Komedia o dwóch słomianych wdowcach. A może jednak tragedia? Czasem wystarczy potrącić kota, by życie małżeńskie stanęło na głowie. Jak wygląda dom bez żon? Pewnego dnia Mateusz i Sebastian, dwaj obcy faceci, stają się sobie bliscy niczym syjamskie bliźnięta, złączone wspólnym losem samotnych ojców. Tylko czy dadzą radę sprostać wyzwaniom?
Ta błyskotliwa, współczesna „komedia małżeńska”, napisana z dużym poczuciem humoru nie tylko demaskuje problemy zapracowanych i zabieganych polskich rodzin, ale też uczy jak bardzo ważna jest w życiu tolerancja, kompromis i codzienna porcja miłości.
Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2016-01-20
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 386
Język oryginału: polski
Ilustracje:Olga Reszelska/Westend61(Getty Images)
"(...) A na co dzień to Dżesika jest tym… na „o”. Zapomniałam. – Onkologiem? Dzieci pokręciły głowami. – Ortopedą? Ogrodnikiem? Optykiem? – Nie mamo, tym od ptaków. – A! Ornitologiem!"
Czytanie tej pozycji było dla mnie czystą przyjemnością. Śmiałam się niemal przez cały czas, więc lektura tym bardziej sprawiła mi ogrom radości. Autorki w sposób troszkę podkoloryzowany ukazały co dzieje się, gdy mężczyźni zostają sami z dziećmi podczas pobytu żon w szpitalu. Ogrom przygód i codziennych problemów pozornie nie do rozwiązania oraz życzliwe donosicielstwo dzieci dodatkowo utrudniały mężczyznom codzienne życie, które przez nieobecność żon już samo w sobie było trudne.
Ja sama sięgnęłam po tę książkę podczas kilkudniowego pobytu w szpitalu, więc była mi ona bardzo bliska i jeszcze lepiej wczułam się w atmosferę w niej panującą. Zdecydowanie świetna komedia dla kobiet i nie tylko. Jednak książka zawiera w sobie także przesłanie odnośnie prowadzenia naszej codzienności i nad niektórymi wątkami warto się głębiej pochylić. Ja zdecydowanie będę ją polecać wszystkim znajomym :)
Historia zaczyna się od wypadku autobusowego, w którym uczestnicy Ewelina i Justyna. Obie kobiety są matkami dwójki dzieci, a w małżeństwach przezywają kryzys. Niestety wypadek nie kończy im się szczęśliwie. Obie panie trafiają do szpitala ze złamaniami a ich pobyt tam nie zapowiada się krótki.
Teraz to mężowie muszą przejąć obowiązki żon. Ich życie obróci się o 180 stopni.
Czy obie panie pozwolą sobie odpocząć? Czy mężowie poradzą sobie z nową rzeczywistością?
Przekonacie się sami jak tylko przeczytacie książkę.
Twórczość obu autorek miałam okazje poznać wcześniej, wiec byłam bardzo ciekawa co wyszło przy ich współpracy. Historia była naprawdę interesująca. Jako żona i matka byłam bardzo ciekawa jak mężczyźni poradzą sobie z odwróceniem ról.
Książkę czytało się przyjemnie. Nie raz wywołała u mnie uśmiech na twarzy. Bo wiadomo to zazwyczaj panie są od ogarniania domu i dzieci, a tu panowie są zmuszeni zapoznać się z obsługa pralki, mopa, żelazka i innych domowych urządzeń. To musi być zabawne.
Jednak spodziewałam się czegoś naprawdę świetnego, bo twórczość Magdaleny Witkiewicz uwielbiam, a tu książka nie wywołała u mnie tylu emocji co wcześniejsze książki tej autorki. Aczkolwiek nie była zła, była po prostu inna, może temu mnie nie porwała.
