W kierunku mitycznych Łąk
W Harówce życie płynie swoim – szczerze mówiąc, mało pracowitym – rytmem. W osadzie osiadłych Wikingów żyje się własnymi, lokalnymi problemami. Ich mentorami są bowiem członkowie miejscowego ludu, którzy dbają o to, by harówczanom nie zabrakło jadła, napitku i spokoju. Ludzi tych traktuje się jak pomniejszych bogów, a jedynym warunkiem ze strony dobroczyńców jest wymóg, by wikingowie nie opuszczali wyznaczonych im terenów. No więc nie opuszczają, a ci, którzy się na to odważyli, nie żyją lub są banitami bez prawa powrotu do macierzy. Rozleniwieni, skoncentrowani na używaniu życia, bytują w wygodnym zadowoleniu. A jednak nie wszyscy. Zawsze się bowiem znajdzie ktoś, kto chciałby przeżyć przygodę, zobaczyć, co jest za rzeką, za górami, za lasami, po drugiej stronie lustra. I nie ma znaczenia, kto będzie musiał za to zapłacić. Ma tylko nadzieję, że nie on.
Finnbogi był ulepiony z innej gliny. Był bohaterem, poszukiwaczem przygód i jak mu bogowie mili – wyruszy w podróż.
Sierota Finnbogi zwany Zbukiem wychowywany jest w rodzinie zastępczej. Ma się tam całkiem nieźle pod wieloma względami, choć trochę brakuje mu rodzicielskiej miłości. Poszukuje więc miłości wokół siebie, nieustannie zakochując się – jak to nastolatek, za każdym razem pierwszą, niewinną miłością – w kolejnych miejscowych pięknościach. Finnbogi chciałby dostać się w szeregi hirdu – zbrojnej straży, której jedynym obowiązkiem jest ćwiczyć sztukę walki. Niekoniecznie po to, by walczyć, ale by być gotowym. Hird jest jedyną grupą bardziej fizycznie aktywnych mieszkańców Harówki. Czas pozostałych płynie powolnym rytmem, który nie nadwyręża mięśni i nie wymaga suplementów diety.
W Calnii, mieście Skraelingów, cesarzowa Ayanna również żyje całkiem wygodnie, lecz czujnie. Po śmiałym i krwawym usunięciu poprzedniego władcy pilnuje, by nikt nie wspiął się na zajmowany przez nią tron. Pomagają jej w tym oddani słudzy, w tym dosyć specyficzny kobiecy oddział. Wojowniczki-morderczynie, których talenty zostały wzmocnione magią. Owslanki – bo tak je zwą – lubią walczyć i zabijać, a dzień bez okrutnego pozbawienia kogoś życia uważają za stracony. Cesarzowa niepokoi się przepowiednią, że nieznani bliżej poddani mają zniszczyć jej imperium. Wysyła więc w celu rozwiązania problemu (czyli eksterminacji) oddział wojska, który jednak – ku zaskoczeniu wielu – wykonuje zadanie połowicznie. Trzeba zatem wysłać owslanki, by dokończyły krwawego dzieła.
Najazd wojska Ayanny na Harówkę przeżywa kilkunastu mieszkańców (wśród nich Zbuk), którzy wyruszają na zachód. Zgodnie z przepowiednią lokalnego niemowy (brata przyrodniego Finnbogiego), mają iść na zachód od zachodu do miejsca zwanego Łąki. Nie wszyscy chętnie idą, lecz za nimi podążają pewne siebie, zawistne, bezwzględne owslanki, wspierane mocami czarownika Yoki Choppy. Czy Harowanie dojdą do celu? Czy uda się to wszystkim? Czy Finnbogi znajdzie odwzajemnioną miłość? Czy Łąki istnieją?
Humor w stylu Benny Hilla ma się całkiem dobrze, o czym może świadczyć powieść Umrzesz, kiedy umrzesz, pierwszy tom nowego cyklu Na Zachód od Zachodu Angusa Watsona. To kwestia tego, co kto lubi, a widać, że wielu ceni tego rodzaju śmiech. Mamy więc sporą dawkę przyciężkawego, rubasznego dowcipu. Mamy rzekę wulgaryzmów, które płyną wartkim nurtem i których nie powstydziliby się współcześni użytkownicy „ulicznej łaciny”. Postaci muszą jej używać, bo na przykład czczą jakiegoś bohatera, który przeklinał, a oni powinno go naśladować. Język postaci jest w sumie bardzo współczesny – to taki swoisty slang miejski – styl życia bohaterów również, choć historyjka sięga teoretycznie czasów dawnych. Historyczna fantasy to nie jest. Dla dziarskich Wikingów – i nie tylko dla nich – liczy się kufelek trunku, seks i dawka przemocy (werbalnej i fizycznej). Sporo jest walk i potyczek. Sceny często są przesycone przemocą i okrucieństwem, ale jednocześnie mocno odrealnione. Śmierć to nic takiego, życie to nic takiego, liczy się używanie, carpe diem (choć postacie nie znają klasycznej łaciny, a jedynie uliczną).
Czy postaci mogą się podobać? Z pewnością są wyraziste, ale intelektem – poza nieznaczącymi wyjątkami – nie zachwycają. Dominują niedorajdy i bardzo-wolno-myśliciele. Dominuje przerysowanie i kpiący ton. Książka jest gruba, ale czcionka nie należy do najmniejszych, więc tekstu jest tak naprawdę mniej niż można by było się spodziewać. Prymitywny, „spłaszczony” język i niewybredne żarty powodują, że różnice między postaciami mocno się zacierają, choć są obecne. Powieść ma formę pastiszu innych tego typu historii. Wyśmiewa – a przynajmniej lekko traktuje – typowe dla nich elementy: podniosły styl, moc przeznaczenia, nieuchronność losu, bohaterstwo bohaterów, wzniosłą rolę głównej postaci, zmieniające się relacje w tej dziwnej „drużynie pierścienia".
Umrzesz, kiedy umrzesz na pewno nie jest książką sztampową – przynajmniej w porównaniu z twórczością innych pisarzy. Można ją polubić lub nie, tertium non datur – trudno bowiem o obojętny stosunek do twórczości Watsona. Wybór jak zwykle należy do czytelnika.
Z dumnego plemienia Wotan pozostało kilkoro dorosłych, dwoje dzieci i dwa szopy. Ramię w ramię z krwiożerczymi Calniankami przedzierają się przez Lśniące...
Dumne plemię Wotan kontynuuje wędrówkę na Zachód. Po spotkaniu z niedźwiedziem, Rzeką Matką, tornadem i niezwykle przyjaznymi plemionami...