Świecie, drżyj. Stephanie Plum, łowca głów, chodząca katastrofa znów wkracza do akcji.
Trenton w lipcu jest jak wielki piec do pizzy, tradycyjny - w całej wieloznaczności tego słowa. Gorące, duszne i aromatyczne. A pamięta ktoś może, jakie było poprzednio, zimą? Pełne przenikliwego ziąbu, ohydnej wilgoci i zbyt często pochmurne jak moje myśli. Cóż, mieszkam tu od lat, ale trudno powiedzieć, że przyzwyczaiłam się do miejscowej aury.
A teraz wyobraźcie sobie upał... myśli rozgrzane jak... karoseria mojej Hondy CRX... I ja, skraplająca się kropla po kropli, na całym ciele. Tak, na całym. Dbam o wygląd, może nie przesadnie, ale wygląd to akurat jedna z tych rzeczy, o które warto dbać mając więcej niż dziesięć lat. Sportowy stanik z czarnego spandeksu, pasujące do niego spandeksowe spodenki i upał - możecie to sobie wyobrazić? Świetny strój, tylko nie ma gdzie wetknąć "trzydziestkiósemki". Temperatura na zewnątrz - wysoka, temperatura wewnątrz - jeszcze wyższa. Tania podróba ludzkiej istoty, czyli mój kuzyn Vinnie, sprawił - w zasadzie to stale sprawia - że rodzą się we mnie gorące uczucia bez względu na pogodę. Znowu, po raz nie wiadomo już który, zapragnęłam go zastrzelić. Z "trzydziestkiósemki" (moja własna - w słoiku po ciastkach), "czterdziestkipiątki" (ulubiona zabawka Connie), z magnum czterdzieści cztery, załadowanego amunicją grzybkującą (solidny argument Luli). Nie, z tym strzelaniem to, niestety, tylko taki słowny żart. Chcę jeszcze trochę rozkoszować się wolnością, życiem, Trenton. Ciekawi jesteście, dlaczego podjęłam kroki w celu usunięcia z ziemskiego trentonowskiego padołu przyszłych zwłok Vinnniego? Zatrudnił Joyce Barnhardt. Tak, naprawdę to zrobił. Zatrudnił „tę Joyce”, której nienawidzę po tym, jak przyłapałam ją, bawiącą się na stole w bawialni z moim mężem w „schowaj salami”. A teraz „ta Joyce” ma zbierać informacje o NS-ach. O tempora, o mores. O... rzeszek.
Nowym NS-em, którego świeżym tropem wyrusza dzielna i ogólnie spragniona Stephanie, jest Maxine Nowicki. Dziewczyna, która ukradła wóz swojego chłopaka, Edwarda Kuntza, wpłaciła kaucję dzięki pożyczce mamy i wyjechała z miasta, zapominając o rozprawie wstępnej i kaucji. Prosta sprawa. Prosta?! Naprawdę?! Z perspektywy czasu - raczej nie. Jej rozwiązanie zajmie bowiem czterysta stron powieści Zaliczyć czwórkę (Four to Score, 1998), kolejnego, czwartego już tomu przygód Stephanie Plum.
Czego możemy się spodziewać po książce? Wszystkiego tego, co dotychczas proponowała nam autorka, ale też nieco nowości gratis. Specyficznego humoru, specyficznych postaci, specyficznych dialogów. Siarkazmu, czyli mieszanki sarkazmu z łagodzącą go siarką. Pojawią się stare, dobre, sprawdzone postaci. Joe Morelli - oddalający się w stronę zachodzącego słońca, pożądanie niepożądane. Mogę zdradzić, że sprawy z Morellim posuną się... hmmm... zdecydowanie naprzód, przynajmniej w niektórych aspektach. Chomik Rex - jego proste życie będzie szło tym razem "pod górkę", choć nie możemy być pewni, co z tego "jego chomiczość" zrozumie. W każdym razie będzie on miał okazję przeżyć tak w dzisiejszych czasach modną rzecz, jak trauma. Babcia Mazurowa nadal będzie w wieku, w którym nie powinno się już martwić konwenansami lub w wieku, w którym nie powinno się żyć, jak słusznie zauważy ojciec Stefci. Ojciec Plum będzie jak zwykle sceptyczny, ironiczny, zatopiony w gazecie lub tkwiący z twarzą wbitą w talerz. Lecz i on zaskoczy czytelników rozbudowanymi zdaniami i liczbą słów, która znacznie przekroczy średnią z poprzednich lat. Mama Stephanie nadal będzie się zamartwiać stanem cywilnym córki i spełniać się w gotowaniu tony jedzenia (pychotka!). Komandos pozostanie człowiekiem czynu i wciąż będzie zasługiwał na miano "łowcy roku". Carl Constanza pozostanie porządnym człowiekiem i dobrym gliną. Lula pozostanie Lulą. Pojawi się spora grupa nowych osobowości, ale to już chyba lepiej odkryć samemu. Wymienię tylko wspomnianą wcześniej Joyce Barnhardt, która od czasu do czasu poprawi Stefci i nam krążenie oraz podniesie spadające ciśnienie. W każdym razie będzie groteskowo jak zwykle, a wszyscy uzależnieni dostaną swoją dawkę humoru i autoironii.
Stephanie podchodzi do nowych spraw związanych z kolejnymi NS-ami jak do surowej cebuli: obiera je warstwa po warstwie, odsłaniając wnętrze, drugie dno i co tam jeszcze można. Choć łza nieraz kręci się w oku, zapach nie jest zbyt miły i trzeba co rusz czyścić pełny nos.
Można na przygody Stephanie Plum patrzeć jak na świetną zabawę dobrze radzącej sobie w życiu nowoczesnej dziewczyny. Można jednak zobaczyć w nich również dziewczynę niezbyt szczęśliwą, stale robiącą dobrą minę do złej gry, pomimo braku powodów do tego, stęsknioną przyjaźni i miłości. W głębi serca - romantyczną i wrażliwą, która chroni się przed mało delikatnym światem w skorupce ironii i dystansu, nawet wobec samej siebie.
Można ujrzeć świat gnający przed siebie bez celu, w którym liczą się tak rzadkie chwile radości z drobiazgów. W wykonywanej przez bohaterów pracy trudno znaleźć nie tylko godziwe zarobki, ale i satysfakcję, wśród znajomych zaś - prawdziwych przyjaciół. Większość zdaje się interesowna, zabiegana, skoncentrowana na sobie i konsumowaniu ochłapów, które wpadają im w ręce. Większość nawet nie marzy o byciu spełnionym i szczęśliwym.
Jedna myśl przez całą lekturę pląta się gdzieś z tyłu głowy - jak to dobrze, jak wspaniale, że mnie to wszystko nie spotkało.
Janet Evanovich jest jedną z najlepiej zarabiających pisarek Ameryki. Jej kryminały przetłumaczono na 27 języków, a każdy kolejny trafia w USA na...
Katherine Finn, młoda wiolonczelistka, jest bardzo zapracowaną kobietą. Z koncertu biegnie na próby, a potem na dodatkowe zajęcia muzyki. Żyje w ciągłym...