Historia pięknie pokazuje, że gdy człowiek jest przysłowiowo przyparty do muru, to sobie zawsze poradzi. A dodatkowo pokazuje, że często nie doceniamy tego co druga osoba w związku dla nas robi. Pozwala dostrzec, że dom sam się nie posprząta, obiad sam się nie ugotuje, jak ważna jest współpraca w małżeństwie i wspieranie się nawzajem. Historia ukazuje również jak ważny i potrzebny jest szacunek do drugiej osoby. Bardzo często słyszę, że jeśli kobieta nie jest nigdzie zatrudniona to pewnie całymi dniami nic nie robi tylko leży. Jest to strasznie krzywdzące bo nie raz taka kobieta nawet nie ma czasu w spokoju i samotności (czytaj bez dzieci) zrobić siku.
Książka naprawdę ciekawa, jednak moim zdaniem wypadła trochę słabiej niż poprzednie historie Magdaleny Witkiewicz, z książkami Nataszy Sochy niestety nie mogę porównać bo czytałam tylko jedną książkę i to dawno temu🙈.
Jeśli macie ochotę na miłą zabawę, przyjemny rekaks i dobrą książkę to zachęcam do sięgnięcia po powieść Magdaleny Witkiewicz i Nataszy Sochy "Awaria małżeńska". Ta przezabawna komedia pomyłek dostarcza radości, odpręża i generuje niekontrolowane wybuchy śmiechu, dlatego dla bezpieczeństwa własnego i otoczenia rozważcie lekturę w samotności. Uwierzcie mi, że poza towarzystwem bohaterów nic więcej nie będzie Wam potrzebne.
Jeden nieprzewidziany wypadek, który może wydarzyć się niemal wszędzie i każdemu, uruchamia lawinę zdarzeń i generuje całą gamę przeróżnych sytuacji. Wyobraźcie sobie, że nagle i niespodziewanie Wasz mąż i ojciec Waszych dzieci musi przejąć wszystkie Wasze domowe zadania i obowiązki, zorganizować codzienność i sprostać wymaganiom rodziny oraz nadal wykonywać swoje zadania zawodowe. Zapewne niejeden mężczyzna poradziłby sobie z takim ambarasem, ale część mężów i ojców stanęłoby przed ogromnym wyzwaniem podobnie, jak miało to miejsce w przypadku powieściowych bohaterów...
W takiej sytuacji znalazł się Sebastian - mąż Eweliny i tato kilkulatków: Emilki i Bruna. Dotąd mężczyzna nie angażował się zbytnio w życie rodziny, zajmowała go przede wszystkim praca i własne przyjemności. Kiedy żona na skutek gwałtownego hamowania autobusu trafia do szpitala z poważnym złamaniem, postawiony przed faktem opieki nad dziećmi, dopilnowania spraw i obowiązków szkolno-przedszkolnych oraz ogólnej logistyki domowej musi nauczyć się rodzinnego życia od podstaw.
Drugim "wybrańcem" jest Mateusz - mąż Justyny, ojciec nastoletniej Olgi i kilkuletniego Kacpra. On również staje przed faktem godzenia codziennych obowiązków z pracą, tak, jak to do tej pory świetnie robiła jego żona. Justyna jest drugą poszkodowaną w tym samym wypadku i przez ponad trzy tygodnie będzie musiała pozostać w szpitalu. A Mateusz... będzie musiał sprostać codzienności.
Mamy tu do czynienia z przezabawnymi sytuacjami, a męska nieporadność życiowa bohaterów jest po prostu rozbrajająca. Dżesika - specjalistka od ptaszków, pani "ornitolog" jest genialnym przykładem na tę nieudolność. Ale nie dajcie się zwieść pozorom... "Awaria małżeńska" to także opowieść, która zwraca uwagę na gorzką prawdę o życiu, o pewnym modelu rodziny charakterystycznym w naszej kulturze i dopasowanym do męskiej i kobiecej mentalności. Liczne przejaskrawienia oraz napiętnowanie niektórych postaw i zachowań sprawiają, że wymowa tej historii mocniej zapada nam w pamięć, skłania do refleksji i przemyśleń.
Na szczęście model rodziny przedstawiony w powieści odchodzi powoli w przeszłość, a mężowie i partnerzy coraz bardziej interesują się życiem swoich dzieci. Partnerstwo wypiera dawne zwyczaje i przyzwyczajenia. A dla wszystkich Pań niech te słowa będą kluczowe i warte zapamiętania:
" Życie to nie wyścig, w którym gonimy idealną wersję siebie. To również wpadki, błędy i drobne pomyłki. Warto pamiętać o jednym, nadmiar słodyczy potrafi w końcu zemdlić. Nadmiar doskonałości również."
