Kilka tygodni temu znajomy z czeskiej Pragi napisał mi rozgoryczony, że ich rynek wydawniczy zalewany jest właśnie różnego rodzaju biografiami. Myślałem, że jego obserwacji nie można odnieść do rynku polskiego, jednak od tamtego czasu począłem zwracać baczniejszą uwagę na tę sprawę. I rzeczywiście. Nagle zaczęły się pojawiać, jak grzyby po deszczu, kolejne publikacje, będące biografiami, powieściami o charakterze biografizującym, autobiografiami, literackimi sylwetkami, wspomnieniami, dziennikami, pamiętnikami, blogami (a przynajmniej tym czymś, co powstaje po wydrukowaniu bloga z nośnika elektronicznego) czy choćby zbiorami listów. Sytuacja zastanawiająca, ale kiedy prześledzimy zainteresowanie telewizyjnymi programami kategorii reality show - powoli się klaruje. Kiedyś czytelnik brał powieść i przenosił się w inny świat, przy czym był to świat fikcyjny. I tak być miało. Ale nie obecnie. Współcześnie nikt już (albo mało kto) nie zadowala się czystą fikcją literacką. Teraz liczy się prawdopodobieństwo zaistnienia historii, a to rośnie w przypadku wymienionych wcześniej gatunków. Poza tym, ludzie chcą podpatrywać życia innych i powoli przestaje być ważne nawet, czyje to życie. Może to być znany sportowiec, który nie potrafi pogodzić się z myślą o zasłużonej emeryturze, dziennikarz czy publicysta, który pragnie opowiedzieć całemu światu o przebytej chorobie, muzyk, który nie wie do końca, co chce światu opowiedzieć, ale wie, że fani i tak kupią książkę, albo Chuck Norris, który nie musi nic opowiadać światu, bo to świat opowiada wszystko Chuckowi. W takiej sytuacji przedmiot powieści schodzi na plan dalszy, ważniejsza staje się jej (powieści) forma. No bo - tak szczerze - ilu z Was zna nazwisko Annemarie Schwarzenbach? Ja, choć wydaje mi się, że wiele czytam i należę do tego typu ludzi, którzy zdają sobie chociażby mglistą sprawę z tego, czego jeszcze nie przeczytali, pierwszy raz spotkałem się z tym nazwiskiem. Jak się okazało, to nazwisko szwajcarskiej pisarki lat międzywojnia. Pisarki - zgaduję - kiepskiej w swoim fachu, skoro szerszego rozgłosu jej twórczość nie zdobyła. No właśnie - kiedy dzieła dobrych pisarzy leżą odłogiem, zajmuje się współcześnie postaciami literatów nie tyle niespełnionych, co spełnionych licho. Kryterium stał się nie dorobek artystyczny, a ilość skandali towarzyszących artyście. Życie Annemarie Schwarzenbach pełne jest elementów bardzo teraz modnych. Była artystką, która nie odnosiła większych sukcesów. Była też homoseksualistką i narkomanką. Wiele podróżowała i poznawała znanych ludzi. W istocie była jednak jednostką całkowicie nieprzystosowaną do życia w społeczeństwie, co ładnie się zwykło określać "zagubieniem i wyobcowaniem". Książka Mazzuco pokazuje Schwarzenbach bardzo tendencyjnie. Sam styl pisarki nie jest porywający. Choć koleje losy Annemarie kreślą scenariusz różnorodny, to ton wypowiedzi jest jednolity, chciałoby się stwierdzić nawet: monotonny. Wiem, że znajdą się zastępy wojowniczych feministek, które bronić będą tej książki. Problem polega na tym, że tak naprawdę będą chciały obronić Annemarie. Nie należy tego ze sobą utożsamiać! Osobowość i biografia bohaterki powieści "Tak ukochana" mogą być tematami długich dyskusji, ale książka Melanii Mazzucco jest najzwyczajniej słaba.
Interesujący i wnikliwy portret współczesnej kobiety, którym autorka potwierdza swoją literacką klasę. W wigilię Bożego Narodzenia do Ladispoli...
Kobieta, która próbuje odzyskać swoje życie. Policjant, który nie potrafi pogodzić się z końcem swojego małżeństwa i obsesyjnie myśli o byłej żonie, dzieciach...