Wschód, czyli w poszukiwaniu straconego czasu według Andrzeja Stasiuka
Czy można odnaleźć utraconą przeszłość? Przywrócić zaginiony czas, minione zapachy, uczucia, doznania? Wrócić do dzieciństwa, do psa z krótkimi łapami, do zapachu błota nad rzeką, do nieustannego braku wszystkiego i jednocześnie do nadmiaru tego, co do życia niezbędne? Czy poszukiwania utraconego czasu mają jakikolwiek sens?
Nie po to się ucieka ze wsi, żeby żyć w zaroślach i wieczorami nasłuchiwać.
A jednak Stasiuk uparcie rusza w podróż, choć sam nie wie, co pragnie odnaleźć. Śledzi tropy potomków Czyngis-chana, którzy wypasali trzody na stepach, coraz bliżej naszych granic, coraz bardziej cywilizowani, aż w końcu zeszli z tych małych koników i zamieszkali w domach. Swoich, choć dawniej cudzych, tych, których wiatr historii wygnał dalej, w inne strony, gdzie znowu coś komuś zabrali albo po prostu zasiedlili. Po tych, którzy ulecieli z dymem, w górę, w lepszy świat. A potem zacierali ślady po swych poprzednikach, desperacko rzucając się w nowe, lepsze, jeszcze nie oswojone, ale nie cudze, nie odziedziczone, nie ukradzione.
Widać to ściszone życie drugiego planu. Zaułki ludzkich dni. Schludną biedę z plastikowymi, udającymi mosiądz lampami nad wejściem. Wszystko przycięte, ułożone, wykorzystane. Albo wyjęte po nowemu, z tą smętną ostentacją zacierającą ślady dawnych dni.
Podskórna tęsknota za minionym, choćby było niekonkurencyjne, szare, siermiężne i bez połysku gna na wschód, gdzie jeszcze jest nadzieja, że czas się spóźnił, że można odnaleźć to, co było, co zatraciło swoją prawdziwość i zaczęło podrabiać, jakże nieudolnie, nowe, lepsze, bardziej błyszczące okazuje się pułapką, bo świat nie stoi w miejscu, nieustannie przelewa się jak gorąca magma, szukając nowych miejsc, które można zapełnić, odmienić i oszukiwać pozorną przemianą.
Chińska tandeta przywodzi na myśl jarmarki w parafii pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa, ale oto w Gorlicach już chińska sprzedawczyni w chińskim sklepiku dwadzieścia cztery godziny na dobę niestrudzenie odpowiada: Dzień dobry, jak złoty kotek, który macha łapką do każdego, kto gotów jest wejść i spojrzeć mu w wymalowane farbką oczy.
Po co szukać, po co jeździć, to musi być męka, jak mówi matka, która nie chce ruszać, drepcze po swoim obejściu, nie szuka świata, on wszak sam przyjdzie do jej progu i tylko szaleniec pędzi przed siebie, aby pytać o czas przeszły tych, którzy znają jedynie przyszłość, odmienianą we wszystkich przypadkach słowach o postępie, zmianie, nowym.
To oczekiwanie umarłych za wsią, w cieniu wysokich drzew, za metalową furtką wydawało mi się całkiem naturalnie. Cmentarz przylegał do życia jak skóra do ciała.
Bo kiedyś ludzie nie bali się śmierci. Urodziłeś się, zatem umrzesz, łzy bliskich i modlitwa odprowadzą cię na tamten świat, a potem wstaniesz z martwych i wrócisz. Porządek świata jest wieczny, a więc nie ma się czego bać. A dziadek - przywódca duchowy, jak Mojżesz przeprowadzi lud przez Morze Czerwone komunizmu i powiedzie w lepszą przyszłość, choć sam jej nie doczeka. Będzie za to żył wiecznie w ciałach swoich dzieci i wnuków, którzy zapragną nowego, lepszego świata. A jeśli któryś z nich zechce ruszyć pod prąd, wrócić do wschodnich krain, gdzie wszystko się zaczęło, to odnajdzie swoje myśli i zapachy, ale nic poza tym. Bo nic więcej tam nie ma, gdyż wszystko, co istnieje, jest w nas i na próżno tego szukać w dalekich stepach. Nie wrócą, zagubione i przydeptane czasem, jak grób Czyngis-chana zadeptany przez stado koni.
Stasiuk uwodzi i czaruje. Ciągnie nas w przaśną, choć magiczną otchłań przeszłości i każe jej próbować wraz z minionymi zapachami i smakami - choćby chleba ze śmietaną i cukrem. To podróż skazana na niepowodzenie, bo nie można odnaleźć minionego czasu, proustowskich magdalenek rozpuszczanych w filiżance herbaty. Można tylko próbować nazwać tę przeszłość i swoje zachwyty, niepojęte dla tych, którzy ich nie doświadczyli, i tych, którzy wolą o nich zapomnieć. To bez wątpienia się we Wschodzie udało.
Ukraina, Rosja, Azja. Narrator napotyka ludzi, duchy i policjantów. Ale przede wszystkim opowiada o swojej miłości do samochodów. Snuje...
Ksiżka Moja Europa zawiera dwa eseje o Europie rodkowej: Jurija Andruchowycza rodkowowschodnie rewizje i Andrzeja Stasiuka Dziennik okrętowy...
Panie, wiem, że jesteś zajęty, że nie masz czasu, że dziś odwiedzasz piekło, ale uważam, że powinieneś rozpędzić mój naród na cztery wiatry. Powinieneś przepędzić go od siebie jak tych przekupniów ze świątyni. Na jakąś pustynię ich wygnać, żeby się tułali jak Żydzi. Żeby im się nie wydawało, że mają do Ciebie jakiś grupowy dostęp, że ich będziesz zbiorowo rozpatrywał i liczył im te wszystkie plemienne zasługi, które sobie wyobrażają, zapisują i potem w nie wierzą. Że to są zasługi przed Tobą. Panie, ja bym ich na Twoim miejscu rozgonił po całym świecie na tysiąclecia jak naród Izraela i dopiero by się okazało, ile są warci. Jakby nie mieli tego swojego Mazowsza, Kieleckiego, Grunwaldu, tych wszystkich listopadów, styczniów i wrześniów dymiących spalonym mięsem, toby się okazało. Jakby nic nie mieli. Jakby nie mieli żadnego Ruska, Niemca ani Żyda na usprawiedliwienie, ani tego swojego papieża by nie mieli na pogański kult, tylko na sto kilometrów piasek, toby było wiadomo, czy oni wierzą, czy tylko robią narodowy interes. Piasek i wieczność. Tak bym zrobił. W kosmos. I Częstochowę na ich oczach bym im rozpirzył jak Jerycho, jak stragany jerozolimskich gołębiarzy. Żeby, gdy już popędzisz kota temu mojemu narodowi wybranemu, mogli przyjść do Ciebie niewidomi i chromi i żeby nie musieli z tych wiejskich poczt z żółtą trąbką wysyłać czerwonych przekazów z ostatnim groszem dla zbójeckich jaskiń w eterze.
Ludzie uważali, że Niemcy są zadbani i uczciwi. Płacili za jajka i kury. Najbliższe getto było dwadzieścia kilometrów na zachód. Treblinka – ponad trzydzieści, trochę bardziej na północ. Wieś miała znikome pojęcie o tych zwiastunach nowoczesności.
Więcej