnymi cechami z nim związanymi. Mamy bowiem w książce przepiękne krajobrazy, nakreślone przez autorkę z takim pietyzmem, że niemal czujemy się mieszkańcami Bujan, kiedy wspólnie z Anną wędrujemy po okolicy czy odwiedzamy lecznicę Agnieszki bądź lepiankę, która stać się ma domem przyjaciółki. Prowincja oznacza także bliskość, bowiem bohaterowie Kosin połączeni są niezwykłymi więzami solidarności i współodpowiedzialności, o które w mieście jest niezwykle trudno. Tu ludzie potrafią zrobić coś dla innych, nawet, gdy sami są w potrzebie – tę niezwykłą cechę zauważa nawet Anna. Prowincja to także doskonała kuchnia, będąca dowodem na wielokulturowość regionu i zadowalająca podniebienie każdego smakosza. Prowincja to wreszcie uczucia, bowiem właśnie tu, w otoczeniu natury, rozmowy o emocjach, swoich pragnieniach i tęsknotach są znacznie łatwiejsze. W Bujanach można spróbować odnaleźć siebie, swoje pragnienia, a z głęboko zapuszczonych korzeni czerpać siłę do życia. Nie tak, jak bluszcz, który potrzebuje oparcia, ale jak dąb – silny i mocny w swych przekonaniach czy sposobach postępowania.
Czy da się być jednocześnie roztargnioną perfekcjonistką i chaotyczną pedantką? Czy można nie cierpieć brudu, ale w radosnym oszołomieniu wdychać zapach...
Laura wiedzie spokojne życie na ostatnim piętrze przedwojennej warszawskiej kamienicy, gdzie mieszka wraz mężem i córkami. Czuje się tam szczęśliwa...
- Chcesz powiedzieć, że uczepiłam się was, tak? - Anna przygryzła wargi. - Jak... bluszcz?
- Może to trochę za mocne określenie, ale coś w tym stylu.
Zdała sobie też nagle sprawę, że niemal dla nikogo tu nie jest obca. Znów stała się tutejsza. Swoja. Prowincjonalna tak jak oni.
Więcej