Grupa maturzystów gubi szlak w czasie zamieci śnieżnej w Bieszczadach. Szukając schronienia w stojącej na uboczu chacie, dokonują makabrycznego odkrycia. W jednym z pomieszczeń znajdują trzydzieści drewnianych skrzynek, a w nich setki kości oraz zeszyty, w których opisano ostatnie tygodnie życia każdej z ofiar.
Sprawę prowadzi podkomisarz Robert Lew. Śledztwo okazuje się jednak trudniejsze, niż się tego spodziewał. Wiek niektórych kości oraz substancje chemiczne, którymi zostały potraktowane, utrudniają ich zbadanie. Problemem staje się również ustalenie tożsamości ofiar. Śledczy nie są w stanie powiązać znalezionych szczątków z żadną otwartą sprawą. Wszystko wskazuje na to, że morderca dokonywał przez parędziesiąt lat zbrodni, których nikt nie zauważył...
Sprawa wzbudza powszechne oburzenie społeczne i doprowadza do masowych protestów. Od jej rozwiązania zaczynają zależeć posady wielu ważnych osób, zarówno w Policji jak i w Rządzie oraz Prokuraturze.
Dokąd zaprowadzą ślady? Czy uda się znaleźć sprawcę, gdy presja jest tak duża?
Wydawnictwo: Prozami
Data wydania: 2020-11-10
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 352
Język oryginału: angielski
Jeden z wielu debiutanckich kryminałów na rynku wydawniczym - "629 kości" autorstwa polskiej pisarki, która ukryła się pod pseudonimem M.M. Perr. Czy intrygująca okładka z zagadkowym tytułem kryją równie ciekawą treść?
Profesor Szklarski każdego roku organizuje wycieczki w Bieszczady dla maturzystów. Jednak 14 kwietnia 2018 roku pogoda zaskoczyła warszawską wycieczkę i pośród zamieci śnieżnej byli zmuszeni włamać się do górskiej chaty. W jednym z pomieszczeń odkryli rzędy półek z trzydziestoma kasetkami - w każdej z nich znajdowała się jakaś kość oraz zeszyt z inicjałami, datą i krótkim kalendarium ofiary.
Kości okazały się ludzkie a sprawą zajmuje się podkomisarz Robert Lew z Warszawy. Antropolog sądowy uważa, że kości należą zarówno do kobiet, mężczyzn, jak i dzieci a w chacie mogły znajdować się nawet dwadzieścia pięć lat. Niektóre mniej. Z uwagi na różnorodność kości, nie wszystkie osoby muszą być martwe.
Im więcej Lew wie o sprawie, tym bardziej mu ona śmierdzi. Prowadzi rozmowy z rodzinami potencjalnych ofiar, co jest trudne, gdyż uzyskuje niewiele informacji a dodatkowo nie ze wszystkich kości udaje się uzyskać DNA. A jeśli nawet to nie ma go z czym porównać...
Kiedy już udaje się aresztować podejrzanego, wypowiada on chyba najdziwniejsze słowa jakie mogą paść z ust podejrzanego. Jest sprytny, bezczelny, policjanci nie mogą go złamać, przesłuchania prowadzą donikąd i żadne podchwytliwe pytania nie dają śledczym tego, czego oczekiwali. Podejrzany uważa bowiem, że nikogo nie skrzywdził, psycholog uważa że morderca wkraczał w życie tych ludzi, w przypadku których instytucje państwowe oraz rodzina zawiodły. Byli krzywdzeni, zapomniani, uzależnieni, wykluczeni społecznie...
Na dodatek zaczynają pojawiać się trupy a w śledztwie coraz bardziej przeszkadza... polityka, w osobie premier Ewy Barańskiej. Czy w takich okolicznościach i przy licznych naciskach uda się wyjaśnić sprawę?
Ten wątek to świetne nawiązanie do tego, co dzieje się w realnym życiu i jak szybko niektóre sprawy zostają zamiecione pod dywan...
Bardzo ambitny, ciekawy i zaskakujący kryminał, którego akcja przenosi się między miastami i wioskami, dotykając różnych dziedzin życia. Policjanci próbują stworzyć kalendarium podejrzanego, by porównać go z kalendarium ofiar a także odwiedzają rodziny tych, których udało się zidentyfikować. Ale osób, które otrzymały nieco większe wątki jest tutaj więcej - siostra Krzysztofa, wychowawczyni z domu dziecka, matka Amelki. Wielokrotnie Lew napotyka na patologie, biedę, alkoholizm a nawet na samosąd!
