Recenzja książki: Zjem to, co ma na sobie

Recenzuje: Izabela Mikrut

Po raz kolejny przekonałam się, że przeszczepianie humoru amerykańskiego na nasz grunt nie przyniesie spodziewanych sukcesów. Reklamowanie książki jako dowcipnego bestsellera na rynku literackim Stanów Zjednoczonych powinno skutecznie odstraszać potencjalnych czytelników. O pisarskich dokonaniach Sedarisa czytamy „największy sukces odniósł jednak jako autor przezabawnych dzienników, w tym między innymi książki „Zjem to, co ma na sobie”.” Te słowa są tylko chwytem marketignowym, nie mają pokrycia w rzeczywistości. Naprawdę „Zjem” jest żałosnym zlepkiem notatek, zapisem nerwowych podrygiwań autora, który stara się rozbawić jak największą liczbę osób. W tym celu schlebia masowym gustom i nieudolnie próbuje wykorzystywać elementy prowokacji. Nie lubię, kiedy traktuje się mnie-czytelnika jak idiotę. A to właśnie robi Sedaris. Ale od początku - „Zjem to, co ma na sobie” dzieli się na dwie części. Składają się na nie opowiadania, zapiski, historie połączone postacią głównego bohatera – Davida Sedarisa. Poznajemy go jako sepleniącego piątoklasistę o rysujących się już preferencjach homoseksualnych. Małego Sedarisa porywa z lekcji „agentka FBI” – logopedka, która ma nauczyć go poprawnej wymowy. Gdyby autor zatrzymał swą opowieść po pierwszych dwóch stronach, być może udałoby mu się wzbudzić zainteresowanie, rozbawienie czy przychylność czytelników. Niestety – pisał dalej. I starannie, choć pewnie nieświadomie i wbrew zamierzeniom, niszczył dobre wrażenie, wznosząc na gruzach mur obojętności czy wręcz niechęci do jego tekstu. Czasami pierwsze wrażenie może mylić. Nie tym razem. Następne opowiadania przedstawiają nierealne marzenie ojca Sedarisa, starania, by z własnej rodziny uczynić zespół muzyczny oraz – szeregi nieporozumień wynikających z konfliktu pokoleń. Jeśli ktoś jest ciekawy, jak przebiegała artystyczna kariera Sedarisa, okraszona homoseksualnymi fascynacjami, zakończona performance’ami, tworzonymi w narkotycznym upojeniu – może czytać dalej. Jakość artystycznych ekspozycji to jednocześnie wyznacznik wartości „Zjem” – „cztery obcięte paznokcie z palców nóg”. Coraz bardziej irytujące szczegóły wystaw pseudoestetycznych są przeplatane przypominaniem roli narkotyków w kreowaniu wizerunku artysty. Można umrzeć. Z nudów. Im dalej tym gorzej. Ciekawa jestem, czy amerykańskich czytelników bawi mnogość przekleństw i przesycenie wulgaryzmami jednego z rozdziałów. Nie będę komentować tego fragmentu książki, przytoczę jeden reprezentatywny cytat, a co wrażliwszych czytelników proszę o przejście do następnego akapitu. Sedaris bowiem pisze: „jakiś skurwiel powiedział, żebym mu zdupcał z jego pierdolonego ryja, a ja mu na to: „pierdol się, chuju bury” (…). A co ty sobie, kurwa, myślisz, że się stało, suko jebana? Zacząłem spierdalać jak diabli, a ten skurwiel mnie dogonił na pierdolonym parkingu. Góra mięcha i takie tam gówno. Skurwiel poczuł krew i dokopał mi do dupy”. Uśpienie kotki, uczenie młodych ludzi – o zgrozo! – tworzenia tekstów pisanych dzięki oglądaniu seriali tasiemcowych, praca przy przeprowadzkach i wydziwianie nad jadłospisem – oto kolejne frapujące tematy, którymi próbuje rozśmieszyć czytelników Sedaris. Ale uczucia, jakie wzbudza, nie mają nic wspólnego z rozbawieniem, gwarantuję. Raczej – z irytacją. Rozdziały, w których autor nie próbuje rozśmieszać czy szokować, są po prostu mdłe. Wreszcie Sedarisowi zaczęło się wydawać, że znalazł patent na rozśmieszanie. Wykorzystał (i od tego zaczyna się druga część „Zjem”) kłopoty z opanowaniem języka obcego. Ale to, co mogło rozweselić raz czy dwa razy, powtarzane według jednego schematu po raz czterdziesty nie spełni już swojej roli. Sedaris-autor zachowuje się, jakby nie rozumiał tej prawidłowości i z uporem buduje kolejne konstrukcje, oparte na tych samych kalkach. Łatwo się domyślić, że w ten sposób nie da się rozbawić czytelników. Co najwyżej wywoła się sarkastyczny uśmiech na twarzy znudzonego krytyka. Jeśli na ten uśmiech pozwoli mu (krytykowi) odruch wymiotny, również wywołany przez historie Sedarisa. Chciałam znaleźć chociaż jedną pozytywną cechę tego utworu. Ale wbrew najszczerszym staraniom – nie zainteresowało mnie rozwiązywanie krzyżówek opisane w „21 Pionowo”, ani woreczek z psim gównem w ręku Jodie Foster, ani – co dziwne (że sobie na szyderstwo pozwolę) – oglądanie amerykańskich filmów w paryskim kinie. Nie poruszyło mnie wzięcie Sedarisa za kieszonkowca, dziewczyna, która się nie zabiła, ani sprawdzanie ilorazu inteligencji. Nie przypadły mi do gustu epickie wcielenia bohatera w naukowca, boksera czy tajemniczą piękność – po prostu były nudne i napisane bez pomysłu na zakończenie. Może Was to zdziwi, ale opowieść o ojcu, który zjadł kawałek swojego starego kapelusza, też nie wywołała we mnie większego entuzjazmu (mniejszego również nie). Pomyśleć, że to bestseller w USA... dawno nie czytałam gorszej książki... Jeśli macie ochotę na lekturę tekstu prymitywnego, nudnego, słabego i beznadziejnego – sięgnijcie po „Zjem”. Jeżeli jednak poszukujecie ciekawej książki – nie czytajcie Sedarisa. Jego „Zjem” wywołuje niesmak. Po tym tekście można dostać niestrawności.

Kup książkę Zjem to, co ma na sobie

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Zjem to, co ma na sobie
Książka
Inne książki autora
Calypso
David Sedaris0
Okładka ksiązki - Calypso

„Jestem najważniejszą osobą w życiu niemal każdego, kogo znam, i sporej liczby ludzi, których nigdy nawet nie spotkałem” – rzucił...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy