[…] Pewnego dnia miałem godzinną przerwę w zajęciach uniwersyteckich i wybrałem się na spacer Nowym Światem. Było południe. Słoneczne, wiosenne. Dwóch panów. Zatrzymali się. Jeden szczupły, młodzieńczy. Żywo gestykulował. Drugi nieduży, korpulentny, z siwą, starannie przystrzyżoną bródką. Śmiał się i potakiwał. Poznałem ich natychmiast. Julian Tuwim i Leopold Staff. […] Julian Tuwim otworzył drzwi Kuchcika. Pokłoniwszy się nisko, zapraszał Leopolda Staffa. Staff opierał się. Długą chwilę celebrowali wejście. Staff cofał się wstydliwie, niewysoki jegomość o rumianej twarzy gimnazjalnego belfra. Tuwim pochylony w uniżonym pokłonie napierał. Gibki, ruchliwy, ostry, jastrzębi profil i ciemne, diabelskie znamię na policzku. Staff wreszcie wszedł wreszcie, wyraźnie zażenowany teatralną ceremonią odprawianą przez młodszego kolegę po piórze. To było pierwsze dotknięcie żywej literatury. Ci dwaj luminarze literatury tak blisko; głowy, gesty, twarze. Tuż! Stałem i patrzyłem na zamknięte drzwi baru Pod Kuchcikiem. Tym razem nie wszedłem. Idąc dalej, zobaczyłem na ulicy Foksal olbrzyma w kapeluszu. To Jarosław Iwaszkiewicz. W słońcu wyglądał jak olimpijczyk. […]
(Marek Nowakowski, Nekropolis 2, Świat Książki, Warszawa 2008, s. 19-20)
Książka Lidii Sadkowskiej-Mokkas jest właśnie taką próbą dotknięcia żywej literatury. I to próbą bardzo udaną. Autorka z wyczuciem opisała na tle niegdysiejszej Warszawy Skamandrytów, którzy przywołują czasy niedawne i bezpowrotnie minione. Niejako jeszcze bardziej sprzęgła ze sobą losy wielkiej piątki - wybrańców bogów, którzy w ciemnym chaosie poszukiwali światła, porządku i piękna. Piórem dawali temu wyraz. Wygrywali lub przegrywali w walce z sobą lub światem. Ukazując blaski i cienie najsławniejszego przed drugą wojną parnasu poetyckiego, stworzyła jakby mimochodem poruszającą opowieść o mocy literatury, wartości przyjaźni, złożoności ludzkiej natury i skomplikowanej historii naszego kraju.
Antoni Słonimski, Jan Lechoń, Julian Tuwim, Kazimierz Wierzyński i Jarosław Iwaszkiewicz przeszli do historii literatury jako „piękna plejada”. Różnili się pochodzeniem, temperamentem, cechami charakteru i poglądami politycznymi, ale potrafili się bezinteresownie przyjaźnić. Nawet po kłótniach Antoni Słonimski wspomagał finansowo biedniejszego kolegę po piórze, Jana Lechonia. Autorka, obficie cytując materiały źródłowe, przedstawia koleje losy nie tylko poetów, ale także ich muz - przyjaciółek, czarodziejek i skandalistek, co jest dodatkowym walorem publikacji. Przyglądamy się ich dzieciństwu i okresowi edukacji. Z przymrużeniem oka patrzymy na wybryki młodości, spędzanej w kawiarni „Ziemiańskiej” oraz „Pod Picadorem”. Jesteśmy świadkami pierwszych miłosnych uniesień i narodzin talentów poetyckich. Śledzimy okres wojennej tułaczki oraz późniejsze lata trudnego lawirowania i prób odnalezienia się albo na emigracji, albo w komunistycznej rzeczywistości.
Nie żałuj snów. Pal opium życia i czekaj na nowe marzenia - napisała Maria Morska w jednym z listów do swojej przyjaciółki Marii Pawlikowskiej. Maria Morska była deklamatorką poezji Skamandrytów, publicystką, kobietą nietuzinkową. Zacytowane w książce jej słowa znakomicie odzwierciedlają postawę pikadorczyków wobec życia: afirmatywną, ambitną i dynamiczną. Należeli do pokolenia, które jako pierwsze po nocy rozbiorów zachłystywało się wolnością. Skamandryci oddychali nią więc pełną piersią. Niezwykle kreatywnie przeżywali swobodę i odzyskaną niepodległość. Byli zadziornymi i samorodnymi artystami. Taki właśnie wizerunek tej grupy poetyckiej wyłania się z publikacji Bellony.