Robert Lew to podkomisarz nieidealny. Często pracuje po godzinach przy trudnej sprawie, narażając się tym samym na gniew małżonki i balansuje na granicy rozpadu rodziny. Zapomina o podstawowych czynnościach życiowych, dążąc do szybkiego rozwikłania sprawy. Nie sypia, czysta koszula staje się niewyobrażalnym marzeniem i luksusem. Nie zawsze działa całkowicie zgodnie z prawem.
Podejrzany o morderstwa to dobrze scharakteryzowana postać - nie jest przerażony czy potulny. On wodzi policję za nos, niby przyznaje się, ale nie mogą mu nic udowodnić. Doskonale zna swoje prawa i zachowuje się jak zadowolony z siebie społecznik. Z czego wynika jego postawa? Czy winę ponosi jego sytuacja rodzinna i trudne dzieciństwo? Nie ma czego zazdrościć...
Podsumowując - "629 kości" może nie jest książką wyśmienitą a chwilami staje się bardziej romansem niż kryminałem, ale nie można odebrać autorce dobrych słów za pomysłowość i wielowątkowość książki. Wiele scen, wątków, momentów było dla mnie zaskoczeniem, bowiem inaczej wyobrażałam sobie kierunek, w jakim potoczy się sprawa odnalezionych kości.
Jedynie zakończenie jeszcze długo nie pozwoli mi zasnąć, gdyż nie spodziewałam się... właśnie takiego finału. Dodatkowo, nie do końca mnie przekonuje, że TEN koniec to totalny koniec i liczę na ciąg dalszy w kolejnym tomie, zanim Lew sięgnie po kolejną sprawę.
Dzisiejsza czytelnicza propozycja to, jak już wspomniałam powieść sensacyjna, kryminalna. Akcja rozpoczyna się gdzieś głęboko w Bieszczadach. Grupa młodych ludzi - maturzystów wraz z opiekunem napotykają na burzę śnieżną, a właściwie zamieć. Śnieżyca jest do tego stopnia intensywna, że wycieczkowicze tracą zupełnie orientację w terenie. Postanawiają schronić się i przeczekać w opuszczonej, chacie - schronisku. Młodzież jak to młodzież , zainteresowana nowym miejscem przeszukuje jego kąty. Jak się później okazuje, pewnie tego pożałowali...
Trafiają bowiem na pomieszczenie, gdzie znajdują 30 tajemniczych skrzynek. W nich natomiast...makabryczne odkrycie. W każdej z nich poukładane są kości, notatki, zeszyty - jedne bardziej zakonserwowane, inne mniej. Machina z akcją rusza.
Sprawą zajmuje się podkomisarz Robert Lew wraz z całą ekipą swoich znajomych śledczych policjantów.
Kwestia jest o tyle zawiła i trudna, że kości ktoś tak zakonserwował chemicznie, iż utrudnia to ich zbadanie, a co za tym idzie znalezienie ofiar.
Do tego przyłącza się jeszcze narastająca panika w społeczeństwie - długo nie udało się bowiem utrzymać w tajemnicy tejże sprawy. Pojawiają się także trudności z zależnościami politycznymi.
Jest i podejrzany, który bardzo psychologicznie i manipulacyjnie zeznaje - niby przyznaje się do winy, aby za moment rozwiać taką hipotezę. To tak, jakby doskonale bawił się z policją. Owym podejrzanym jest Bruno Kalita.
Zaznaczyłam, że akcja nabiera tempa. Owszem, ale nie pędzi. Toczy się z umiarem, w taki sposób, aby czytelnik mógł na bieżąco łączyć pewne fakty i wydarzenia związane ze śledztwem. Tak, jakby sam w nim brał udział, jakby przyglądał się każdemu krokowi poczynionemu w dochodzeniu.
Akcja rozgrywa się nie tylko w Bieszczadach - tu był początek "historii". Przenosimy się więc jeszcze do Krakowa, Warszawy, Dukli, czy Rzeszowa. Poznajemy rozmaite portrety psychologiczne bohaterów powieści - ofiary, ich rodziny, znajomi, śledczy. Każdy z nich reprezentuje swoją sytuację życiową, swoje doświadczenie i emocje, jakie w danym momencie im towarzyszą.
