Czytam informację zamieszczoną na czwartej stronie okładki książki „Szkoła uczuć”. Dowiaduję się z niej, że powieść Curtis Sittenfeld to „błyskotliwa i niezwykle zabawna powieść o dorastaniu”. Jestem świeżo po lekturze tej książki i mam wrażenie, że ktoś zamienił mi powieści, względnie – pomylił okładki. Mimo najszczerszych chęci bowiem nie jestem w stanie dostrzec w „Szkole uczuć” ani „zabawności” ani błyskotliwości. Ale po kolei.
Główna bohaterka, Lee Fiora, postanawia opuścić rodzinne strony. Udaje się jej dostać do prywatnego dobrego liceum w Ault. Czternastolatka będzie odtąd mieszkać w internacie, odkryją się przed nią nowe możliwości rozwoju. Lee jest mniej zamożna od swoich rówieśników, jest też bardzo nieśmiała – co utrudnia jej kontakt z innymi uczniami szkoły w Ault. Ci zaś – pewni siebie – nie kwapią się do udzielenia wsparcia koleżance. Lee co jakiś czas próbuje się wybić w szkolnej społeczności – świetnie gra w „Zabójcę”, okazuje się genialną fryzjerką. Wszystko to jest jednak tylko przejściowym i rozpaczliwym poszukiwaniem własnej tożsamości. Podobnym zresztą jak seks ze szkolnym kolegą, Crossem Sugarmanem. Śledzimy – niestety – życie bohaterki od momentu przestąpienia progu szkoły w Ault po opuszczenie tejże szkoły po czterech nudnych latach (cóż z tego, że w atmosferze skandalu, skoro ów skandal jest do bólu przewidywalny?).
To chyba główna wada książki: tu nic się nie dzieje. Autorka opisuje kolejne wydarzenia, ale te wydarzenia są po prostu mdłe i bezbarwne. Narracja w „Szkole uczuć” jest pierwszoplanowa, wszystkie historie poznajemy z punktu widzenia Lee, opatrzone dodatkowo jej komentarzami i przemyśleniami. Ale Lee jest naiwna, niewinna i zagubiona. Nie radzi sobie z rzeczywistością; wprawdzie autorka chciała przedstawić dziewczynę z prowincji, zacofaną i bezradną, ale stanowczo przesadziła. Problemy, jakie ma Lee, mogłyby dotyczyć dziesięciolatki. Ta niedojrzałość psychiczna i emocjonalna bohaterki nasila się z każdym rokiem jej pobytu w Ault i drażni czytelników, zaprzepaszcza bowiem szansę na jakikolwiek interesujący epizod. Wszystko, co opisuje Sittenfeld jest do bólu przewidywalne i tendencyjne.
Zarzut kolejny to papierowość bohaterów. Wszystkich, bez wyjątku. Autorka posługuje się schematami: brakuje wielowymiarowych charakterów czy odrobinę bardziej skomplikowanych relacji między postaciami. Gubi się Sittenfeld w prezentowaniu uczniów i nauczycieli z Ault, dokładniej przedstawianych odsuwa na dalszy plan i w rezultacie zapomina o nich, niedostrzeżonych wydobywa z literackiego niebytu nagle i bez celu, nie potrafi skupić się na kilku wątkach – tworzone przez nią postacie są idealnie płaskie. Nie ma w książce punktu kulminacyjnego; trudno za taki uznać sceny erotyczne czy tandetny i od pierwszego zdania tendencyjny wywiad. Nie ma żadnego skoku emocji, najmniejszego drgnięcia – od początku do końca wszystko jest jednostajne, monotonne i nudne. Brakuje ciągów przyczynowo-skutkowych: autorka zadręcza czytelników nieciekawymi opisami sytuacji, z których wbrew nadziejom nic nie wynika; bez przerwy powraca pytanie – po co ta książka?
Tytuł zapowiada powieść o szkole uczuć. O szkole uczuć owszem – ale uczuć jednej przeciętnej bohaterki, która nie ma nic interesującego do powiedzenia czy przedstawienia. Dla czytelnika będzie to powieść o szkole cierpliwości, względnie – irytacji. Jest to kolejna książka z serii „jak doszło do pierwszego razu bohaterki”. Z tym, że w żadnym etapie ta powieść nie jest wciągająca. Mogłaby być świetnym scenariuszem do wenezuelskiej telenoweli, ale i tak widzowie – nawet najwytrwalsi – zrezygnowaliby z oglądania po połowie pierwszego odcinka. „Szkoła uczuć” nie nadaje się na lekturę rozrywkową (choć do tej byłoby jej najbliżej) z jednego boleśnie prostego powodu: zanudza na śmierć. Strata czasu.
Współczesna wersja Dumy i uprzedzenia: Liz zbliża się do czterdziestki. Jest dziennikarką i mieszka w Nowym Jorku, tak jak jej siostra Jane, instruktorka...
Bestseller ,,New York Timesa", jedna z najlepszych książek roku według ,,New Yorkera", ,,NPR", ,,The Washington Post", ,,Marie Claire", ,,Cosmopolitan"...