Jeden z krytyków literackich stwierdził, że naród polski jest strasznie ciekawy cierpień innych, a już w szczególności celebrytów. Dlatego właśnie książka Jerzego Stuhra musiała sprzedać się doskonale - nawet latem, gdy podobno sprzedają się jedynie romanse i kryminały. Czy faktycznie tacy jesteśmy? Czy do lektury popycha nas głównie dziwna chęć poznania najbardziej osobistych szczegółów choroby drugiego człowieka? I czy - wreszcie - książka wybitnego aktora faktycznie tego nam dostarcza?
Cóż, jeśli faktycznie ktoś właśnie na to liczył, srodze się rozczaruje. Tak sobie myślę nie jest bowiem pamiętnikiem choroby, ale pamiętnikiem pisanym w czasie choroby. Początkowo dla najbliższej rodziny, przede wszystkim wnuczki, która dopiero miała się narodzić. Biorąc to pod uwagę, czy ktokolwiek mógłby rozpisywać się na temat swoich cierpień i pogrążaniu w chorobie? Nie. Autor pragnął stworzyć coś, co pozwoliłoby jego wnuczce lepiej go poznać. Nie przez pryzmat wielkich osiągnięć, ale przez słowa, które sam napisał. A Stuhr ma całkiem sporo do powiedzenia. Przemyślenia na temat jego życia, osób, jakie miał szczęście na swojej drodze spotkać, refleksje na temat kondycji współczesnego teatru, nie mówiąc już o sytuacji współczesnego społeczeństwa. Sporo tu wzmianek o polityce, która towarzyszy autorowi każdego dnia i wobec której nie potrafi on przejść obojętnie. Wreszcie: sporo tu o jego najbliższej rodzinie, o karierze i wyborach życiowych Maćka, o radości oczekiwania na przyjście na świat dziecka jego córki, o bezgranicznej miłości jego żony. Czy tak osobiste przemyślenia można w ogóle oceniać?
Im bardziej zagłębiamy się w zapiskach, tym silniejsze staje się wrażenie, że autor daje upust swoim żalom i pretensjom, które być może trapiły go już całe lata. Bolą go szczególnie nieprzychylne opinie na temat jego samego oraz jego pracy. Jednocześnie sam Stuhr nie szczędzi słów krytyki wobec pracy innych – w tej książce niejednemu się dostało, a wiadomo, krytyka w takiej książce jest o wiele bardziej dotkliwa niż chociażby recenzja w gazecie... Wiele tu krytycznych słów wobec polityków, i to niekoniecznie należących do jednej partii. Ale to chyba nic nowego – wielu z nas ma poglądy podobne do opinii Stuhra, choć pewnie wszystkich swoich myśli nie zapisuje. Bywają też jasne momenty, najczęściej dotyczące rodziny i bliskich przyjaciół, ale i całkiem nieznanych ludzi, którzy z prostoty serca życzą choremu aktorowi jak najlepiej. Przemyślenia Stuhra czasem smucą, czasem wywołują uśmiech, momentami mogą nawet drażnić. Co jednak ważne, składają się na rzeczywisty obraz człowieka z krwi i kości. Człowieka, na którego większość z nas spogląda przez pryzmat jego ról. Oto widzimy Jerzego Stuhra w jego najbardziej autentycznej roli. Człowieka mającego własne zdanie, które niekoniecznie musi pokrywać się z naszym, człowieka, który pod wpływem emocji czasem coś napisze, a dopiero później nad tym się zastanowi. Niedoskonały, ale jakże ludzki...
Podsumowując: Tak sobie myślę... to książka, która może wywołać skrajne emocje. Jedni będą rozczarowani, inni - zachwyceni, niektórzy nawet zbulwersowani. Jak by jednak na to nie spojrzeć, to bardzo ważna lektura dla wszystkich, którzy znanego człowieka pragną lepiej poznać. Nie jego role, które bawiły i poruszały przez lata, ale tworzącego je człowieka. Po prostu człowieka. Tak przynajmniej sobie myślę...
Legendarna książka i pisarski debiut Jerzego Stuhra ? wybitnego aktora, reżysera i rektora krakowskiej PWST. Pisana na początku lat 90. książka to próba...
Z okazji swoich 60. urodzin wybitny aktor, reżyser i rektor krakowskiej PWST postanowił podarować nam wyjątkowy prezent. Jest nim książka, w której mówi...