Magdalena Witkiewicz i Natasza Socha stworzyły moim zdaniem niemal perfekcyjny duet. Inteligentne dialogi, cięte riposty słowne, komizm sytuacji i genialne pomysły na ubarwienie fabuły to elementy, które idealnie współgrają ze sobą tworząc interesującą, zabawną historię. Cieszę się, że wreszcie udało mi się po nią sięgnąć. Polecam serdecznie.
Amory jednej panny oraz nieznajomość przepisów ruchu drogowego pewnego rudego kocura spowodowały łańcuch wydarzeń przyczynowo – skutkowych.
W wyniku wypadku, dwie wcześniej nieznane sobie kobiety lądują na oddziale ortopedycznym, a zaskoczeni mężowie zostają wrzuceni na głęboką wodę codziennych obowiązków, którymi dotąd zajmowały się ich żony.
Tak zaczyna się powieść duetu dwóch wspaniałych pisarek znanych z tego, że są świetnymi obserwatorkami życia codziennego. Prywatnie są przyjaciółkami i dzięki serdecznej relacji, jaka je łączy udało im się napisać zgrabną komedię. W „ Awarii małżeńskiej „ widać cięty język Nataszy Sochy oraz typowe cechy prozy Witkiewicz, gdzie trudno połapać się, co która napisała, gdyż akcja jest płynna i spójna. Panie z właściwą sobie werwą i ironią opisują prozaiczne zajęcia zwyczajnej rodziny, z humorem opowiadają o trudnych niekiedy rzeczach. Swoją drogą jestem pełna podziwu dla współpracy autorek, które dzieli dość spora odległość, jeśli chodzi o miejsca zamieszkania, a pomimo to nie przeszkodziło im to w harmonijnej współpracy i stworzeniu powieści.
Przyznaję, że nie ma możliwości nie uśmiechnąć się podczas lektury tej książki. Jednak pod tą lekką opowieścią kryje się gorzka prawda – żony często zatracają się w obowiązkach domowych, całą uwagę skupiając na dzieciach i mężach, ignorując swoje pasje i zainteresowania na własne życzenie. A wcale tak być nie musi i wydaje mi się, że mentalność współczesnych kobiet obecnie się zmienia i coraz częściej obserwuje się podział obowiązków domowych.
Trochę przeszkadzał mi pewien miszmasz z członkami rodzin, w trakcie lektury miałam problem, które dziecko jest, z której rodziny, która to ich mamusia albo czyj to tatuś. Bohaterowie jak i ich dzieci są w podobnym wieku stąd to lekkie zawirowanie, ale kiedy ogarnęłam, kto jest, kim, było już dużo łatwiej.
Sytuacje i dialogi są przejaskrawione, ale myślę, że to celowy zabieg, bo ta powieść jest raczej satyrą, aby w ironiczny sposób pokazać, że nie jesteśmy niezastąpione i wszystko robimy lepiej. Są momenty w życiu, kiedy powinnyśmy zwolnić i spojrzeć na wszystko z innej perspektywy.
Drogie żony dajcie mężom szansę na wykazanie się i większy udział w życiu rodziny. Nie odgrywajmy roli udręczonej pani domu i nie przejmujmy wszystkich obowiązków, pozwólmy sobie zwyczajnie pomóc i cieszmy się życiem.
- „ Czyli nie musimy być idealne ? (…) - Po co ? Przecież macie zorganizowanych mężów i bardzo fajne dzieciaki . „
Lepszego podsumowania nie potrzeba. Pozwólmy, więc się wyręczać w obowiązkach domowych i mieć czas dla siebie oraz na rozmowy z bliskimi i wspólne spędzanie czasu. Nie musimy być idealne kochajmy i pozwólmy się kochać.
