Tu nie ma żodnego grofa, czyli hrabiego ani faraona, czy innego gizda, na którego trza robić. Tu mocie wolność, tu każdy robi na swoim, a jak dobrze robi, nie pije gorzołki, nie podbiero sąsiadowi bydła ani koni, nie wadzi się z innymi o byle co, ino w pokorze przed Pónboczkiem pracuje i się modli w nadziei, to wszystko pójdzie dobrze i bydziecie mieli tu sto razy lepiej niż tam na Śląsku.
Jest rok 1853. Do wiecznie zalanej deszczem śląskiej Płużnicy przychodzi list od Leopolda Moczygemby, zakonnika z USA. Moczygemba, dawny płużyczanin, zaprasza swego brata i jego najbliższych do przyjazdu do Ameryki. Na Śląsku brak właściwie wszystkiego. Nie ma ziemi, nie ma pieniędzy, nie ma nawet pogody, która pozwoliłaby obsiać pole i zebrać z niego piękne plony. Jest mokro, biednie, a lokalny hrabia i jego zarządca Arnold Szpyra pozbawiają ludzi wiary i nadziei na lepsze jutro. Hrabia oczekuje darmowej pracy, a Szpyra chce na zgiętych karkach odrabiającego dzierżawę ziemi chłopstwa zapewnić sobie dobrobyt i szacunek społeczności.
List Moczygemby wywraca ten utrwalony przez lata, niesprawiedliwy porządek rzeczy. Staje się iskrą, która rozpala umysły płużyczan i zmienia cały ich świat. Ruszają za ocean, aby zbudować nowy dom w świecie, w którym nie będzie już panów i ciemiężycieli.
Debiut literacki Michaela Sowy to poetycka opowieść o zjawisku sprzed 160 lat. Grupa Ślązaków w połowie XIX wieku opuściła zimną i biedną ziemię i pojechała do Teksasu, gdzie założyła nowe osady o swojsko brzmiących nazwach Panna Maria, Częstochowa, Kraków czy Kościuszko. Wyjechali z Opolszczyzny, wyludniając takie wsie jak Płużnica Wielka, Kosowce, Rozmierka, Knieja. Dzisiaj w Pannie Marii, pierwszej osadzie, którą założyli sprowadzeni przez Leopolda Moczygembę płużyczanie, dorasta już szóste pokolenie emigrantów.
Michael Sowa niezwykle plastycznie komponuje swoją „balladę”. Nie brak w niej liryki, delikatności, poezji. Bohaterowie mają marzenia, które wybiegają daleko poza brudne drogi Opolszczyzny. Mają wspomnienia sięgające nadziei niesionej ludom Europy przez Napoleona. Mają odwagę przeciwstawić się nudzie i udręce codzienności, by podjąć walkę o siebie. Niektórzy z nich pragną ziemi, niektórzy – wolności, a jeszcze inni są gotowić rzucić wyzwanie tradycji i obyczajom i wybrać dla siebie drogę, która zaprowadzi ich do szczęścia.
W Tam, gdzie nie pada pobrzmiewają echa polskiej literatury. Mamy wioskową piękność, która postanawia żyć wedle własnych zasad, mamy mądrego starca, który umiera na progu chwili symbolizującej nowe życie, mamy też wiejskiego cwaniaka, tłumiącego własne kompleksy i wyimaginowane krzywdy pod płaszczem nowego porządku społecznego, będącego w rzeczywistości jedynie kolejnym etapem odwiecznej hierarchicznej przemocy w społeczności wieśniaków. Jest i ksiądz, inicjator wszelkich zmian, wojownik o dusze swoich parafian, ale i o prawdę oraz sprawiedliwość, bez której nie ma dla ducha miejsca, bo zawsze upadnie, przygnieciony kłopotami i nędzą codziennej udręki. I jest – wreszcie – niespełniona miłość, miłość odbierająca wolność, miłość krzywdząca, bo próbująca przekroczyć ustalone obyczaje i zasady społeczne.
Tam, gdzie nie pada to doskonała diagnoza nastrojów społecznych z połowy XIX wieku, relacji między „dworem” a wsią, a także doskonały opis zjawiska emigracji zarobkowej. Jej źródłem była, oczywiście, bieda i nadzieja na lepsze jutro daleko poza granicami Polski, ale nie bez znaczenia pozostawały procesy, które ją umożliwiały, takie jak rozpowszechnione działanie agentów, zabiegających wśród niepiśmiennego chłopstwa o zgodę na wyjazd, wikłanie ludności w zależności procedur emigracyjnych, pozbawianie ich majątku i „wypychanie” w świat, omamiwszy uprzednio wizją łatwo dostępnych bogactw. Gdy naiwni emigranci orientowali się, jakie konsekwencje czekają ich po opuszczeniu rodzinnej miejscowości, było już zwykle za późno. Zjawisko wychodźstwa Polaków szeroko opisywali Adolf Dygasiński, Władysław Reymont, Maria Konopnicka, piętnujący proceder nagabywania nieświadomych zagrożenia Polaków przez płatnych agentów. Jednak fakty były bezlitosne. Poseł Sejmu Galicyjskiego Stanisław Szczepanowski w swoim zestawieniu Nędza Galicji w cyfrach wspominał o tym, że rokrocznie w Galicji umierało z głodu pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Ucieczka za ocean, choćby podróż groziła śmiercią, była szansą na przeżycie.
Tam, gdzie nie pada porusza ważny problem, który już nawet doczekał się socjologicznych opracowań. Ubóstwo i brak nadziei jako podstawa do emigracji zarobkowej, początkowo niezrozumianej przez elity zarówno intelektualne, jak i kościelne zmusiły w końcu społeczeństwo do podjęcia działań mających zapobiegać procederowi. Ale tam, gdzie nie ma podstaw do życia, procedury nie działają. Doskonale pokazał to Sowa w scenie, gdy wszyscy mieszkańcy Płużnicy woleli oskarżyć samych siebie o nadużycia i skazać się na wygnanie niż zostać w nieludzkiej ojczyźnie.
Powieść Michaela Sowy to gorzka refleksja nad zagadnieniem ucieczki z ojczyzny, emigracji, która nie jest wymysłem XXI wieku, ale trwa nieprzerwanie, od kiedy ludzkość odkryła w sobie nadzieję na to, że wysiłek i wiara w powodzenie mogą zmienić los. To doskonale napisana historia o świecie, który nie przeminął, wciąż odtwarza się w różnych wariantach, wciąż budzi niepokój i wywołuje dyskusje. Ujęta w barwny język gwary Opolszczyzny, oswaja ponury świat emigrantów. To prawdziwa ballada o pięknie i smutku, bez którego nie ma żadnej wzruszającej historii.
Bardzo polecam.