Szesnastoletnia Noa przyjeżdża wraz z matką i jej przyjacielem na wieś. Mają spędzić wakacje w starym domu, urządzonym w dawnym, prostym stylu. To jeden z kaprysów bogatej i niezwykle popularnej aktorki, jaką jest Kat, matka Noi. Wszystko pięknie się układa – dom zostaje odremontowany, Noa zakochuje się w Davidzie, chłopaku z sąsiedztwa, który pomaga w remoncie, a Kat może cieszyć się upragnionym spokojem. Sielankę przerywają jednak nadprzyrodzone wydarzenia. Oto okazuje się, że na strychu posiadłości pojawia się duch zamordowanej dziewczyny. Co gorsza, dziewczyna ukrywa mroczną tajemnicę…
Wątek detektywistyczno-nadprzyrodzony „Nawiedzonego domu” poprowadzony został całkiem poprawnie. Nie ma tu wprawdzie miejsca na innowatorskie zabiegi, na fajerwerki zaskakujące czytelnika, ale jest wszystko, co powinno składać się na dobrą powieść kryminalną dla młodzieży.
Akcja rozwija się stopniowo, by, po odnalezieniu przez Noę i Davida wszystkich niezbędnych śladów i zagubionych rekwizytów, dotrzeć do nie dającego się wcześniej przewidzieć rozwiązania. Jest to niewątpliwy plus ksiązki, autorzy powieści dla młodych czytelników prowadzą bowiem często fabułę na wskroś przewidywalnym tokiem. W „Nawiedzonym domu” jest i zagadka, i towarzysząca jej aura niesamowitości. Jest też zbrodnia, która musi wyjść na jaw, a także zostać odpowiednio osądzona. Wątek ten stanowi jednak tylko jedną z płaszczyzn książki – choć teoretycznie najważniejszą, zdecydowanie mniej intrygującą od płaszczyzny drugiej.
Drugi wątek w „Nawiedzonym domu” to wątek miłosny, czy raczej – obyczajowy (pole jego zasięgu wykracza bowiem poza samą miłosną „sprawę”). Najkrócej rzecz ujmując, przebiega on mniej więcej tak: Noa dość szybko przechodzi od pierwszego pocałunku z nowo poznanym Davidem do „pierwszego razu”, który stał się drugim finałem książki, czy raczej – jej uwieńczeniem. Jej matka, zanim jeszcze dochodzi do aktu finalnego, dziwi się kilkakrotnie, dlaczego dziewczyna tak długo zwleka ze swoją inicjacją seksualną. Przecież ona, Kat, w jej wieku była już doświadczoną kobietą z zapleczem w postaci kilku byłych chłopaków. Cóż w tym nadzwyczajnego? Teoretycznie nic, w końcu podobna tematyka z identycznymi scenariuszami wypełnia wszystkie dzisiejsze pisma dla dziewcząt w wieku gimnazjalnym i harlequiny dla nastolatek. O innych nie papierowych przekazach nie wspominając.
Mimo tej „zwyczajności” tematu, do „Nawiedzonego domu” zupełnie on nie pasuje. Wręcz przeciwnie – porusza nieco i każe zadać pytanie, po co autorka użyła takiego, a nie innego chwytu? Pierwsza myśl, jaka mi przychodzi do głowy to to, że chciała być „trendy” (to ostatnio ulubione słowo osób po czterdziestce; ach, ta wszechpanująca „amerykanskość” polskiego społeczeństwa…). Liberalizacja obyczajów, manifestowanie bezpruderyjności – toż to nasz chleb powszedni. Czy ma to pozytywne czy negatywne skutki, nie mnie oceniać w tym miejscu. Fakt pozostaje faktem, czy się chce, czy się nie chce, dawka hulanek i swawoli zaczyna przedostawać się wszędzie. Druga myśl – za promowaniem wiadomego, nad wiek dorosłego (czy raczej – dojrzałego) trybu życia stoi cały przemysł, który bogaci się nieziemsko wręcz przy pomocy młodych dziewcząt właśnie. Myśl pierwsza wydaje mi się bardziej wiarygodna. Nie zmienia to faktu, że silenie się na nowoczesność w przypadku „Nawiedzonego domu” jest uchybionym pomysłem.
Książka sama w sobie byłaby ciekawa bez „upiększania” jej nikomu nie potrzebnymi wstawkami. Podświadoma manipulacja umysłami młodzieży i modelowanie jej na jeden, powszechnie panujący schemat jeśli musi już istnieć (a musi – nie da się tego uniknąć), niechaj panoszy się w pismach dla dziewcząt. Ale w książkach, i to dobrych, lepiej by było jednak zostawić miejsce na coś więcej niż kreowanie tandetnych stereotypów.
Anna Szczepanek
Reginald ma władzę. Dzięki magicznej lampce może zmniejszać, co tylko zechce. A chce niemało: najsłynniejsze budowle świata.Pomniejszone oryginały gromadzi...
- Czy przyszło ci kiedyś do głowy, że Lucian może... nie być człowiekiem? Spuściłam wzrok. - Nie - wyszeptałam. Pomyślałam jednak: "Tak". Lucian nie ma...