Rzecz dzieje się pod koniec XIX w Nowym Jorku - mieście, do którego ściągają imigranci z całego niemal świata, przywożąc ze sobą nie tylko swoje nadzieje, ale i problemy zdrowotne. Szerzące się gruźlica, ospa i zapalenie płuc powodują, że zanim podróżni wyjdą na ląd, muszą zostać zbadani. Zdarza się, że rodzice giną podczas długiej przeprawy przez Ocean, a sierotami musi się ktoś zająć. Dzieci przejmują zakonnice, lecz malcy również muszą zostać wcześniej zbadani. Tym między innymi zajmuje się Anna. Podobnie jak jej kuzynka, Sophie, jest absolwentką szkoły medycznej, jedną z pierwszych kobiet, które zdecydowały się na ten trudny, bo przecież zdominowany przez mężczyzn zawód.
Złota godzina stanowi opowieść o roli kobiet, o walce o prawa do samostanowienia, decydowania o swoim ciele. Jako położna, Sophie jest świadkiem dramatów żon zmuszanych do rodzenia dzieci za wszelką cenę, nawet za cenę własnego życia. W tym świecie to mężczyzna decyduje. Aborcja i antykoncepcja są synonimami zła - pozostają całkowicie zakazane. Powołano nawet specjalny urząd, mający ścigać bezecników rozpowszechniających pornografię i nakłaniających do nierządu. Anna z kolei pochyla się nad losem osieroconych w wyniki medycznych zaniedbań dzieci. Brak powszechnych szczepień powoduje, że zbyt wielu ludzi umiera, opuszczając nieletnie istoty, które odtąd muszą same zapewniać sobie utrzymanie. Anna je przygarnia, a pomaga jej sierżant nowojorskiej policji, który razem z nią szuka zaginionych chłopców. Oczywiście kiełkuje między nimi uczucie, które przeradza się potem w miłość. Dziewczyna zmierzyć się musi jeszcze z oskarżeniami o wykonywanie nielegalnych aborcji, i przy okazji prowadzi coś w rodzaju śledztwa, mającego pokazać ogrom podziemnego rynku aborcyjnego. Proceder faktycznie okazuje się niebezpieczny - szczególnie dla kobiet, które w rozpaczy szukają tego typu pomocy.
Fabuła rozwija się niespiesznie. Objętość książki każe spodziewać się wartkiej akcji i mnóstwa wydarzeń, jest jednak zupełnie inaczej. Wciąż analizowane są te same sytuacje pod różnymi kątami. Niełatwa to lektura, miejscami - nudnawa. Mamy w powieści ponad osiemset stron biadolenia nad trudną sytuacją kobiet, które niewiele mogą. Temat to poważny i wart analizy, ale w powieści Donati zabrakło chyba autentycznej pasji i - po prostu - emocji. Każdy problem poruszony w książce został już „ograny" na tysiące sposobów, a sposób jego ujęcia w „Złotej godzinie” nie wnosi niczego nowego i sprowadza się do narzekania, że kobiety muszą rodzić dzieci - czy tego chcą, czy nie. A jeśli nie chcą, to trafiają pod nóż niedouczonych pseudolekarzy, którzy je okaleczają albo wręcz doprowadzają do śmierci. Na szczęście są też dzielne lekarki, które potrafią walczyć ze złymi mężczyznami i bronić praw słabszej płci.