Można potraktować kolejną książkę Ałbeny Grabowskiej jako swoisty literacki przewodnik po Bułgarii, która w czasach PRLu była jednym z najpopularniejszych celów podróży zagranicznych Polaków, lecz dziś pozostaje raczej w cieniu bardziej egzotycznych krajów. Można też czytać tę książkę jak kolejną odsłonę popularnej opowieści o kobietach, które porzuciły niemal całe dotychczasowe życie, by odnaleźć się „na końcu świata” - tym bardziej wiarygodną, że po prostu prawdziwą. Ale „Tam, gdzie urodził się Orfeusz” to także opowieść o poszukiwaniu własnych korzeni, o odkrywaniu tego, kim się jest i o z pozoru drobnych czynnikach, jakie nas kształtują.
Autorka „Stulecia Winnych” swe charakterystyczne imię, oznaczające kwitnącą jabłoń, zawdzięcza właśnie bułgarskim korzeniom. To właśnie w Rodopach - krainie, w której urodzić się miał Orfeusz - Ałbena Grabowska spędzała jako dziecko wakacje. To tu powraca po latach, by wyremontować dom. To tu zabiera swoich czytelników, by opowiedzieć im, kim jest i skąd się wywodzi.
Nie znajdziemy jednak w „Tam, gdzie urodził się Orfeusz” żadnych „pikantnych” szczegółów z prywatnego życia pisarki. Owszem, są sympatyczne anegdoty i opisy perypetii związanych ze zderzeniem zwyczajów czy mentalności polskiej i bułgarskiej. Są również opowieści o przodkach pisarki, a także o członkach jej rodziny. Każda z nich jednak staje się punktem wyjścia do opowiedzenia historii zdecydowanie głębszej, ważniejszej.
Książka podzielona jest na kilkadziesiąt niewielkich rozdzialików i tak naprawdę każdy z nich stanowić mógłby niezależną opowieść - zgrabny felieton w popularnym czasopiśmie. Grabowska - to charakterystyczne dla jej pisarstwa - choć pozornie posługuje się językiem najzupełniej potocznym, tak naprawdę cyzeluje swą opowieść, nie pozostawiając miejsca na zbędne słowa i prowadząc czytelnika do - często - zaskakującego zakończenia. Tak jak na przykład w rozdziale „Całe miasto kibicuje mojemu mężowi”, gdy wszyscy okoliczni mieszkańcy śledzą biegowe treningi Michała, a tymczasem on… nie dostrzega nikogo.
Za sprawą książki Ałbeny Grabowskiej mamy też okazję śledzić codzienne życie w Czepełare, możemy poznać jej sąsiadów, odkryć tutejsze tradycje, legendy, wierzenia. Nie może w tej historii zabraknąć miejsca dla Orfeusza - na opowieść o jego wielkiej miłości do Eurydyki, ale też na poszukiwanie miejsca pochówku śpiewaka. Jest miejsce na historię regionu, ale i na opis natury, która w życiu Bułgarów odgrywa niepoślednią rolę. Jest gościnność i bezpośredniość, które charakteryzują mieszkańców Rodopów. Jest - wreszcie miejsce - na opis tego, jak smakuje tu życie - nie tylko przez pryzmat rakiji, regionalnego wina czy przepisów kulinarnych, uzupełniających książkę. Ten, kto spróbuje tego smaku, nie porzuci lektury aż do ostatnich stron.
Małe miasteczko, zwykły poniedziałek, wieczór. Grupa nastolatek spotyka się na opuszczonym poddaszu. Jedna z nich przechodzi inicjację, która...