Nie od dziś wiadomo, że atmosfera w światku autorów książek popularnych – powieści obyczajowych, romansów czy komedii kryminalnych – jest mocno napięta. Co rusz na światło dzienne wychodzi mniejsza lub większa aferka, ktoś zaczyna na kogoś krzyczeć, ktoś zarzuca komuś innemu miernotę pisarską, a inna osoba pisze pod własną książką w serwisach o książkach czy księgarniach internetowych… pochwalne recenzje. Dużo się dzieje, brak miejsca i czasu, by wszystko to opisywać i analizować. Jednak przychodzą takie chwile, gdy czara goryczy się przeleje, a brudy zaczynają zalewać czytelnika rwącą, mocno śmierdzącą rzeką.
- Wydawca też człowiek i żyć z czegoś musi. Powszechnie wiadomo, że żaden minimalista umysłowy nie sięgnie po ambitną książkę, bo go znudzi. Żeby tę jedną ambitną wydać, trzeba sprzedać ze trzy totalnie grafomańskie gnioty, na które z zapartym tchem czekają właśnie tacy minimaliści.
- Ale twoje… - zaczęła Ida i urwała speszona.
- Moje też zarabiają na te ambitniejsze - uśmiechnęła się Gośka. - I jestem z tego bardzo dumna. Różnica jest taka, że - w przeciwieństwie do wielu autorek, którym ego przesłoniło rozum - zdaję sobie z tego sprawę. Nie obiecuję czytelnikom arcydzieła literatury, tylko chwilę relaksu.
Gdyby z powyższego faktu zdawali sobie sprawę autorzy książek popularnych, gdyby nie przeceniali swoich „dzieł”, nie porównywali się z boskimi istotami, tworzącymi cudowną literaturę, mieli dystans do siebie, własnej twórczości i nie zawsze pochlebnych recenzji, książka Wiedźmy na gigancie prawdopodobnie nigdy by nie powstała.
Jest jednak inaczej, a pod niewiele mówiącym tytułem powieści Małgorzaty J. Kursy kryje się bardzo brzydki obraz relacji, jakie panują wśród polskich autorów beletrystyki, wydawców i blogerów książkowych. Ale po kolei.
Tytułowe „wiedźmy” to pracownice agencji literackiej TERCET. W ramach swoich obowiązków, obok polecania wydawcom dobrze zapowiadających się autorów, dbania o interesy wschodzących gwiazd literatury i redagowania ich tekstów, wiedźmy prowadzą także portal, na którym promują dobre książki polskich autorów. Jak powszechnie wiadomo, każdy autor uważa, że jego książka jest dobra (jeśli nie najlepsza), każda wymaga szerokiej promocji i wygłaszania peanów na jej cześć. Ponieważ wiedźmy wiedzą, że jest inaczej – nie każda książka zasługuje na wydanie, nie wszystkie należy promować, a tylko wybrane można pochwalić, napięcie między nimi, a autorami (grafomanami, których skreślają z marszu oraz gwiazdami, które zachłysnęły się własnym ego) rośnie w tempie błyskawicznym. Wiadomo, że w pewnym momencie musi nastąpić wybuch.
Mamy zatem w powieści dwa obozy: wiedźm i ich oddanych, szczerych i lojalnych autorów oraz autorów nastawionych wrogo, hejtujących agencję i pracę TERCETU, obmawiających wiedźmy i odsądzających je od czci i wiary. Kiedy sprzeczki ponownie się nasilają (możemy zjawisko to porównać do pływów wód morskich, tak regularnie powraca), następuje kolejna erupcja. Tym jednak razem są i całkiem realne ofiary. W końcu ginie kilka autorek i choć zabójcę od dawna znamy, do ostatniej strony śledzimy losy nieszczęśnika.