„ Życie to nie wyścig, w którym gonimy idealną wersję siebie. To również wpadki, błędy i drobne pomyłki. Warto pamiętać o jednym, nadmiar słodyczy potrafi w końcu zemdlić. Nadmiar doskonałości również „
Jeszcze na koniec taka moja mała dygresja trochę już „ wyrosłam „ z awarii małżeńskich i tego typu życiowych zmagań i pewnie, dlatego patrzę na powieść trochę inaczej niż większość czytelniczek z pewnym dystansem i sceptycznie. Sądzę też, że z tego z tego samego powodu książka, aż tak mnie nie zachwyciła jak się spodziewałam, po licznych pozytywnych opiniach, ale polecam gdyż historia Nataszy Sochy i Magdaleny Witkiewicz skłania do przemyśleń i refleksji.
Zabawna komedia o dwóch słomianych wdowcach,którzy ni z tego ni z owego muszą zająć sie własnymi dziećmi.Dotychczas ojcami bywali raczej z nazwy,teraz przyszła pora by wreszcie zakosztować co nieco rodzicielskich wzlotów i upadków.Czy niewydarzonym tatusiom uda sie stanąć na wysokości zadania,czy uda im się zastąpić matki,które na dłużej musza pozostać w szpitalu i jak ma sie do tego niejaka Dżesika w złotych szpilkach ,która jak twierdzi zajmuje się ptakami,gównie w nocy?I co na to dzieciaki i ich matki?Muszę przyznać,że dobrze sie bawiłam przy czytaniu tej książki.Humor sytuacyjny i słowny jest tu na najwyższym poziomie.Chętnie poczytałabym więcej książek duetu Socha-Witkiewicz
To książka o tym, jak trudno zająć się domem i dziećmi pod nieobecność żon.
Sebastian i Mateusz muszą dużo się nauczyć. Czy sprostają nowym wyzwaniom?
A dotąd zabiegane żony i mamy będą mogły wrócić do rodzin, szczęśliwe i docenione?...
Ta książka to cudowny relaks dla kogoś, kto zmęczony pracą chciałby w jakiś sposób odreagować stres dnia codziennego. Nawet pogoda tegorocznej majówki nie zepsuła mi dobrego humoru, kiedy zabrałam się za czytanie tej książki.
Pełna humoru przeplatanego czasami ironią, potrafi doprowadzić do łez… śmiechu. Bardzo dostępnie a zarazem dość dosadnie przedstawione rozumowanie mężczyzn w niektórych sprawach domowych i wychowawczych kojarzy się z ich bezradnością. Czasami zastanawiamy się nad tym jak to jest możliwe, że panowie potrafiący naprawić skomplikowaną usterkę w samochodzie, czy potrafiący wykonać najpiękniejszy mebel lub naprawić sprzęt domowy, w sprawach wyjątkowo przyziemnych i naturalnych potrafią być bezradni jak dzieci.
Ale… tak zwany rzut na głęboką wodę może dokonać cudu i małymi kroczkami, powoli, pokonując wiele niespodziewanych przeszkód wreszcie dokonują niemożliwego, czyli dają sobie radę w sytuacjach, które ich do tej pory przerastały. A my kobiety… chyba powinnyśmy się zastanowić nad czy naprawdę warto brać wszystko na swoje barki.
To opowieść o zmaganiach się z codziennymi obowiązkami, a także o relacjach damsko męskich; ciepła i bardzo optymistyczna historia, chociaż zbudowana na pewnego rodzaju dramacie, bo złamanie jakiejkolwiek kości i pobyt w szpitalu to już nie jest miła sprawa, zwłaszcza dla cierpiącego z bólu.
Początkowo miałam wrażenie, że autorki wymyśliły tę powieść, aby ponaśmiewać się z bezradności niektórych mężczyzn, ale wczytując się w tę historię młodych mężów i tatusiów doszłam do wniosku, że chyba jednak starały się udowodnić, że nie ma rzeczy niemożliwych i jak się chce, to można wiele.
I chociaż fabuła jest pełna cynizmu i drwin to uważam, że jest to powieść, która w lekki i humorystyczny sposób udowadnia nam (kobietom), że nasz tok myślenia jest zupełnie odmienny od toku myślenia mężczyzn. Niby o tym wszyscy wiemy, a jednak, kiedy dotyczy to nas samych zawsze się dziwimy – jak można czegoś nie rozumieć, co jest tak oczywiste?