Zaskakująco dobry debiut! – „629 kości”, M.M. Perr
Książka „629 kości” autorstwa M.M. Perr miała swoją premierę 10 listopada 2020 r. Jest to debiut literacki. Z miesiąca na miesiąc przybywa debiutantów i ciężko jest się wybić z czymś, co może zaskoczyć czytelnika. Czy autorce się to udało?
Profesor Szklarski zawsze dbał o bezpieczeństwo swoich uczniów. Od dwudziestu lat organizował wycieczki maturalne w to samo miejsce i o tej samej porze. Bieszczady. Niestety jak to często w górach bywa, warunki pogodowe potrafią ulec zmianie z minuty na minutę. Zgubili drogę. Zeszli ze szlaku. Chcąc schronić się przed burzą śnieżną włamali się do napotkanej po drodze chaty. Rozglądając się po niej, natrafili na pokój, w którym znajdowały się skrzynki a w nich kości oraz zeszyty. Zgłosili znalezisko na policję.
Podkomisarz Robert Lew stacjonujący w Warszawie został wezwany w Bieszczady aby zbadać sprawę. Dopełniwszy na miejscu wszelkich kwestii wrócił na komendę. Lew pochodził z biednej, robotniczej rodziny. Kiedyś nie wyobrażał sobie aby sprawy rozwiązywać inaczej niż za pomocą pięści. Policja była dla niego jedyną i ostatnią możliwością z powodu braku pomysłu na siebie. W pracy wykazywał się, co nie każdemu się podobało. Szybko z drogówki dostał się do wydziału zajmującego się włamaniami a po dziesięciu latach trafił do Biura Kryminalnego.
W kasetkach znajdowały się m.in. czaszki w tym dziecięce, kości rąk, stopy, miednica. Wśród znalezionych szczątków były również eksponaty w słoikach. Ktoś eksperymentował m.in. z małżowinami usznymi. Zastanawiali się, kto to zrobił i jaki cel miał w tym wszystkim? Czy były to szczątki z morderstw, czy ktoś po prostu zdobywał je poprzez profanację grobów cmentarnych?
Rozpoczęto poszukiwania właściciela chaty. Niestety ten nie żył od piętnastu lat. Jeden z pobranych na miejscu zbrodni odcisków pasował do osoby, którą mieli w bazie. Pojechali zatrzymać Brunona Kalitę. Przywitał ich słowami „Długo na was czekałem”. Podczas przesłuchania Lew usłyszał od Kality, że jest „Najgorszym ogniwem systemu”. Co to oznaczało?
Warto wspomnieć również o tym, jakie życie prowadził podkomisarz Lew. Miał żonę i dzieci. Jego małżeństwo wisiało na włosku z uwagi na zbyt częste uciekanie w pracę. Jak tylko zaczął zajmować się sprawami podobnymi do obecnej, nie sypiał, chodził w tych samych ubraniach. Zaniedbywał wówczas żonę oraz dzieci.
Rozpoczęli poszukiwania rodzin osób, które ktoś zgłosił za zaginione, jednocześnie pasujące do opisów w zeszytach. Zeszyty zawierały historie o różnych ludziach. Materiały wyciekły do mediów. W jakimś stopniu pomogło im to, gdyż zaczęły zgłaszać się osoby, które twierdziły, że dany opis pasuje do kogoś, kogo znają. Postawienie Kalicie zarzutów zamordowania co najmniej trzydziestu osoby było trudne do udowodnienia. Cały czas coś wymykało im się z rąk. Sprawa robiła się coraz bardziej polityczna, zwłaszcza, że w tym samym czasie odbywał się szczyt NATO.
„… W Polsce pozostaje nadal trzy tysiące siedemset osób w grobach bez imienia i nazwiska …”
Udało im się dotrzeć do informacji o Kalicie. Wychowywał się w domu dziecka. Do osiemnastego roku życia nazywał się Wacław Korczyński. Przez okres pobytu w domu dziecka, jak również w domu rodzinnym, znęcano się nad nim. Nie tylko psychicznie, również fizycznie. Co takiego go spotkało, że odcisnęło piętno na dalszym jego życiu?
Czy uda się udowodnić Kalicie winę? Dlaczego ktoś postępował w taki sposób z ludzkim ciałem? Jak śledczy poradzą sobie z presją społeczeństwa? Jak bardzo w sprawie namiesza polityka?