Chociaż autorka już na samym wstępie powieści informuje, że Wiedźmy na gigancie są fikcją literacką i wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe, to podczas lektury oczyma wyobraźni wprost widzimy przekorny uśmiech i błysk w oku Małgorzaty J. Kursy, gdy ta pisała niektóre fragmenty książki. Długo i daleko szukać nie trzeba, by przekonać się, że autorzy - zwłaszcza powieści obyczajowych - garściami czerpią z otaczającego nas świata. Coś tam przemalują, coś – upiększą, wprowadzą trochę zmian, ale w gruncie rzeczy otrzymujemy obraz, który chcemy oglądać, bo z grubsza go po prostu znamy. Chciałoby się powiedzieć, że Wiedźmy na gigancie są przerysowane jak ponętne kształty modelek Rubensa. Że są odległe od prawdy jak Pluton od Słońca. Że autorka „popłynęła" w fabule jak Aleksander Doba w kajaku do Ameryki. Że „pojechała" jak peleton Tour de Pologne przez Tarnowskie Góry. Jeśli jednak ktoś zna realia branży, jeśli wszedł do środka tego autorskiego światka (chociaż na chwilę), bywał na spotkaniach czy targowych imprezach to doskonale wie, ile prawdy kryje się na stronach powieści. Więcej – rozpozna w bohaterach tej powieści wielu polskich pisarzy, przypomni sobie niedawne afery, skandale i wojenki w literackim światku. Także przez to, że autorka zdaje się „grać” nazwiskami autentycznych osób, nieco tylko dla potrzeb książki je zmieniając.
Powiedzieć należy jednak jasno, że bezpośrednie obrażanie i kierowanie inwektyw w kierunku (oczywiście, fikcyjnych) bohaterów zawsze będzie nie na miejscu. Drażnić może nagromadzenie „kretynek”, „idiotek”, „palantów” i „głupków” na stronach książki. Tak samo jak zgrzyta „żarcie” i przeszkadza zaproszenie do konsumpcji słowami żryjcie, wiedźmy, te pierogi. Brakuje w książce subtelności, ogłady, delikatności – zwłaszcza w najgorętszych momentach – odnośnie do opisywanych kwestii.
Wiedźmy na gigancie nie są typową komedią kryminalną. Trup pada kilkadziesiąt stron przed końcem książki, a zabójcę czytelnik zna niemal od początku powieści. Nie zatem wątek kryminalny, ale tło społeczno-obyczajowe jest w książce najważniejsze. I tu autorka „wyżywa się”, ile wlezie, nie szczędząc ostrych słów, przytyków, wywlekając wszystkie grzechy, winy i żale światka literatury popularnej na światło dzienne. Pokazuje w ten sposób prawdziwe bagno autorskich zawiści, zazdrości, kłamstw, donosicielstwa i dążenia po trupach do celu. Miłośnik komedii z Jimem Carey’em być może uśmiechnie się kilka razy podczas wertowania perypetii wiedźm. Tego, kto woli filmy Woody’ego Allena, Małgorzata Kursa raczej nie rozbawi.
Autorka próbuje nakłonić czytelnika do chwili zastanowienia, do tego, by przestał ślepo zachwycać się przeciętnej jakości książkami, by wyrobił sobie zdanie, oparte nie tylko na bibliografii ukochanego pisarza, ale – przede wszystkim – by spojrzał z szerszej perspektywy na autora uwielbianych dzieł. Może się bowiem okazać, że za pięknie umalowaną fasadą kryje się tylko fałsz. Czy jej apel odniesie skutek? Czy czytelnicy będą chcieli poznać prawdziwy charakter autorów, którzy są przecież takimi samymi ludźmi, jak my, ze wszystkimi wadami i zaletami? I czy właściwie w ogóle powinno ich to obchodzić? Cóż, na te pytania każdy z odbiorców odpowiedzieć musi już samodzielnie. I zgodnie z własnym gustem zdecyduje, po którą książkę z bibliotecznej czy księgarskiej półki sięgnie.
Małgorzata Kursa jak zawsze wciąga nas w życie swoich bohaterów aż… do rana. Marta: filigranowa brunetka, lubiana, towarzyska, chętnie pomagająca...
W „Echu Kraśnika” nie dzieje się najlepiej. Rzadko bywający w redakcji gazety szef stwierdza, że gazeta cierpi na „niepoczytalność”...
"[...] nagle przestała być żywym człowiekiem i uwielbianą gwiazdą. Była już tylko newsem."
Więcej