Historia Altmanna jest szczególna. Syn byłego SS-mana, dorastający w niemieckim mieście cudów, potomek „króla różańców” przez całą swą młodość nie mógł liczyć na to, co każdemu dziecku jest do życia niezbędne. Ojciec-psychopata zadręczał zarówno matkę Andreasa, jak i wszystkie swoje dzieci. Wieczny głód, ciężka praca i najgorsza z tego wszystkiego nieustająca pogarda dla ludzi, którzy nie marzyli o niczym innym, jak normalny dom, w którym ojciec i mąż są wsparciem i pomocą dla swojej rodziny. Nie otrzymali tego, bo Franz Xaver Altmann bardziej cenił pozory niż prawdziwe uczucia.
Historia młodości znanego reportera jest jego terapeutycznym "zadaniem domowym", próbą uwolnienia się od traumy z młodości, wyzwoleniem spod władzy złych wspomnień i przemianą ich w akceptację siebie, bez względu na to, co o autorze sądził sadystyczny ojciec. Przejmująco i dosadnie rozprawia się Altmann z bigoterią i zakłamaniem ludzi pozornego katolicyzmu. Chłopak wychowany w „mieście cudów” doświadczył przemocy, bólu, poniżenia i był świadkiem pedofilii, która w niemieckim kościele szła ramię w ramię z faryzejskim handlem dewocjonaliami.
Ta publikacja porusza, ale i irytuje. Już w okolicach setnej strony wiemy, że zła nie da się pokonać, bo przyduszone wyłazi z każdej dziury. I jako reporter Altmann powinien na tym poprzestać. Jeden krzyk jest przejmujący, ale jeśli trwa kolejnych dwieście stron, zaczyna nużyć. Od początku rozumiemy, że Andreasa nie czeka nic dobrego, chyba że sam podejmie walkę o swoje życie. Niestety, Altmann uważa inaczej. Dlatego wstrząs, który odczuwamy na początku powieści, pod koniec zamienia się w zniechęcenie. Znamy już wcześniej zakończenie tej historii, a wielokrotne powtarzanie tych samych scen osłabia efekt, jaki autorowi udało się osiągnąć na początku autobiografii.