Z Grzędowiczem jak z winem – im starszy tym lepszy, im dłużej jego pomysły leżakowały w beczce z opowieściami, tym sprawniejsze, soczystsze, bardziej aromatyczne i zniewalające w smaku. Debiutował wcześnie, lecz na sukcesy i uznanie czekał długo, skupiając się bardziej na promowaniu innych, niż na samospełnieniu. I dobrze się stało, bowiem dojrzałość pozwoliła odrzucić Grzędowiczowi tendencyjność, pychę i przekonanie o własnej wielkości, tak charakterystyczne dla wielu pisarzy w młodym wieku. Mało tego, uniknął dzięki temu chęci wzorowania się, pisania „w stylu” Stephena Kinga, Grahama Mastertona, J. R. R. Tolkiena etc., co zaowocowało własnym znakiem jakości, rozpoznawalnym przez miłośników fantastyki w Polsce i docenianym przez krytyków fandomu. Wszystko właśnie za sprawą tej dojrzałości, leżakowaniu opowieści w głębokich zakamarkach głowy i szuflad, opowieści, które, gdy zaczęły upominać się o wydanie, okazały się zaskakująco świeże, przemyślane i w każdym calu zdumiewające. Widać to w „Wypychaczu zwierząt” – zbiorze opowiadań wydanym rok temu nakładem Fabryki Słów.
Trzynaście historii w nim zebranych to nie zły omen, a podróż w najróżniejsze zakamarki szeroko rozumianej fantastyki. Już w pierwszym tekście, w pierwszym zdaniu, Grzędowicz wyciąga swoje nad wyraz długie palce po ciało czytelnika. Zaczyna od nieśmiałych muśnięć, lekko podszytych grozą, które w ogólnym rozrachunku mają za zadanie uśpić czujność, obudzić fascynację, która na dalszych stronach pozwoli zmienić się delikatnemu dotykowi w silne przytulanie, wręcz zniewolenie. Gdy wyjdzie się poza drugie opowiadanie, wprost w przerażająco zimne podmuchy syberyjskiego wiatru, ucieczka z tego uścisku staje się niemożliwa. Autor z wprawą tytułowego Wypychacza Zwierząt, wypycha swoich czytelników słowami i kolejnymi wizjami, które solidnie mrożą krew w żytach.
W tych opowieściach znaleźć można dosłownie wszystko: osobliwie nawiedzone mieszkanie, podróże w czasie, światy równoległe, Polskę za lat pięćdziesiąt, demonicznego U-Bota, Obcych, smakowite specjały z kuchni wschodu wraz z mocnym trunkiem na zapomnienie, trzech Mikołajów oraz Casanovę mającego dosyć rozpusty. Część z pomysłów, to motywy wielokrotnie wykorzystywane wcześniej, jednak Grzędowicz jako pisarz utalentowany nadaje im nowego wymiaru. Z wielkim powodzeniem stosuje tematykę sztandarową dla fantastyki, jednocześnie wykręcając ją na swój sposób, dzięki czemu okazują się te teksty czymś nowym. Tak jest z moimi trzema faworytami – „Farewell blues”, „Wilczą zamiecią” i „Weekendem w Spestreku”. Pierwsze z nich to Sci-Fi o Kontakcie. Temat wałkowany do zarzygania, jednak wykorzystany kapitalnie, z porażającą wręcz pointą. Dodatkowo całość ma cudowne brzmienie bluesa, czyta się to niemal jak depresyjną poezję. „Wilcza zamieć” to opowiadanie-nawiązanie, jest tutaj dosłownie wszystko (m.in. druga wojna światowa, bitwy morskie, U-Bot, nordycy bogowie etc.), poszczególne akapity niemal kipią od nadmiaru. Na szczęście autor nie gubi się w tym, a wręcz przeciwnie, z powodzeniem brnie do końca, aby jak zawsze zostawić czytelnika z rozdziawionymi ustami. Zasłużony Zajdel. Z kolei „Weekend w Spestreku” to tekst znany wcześniej z antologii Jacka Dukaja „PL+50” i o tym też traktuje ta historia. Bardzo realistyczna i przygnębiająca wizja, uknuta na kanwie współczesnych, ścierających się w Europie, trendów politycznych. Całość wieńczy zgrabny „twist”, ponownie wyciskający język na brodę ze zdumienia, jednocześnie wywołujący nieprzyjemne drżenie na plecach. Skoro jesteśmy przy zakończeniach zalewających intensywnością, to wspomnieć też należy jedną z miniaturek – „Obronę konieczną”. Opowiadanie zaledwie na kilka stron, ale moc ma porównywalną z nadjeżdżającym IC. Już dawno nic mnie tak nie zdruzgotało, niemal trząsłem się z grozy!
Pozostałe, nie wymienione opowiadania także są warte uwagi. Znajdzie się kilka bardzo dobrych, jedno-dwa przeciętne. W każdym razie „Wypychacz zwierząt” to zbiór wyrównany, zaczynający się dosyć spokojnie, jednak rozkręcający się ze strony na stronę, falująco osiągający szczyt crescendo, które staje się najbardziej intensywne we wspomnianych powyżej opowieściach. Pozycja obowiązkowa dla wszelkich rodzimych fanów podszytej grozą fantastyki.
Wyobraź sobie, że jest pierwiastek, który stanowi niewyczerpane źródło energii. Dwa tiry tego surowca starczą, by zapewnić energię elektryczną...
Nie wiadomo, czy istnieją niebiosa. Nie wiadomo też, czy istnieje piekło. Jedyne, co jest pewne, to popiół i kurz zalegające piętro wyżej, niebo w upiornie...