Autorka nie podaje nowych faktów biograficznych na temat Skamandrytów, ale chyba jako pierwsza tak dobrze odtworzyła meandry ich wzajemnych osobistych stosunków (przyjaźni) oraz poetyckie, intelektualne i emocjonalne związki z Warszawą. Pokazała, że mimo różnic światopoglądowych, które z największą siły ujawniły się w czasie wojennej zawieruchy, a przede wszystkim w powojennych realiach, do końca życia łączyło ich pokrewieństwo dusz. Chociaż po wojnie byli skłóceni i oddalili się od siebie (nie tylko geograficznie), stale o sobie nawzajem myśleli, a nawet śnili - tak jak przebywającemu na emigracji Janowi Lechoniowi ukazywał się często w snach Julian Tuwim. Bardzo przeżywali swoje rozstanie, spory, oddalenie. Młodzieńcze, przedwojenne braterstwo dusz odcisnęło na całej piątce trwałe piętno. Nieustannie wracali wspomnieniami do szalonych pikadorskich czasów, gdy święcili triumfy jako oryginalni poeci, spacerowali po Warszawie lub biesiadowali w kawiarniach. Po wojnie zżerająca serce tęsknota za Warszawą była głównym powodem decyzji Juliana Tuwima i Antoniego Słonimskiego o powrocie do kraju, który po Jałcie znalazł się pod sowiecką okupacją. Tak samo dokuczała nostalgia Janowi Lechoniowi i Kazimierzowi Wierzyńskiemu, jednak dla nich inne sprawy były ważniejsze niż uczucie do Warszawy i po prostu nie wyobrażali sobie powrotu do zniewolonej przez komunistów ojczyzny.
Barwnie i z czułością sportretowała autorka każdego ze Skamandrytów, ocenę ich wyborów i decyzji pozostawiając czytelnikowi, choć miejscami widać, że staje w ich obronie. Z łatwością czytelnik zauważy, że dla każdej opisywanej przez siebie postaci autorka żywi niekłamany szacunek. Trzeba podkreślić, że Lidia Sadkowska-Mokkas dużo uwagi poświęciła również sylwetce Mieczysława Grydzewskiego, o którym wspomina się zazwyczaj krótko przy okazji pisania o tych poetach, ale nie przygląda się mu bliżej i szerzej - a przecież bez jego przedsiębiorczości i ogromnej pracy redakcyjnej ich talenty nie rozkwitnęłyby w pełni, tak jak na to zasługiwały, i nie ujrzałyby światła dziennego. Redaktor naczelny „Pro Arte et Studio, „Skamandra” i „Wiadomości Literackich” stał się dla „wielkiej piątki” prawdziwym menedżerem i aniołem opiekuńczym. Przede wszystkim jednak dowiadujemy się, że Mieczysław Grydzewski był tak samo jak pikadorczycy barwną i interesującą osobowością. Nie mogło zabraknąć także charakterystyki związków światka artystycznej bohemy międzywojnia z politycznymi kręgami, w szczególności portretu Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, który był „bratankiem” prawie wszystkich Skamandrytów.
Stałym motywem wszystkich rozdziałów jest oczywiście życie kawiarniane. Autorka zaprasza również na wyprawę w świat przedwojennych, a także powojennych, lokali kawiarnianych, w których rezydowali ludzie pióra i ich akolici, aby przy pół czarnej poczytać wiersze, poplotkować, poflirtować lub popracować.
Wielowątkowość, świetne zespolenie warstwy historyczno-literackiej z anegdotyczną, żywy język, umiejętne odtworzenie klimatu międzywojennej atmosfery oraz do głębi poruszające sylwetki bohaterów (najbardziej ujmujące są chyba portrety Jana Lechonia i Kazimierza Wierzyńskiego - poetów pomijanych przez biografów, choćby Mariusza Urbanka, bo są najbardziej antykomunistyczni z całej piątki) to atuty, które sprawiają, że Warszawę Skamandrytów czyta się jednym tchem, jak najlepszą powieść. Książka zawiera niesamowicie malowniczą panoramę Warszawy - nie tylko międzywojennej, ale także współczesnej. Autorka opracowała i zamieściła na końcu znakomity i obszerny przewodnik po miejscach związanych z pikadorczykami. Wzbogaciła publikację także o kalendarium wydarzeń dotyczących historii Skamandra. Za główny cel obrała sobie ukazanie osobistych i - jak się okazuje - bardzo silnych związków Antoniego Słonimskiego, Jana Lechonia, Juliana Tuwima, Kazimierza Wierzyńskiego i Jarosława Iwaszkiewicza z Warszawą. Ta sztuka udała się jej znakomicie. Spacerując z poetami po najważniejszych dla nich punktach na artystycznej mapie stolicy w dwudziestoleciu międzywojennym, czytelnik spojrzy na to miasto na nowo i obdarzy jeszcze większym uczuciem.
Warszawa Skamandrytów to pasjonująca publikacja z dziedziny socjologii literatury. Autorka prowadzi bowiem ciekawe rozważania na temat kulturotwórczej roli Warszawy. Pokazuje, jak duży wpływ wywarła na każdego ze Skamandrytów jej tkanka historyczna, architektoniczna i społeczna. Pod tym względem w rodzimej literaturze nie było wcześniej i potem „najbardziej warszawskiej” grupy poetyckiej, tak ściśle zespolonej z tym miastem.
Wakacje w krajowych i zagranicznych rozjazdach. Lato piękne, upalne, ale pełne złowrogich przeczuć. W stolicy trwa nieprzerwane carpe diem. Jeszcze tli...
Wizualnie oraz osobowościowo bujny i dorodny. Odziedziczył najciekawsze cechy polskich i francuskich przodków. Psychologicznie skomplikowany, utkany...