Podsumowując. Szczerze? Jeden z lepszych kryminałów jaki wpadł w moje ręce w ostatnim czasie. M.M. Perr gratuluję! Uwielbiam wątki górskie w książkach, co prawda nie jest on tutaj zbyt mocno rozbudowany, ale nie traci to w żaden sposób na atrakcyjności. Bardzo polubiłam podkomisarza Lwa, nawet niekiedy mu współczułam, gdyż miałam wrażenie, że tylko jemu zależy na rozwiązaniu tej sprawy. Książka zakończyła się w sposób zaskakujący dla mnie, tak, że poczułam ciarki na plecach i wiem, że będę wypatrywała drugiego tomu. Polecam każdemu!
www.zaczytanyksiazkoholik.pl
Po pierwsze zostałam zaskoczona tym iż Pani M.M Perr okazała się autorką polską i akcja jej książek dzieje się w Polsce wśród polskiej policji. To moja pierwsza styczność z tą pisarką i muszę powiedzieć, że mam dość mieszane uczucia co do jej pierwszej książki.
Intryga jest nieźle pomyślana. Jeszcze nie widziałam podejrzanego Schrödingera, który jednocześnie jest winny i nie jest winny. Jednocześnie przyznaje się do tej winy i się do niej nie przyznaje. Doskonale też są oddani miotający się policjanci, którzy tak naprawdę mają związane ręce i nic od nich nie zależy, ponieważ... taaak, wkracza tu oczywiście polityka i szałowa pani premier, która wydaje się trząść tym krajem, zgrabnie stąpając na swoich bajecznie drogich haftowanych szpilkach wysmuklających kostki.
Teraz to, co mi się nie podoba. Nie podoba mi się to, że jest to kolejna książka która "wymusza" kupienie następnej, bo sprawa, która była w niej prowadzona też jest z gatunku Schrödingerowskim, została zakończona i jednocześnie nie została doprowadzona do końca. Więc czytelniku jak chcesz się dowiedzieć, czy główny podejrzany rzeczywiście jest winny, czy nie jest, musisz pokusić się o następną część...
Po drugie, nie podoba mi się postać głównego śledczego. Robert Lew ma rodzinę, więc nie jest "ostatnim sprawiedliwym", samotnym wilkiem. Używek też używa z umiarem, ale za to ma inną przypadłość. Nie ma czasu dla swojej żony, dla dzieci, nawet dla nastolatki, która ma kłopoty w szkole, ale ma mnóstwo czasu, by sypiać z kobietami innymi niż własna żona. Nie pamiętam już kiedy w jakimkolwiek kryminale główny śledczy był "normalny". Czy w policji naprawdę pracują same wredne dupki. ??
Mimo wszystko będę się przyglądać tej pisarce, może warto jednak zapoznać się z kolejną częścią...
Dobra rzecz. Zaskaujące zakończenie, które może przynieść ciekawe rozwiązania w następnym tomie.
Niby czytało się dobrze, niby dość ciekawy pomysł i warsztat też, aż potem nagle człowiek orientuje się, że do końca ma jakieś dwadzieścia stron i zostaje z niczym, a ostatnie kilka w ogóle nie bardzo ma jakikolwiek sens. Ja rozumiem, że jest kontynuacja, ale nie tak się kończy pierwsze tomy serii. Czy w ogóle jakiekolwiek tomy. To jeden z tych przypadków, w których zakończenie może podtrzymać bądź pogrążyć całość fabuły. W tym wypadku niestety jest to ta druga opcja. Nie mam ochoty na kontynuację.
„629 kości” to książka, co do której mam bardzo mieszane uczucia. Przedstawiona w powieści sprawa kryminalna był intrygująca, ale w fabule było również sporo niedociągnięć. Największym rozczarowaniem okazał się finał, który pozostawiał mnie bez najważniejszych odpowiedzi.
W turystycznej miejscowości Wicierz na brzegu morza młoda rodzina znajduje zwłoki. Denatką okazuje się matka warszawskiego radnego. Mężczyzna nie wierzy...
Zu, wielka krakowska artystka, trafia w ciężkim stanie do szpitala. Nikt nie wie, co robiła wcześniej i dlaczego ma rany na dłoniach. Do szpitala przyjeżdża...