Trochę karykaturalnie początkowo przedstawieni mężczyźni udowadniają, że bycie na pełnych etatach: domowym i zawodowym jest możliwe. Jak często kobiety same doprowadzają do tego, że biorą wszystko na swoje barki „uwalniając” swojego mężczyznę od tych zwykłych, codziennych obowiązków. Uważamy, że same zrobimy to lepiej, a potem narzekamy, że wszystko na naszej głowie.
Po zamknięciu ostatniej strony książki zastanawiałam się nad morałem tej powieści. Mój wniosek, tak jak zapewne wielu innych czytelniczek jest taki, że my kobiety próbujemy odgrywać rolę kogoś, kto jest ponad wszystkim, perfekcyjna matka, perfekcyjna żona, która jest tak właściwie kapłanką naszego domowego ogniska… czy warto się tak poświęcać, bezsensownie odsuwając od większości obowiązków zarówno płeć męską jak i nasze dzieci? Może powinniśmy zauważyć, że oni naprawdę potrafią ogarnąć więcej niż nam się wydaje.
Ciekawie przedstawione osobowości postaci i zabawne dialogi, to tylko część pozytywnych stron tej powieści. I chociaż początkowo myliłam osoby, nie mogąc się przestawić z jednej na drugą, bo obydwa małżeństwa były mniej więcej w tym samym wieku i posiadały mniej więcej w tym samym wieku potomstwo, to w końcu zaczęłam ich odróżniać całkiem dobrze.
W powieści są poruszone wątki zdrowego żywienia, myślę, że były one zbyt dosadne, lekko nawet przesadzone dla zwykłego zjadacza chleba, ale z pewnością są osoby, które nie tkną Nutelli zakupionej w sklepie.
Polecam tę zabawną książkę nie tylko paniom, ale panom również. Myślę, że usatysfakcjonuje ona czytelników w różnym wieku od młodzieży po seniora. To typowa lektura dla pełnego relaksu i chociaż autorki poruszyły w niej poważne tematy, to zrobiły to delikatnie, okraszając cudownym humorem.
O książce, jak zawsze, przeczytać możecie na moim blogu.
Zapraszam:
https://magicznyswiatksiazki.pl/recenzja-awaria-malzenska-natasza-socha-magdalena-witkiewicz/
"Awaria małżeńska" to opowieść o dwóch sypiących się małżeństwach i o tym jak to jeden przejechany kot może narozrabiać. Sytuacja spowodowana wypadkie i późniejszymi wydarzeniami wszystkim wychodzi na dobre.
Komedia o dwóch słomianych wdowcach. A może jednak tragedia?
Czasem wystarczy potrącić kota , by życie małżeńskie stanęło na głowie. Jak wygląda dom bez żon ?
Pewnego dnia Mateusz i Sebastian, dwaj obcy faceci, stają się sobie bliscy niczym syjamskie bliźnięta, złączone wspólnym losem samotnych ojców. Tylko czy dadzą radę sprostać wyzwaniom?
Ta błyskotliwa, współczesna "komedia małżeńska ",napisana z dużym poczuciem humorunie tylko demaskuje problemy zapracowanych i zabieganych polskich rodzin, ale też uczy jak bardzo ważna jest w życiu tolerancja, kompromis i codzienna porcja miłości.
"Ewelinko, znasz jakąś piosenkę po angielsku? – A musisz mnie o to pytać o szóstej rano? – ziewnęła. – Jeszcze przed obchodem? – No, ale znasz? – Znam. – Super, to ja przyprowadzę teraz do ciebie Brunona, nauczysz go, a potem na dziewiątą zawiozę go do szkoły. – Sebastian, zwariowałeś! – krzyknęła, budząc Justynę. – Zapomnij. Zresztą dzisiaj mam EEG, USG, EKG, TK i KTG. – Rozłączyła się. – KTG? – usłyszała zdziwiony głos z sąsiedniego łóżka. – Obojętnie. Mogę mieć też CIA i FBI. Przecież nie będę dziecka uczyć śpiewać po angielsku o szóstej rano w szpitalu. Niech się jego ojciec wykaże."
Więcej