Ilekroć przychodzi do pisania recenzji kolejnych książek z serii „Świat Dysku” Terry’ego Pratchetta, tylekroć zastanawiam się, czym jeszcze można zaskoczyć czytelników, prezentując te powieści. Bo powtarzanie w nieskończoność, że książki to nienagannie równe, ogromnie zabawne, dowcipne, inteligentne, a w dodatku – znakomicie napisane i niezmiernie wciągające wydaje się zupełnie niepotrzebne. A jednak. „Świat finansjery” – najnowsza powieść przetłumaczona na język polski – to po prostu sto procent Pratchetta w… Pratchettcie! Niestety, wydaje się, że w tym wypadku jest to zarówno największa zaleta, jak i wada książki.
Czy Królewska Mennica może być instytucją niedochodową? Moist von Lipwig, były oszust, znany czytelnikom już z powieści „Piekło pocztowe”, któremu w krótkim czasie udało się zrewolucjonizować Ankh-Morporską pocztę, szybko przekonuje się, że w tym mieście wszystko jest możliwe. Po śmierci prezes tej zacnej instytucji Lipwig otrzymuje bowiem dość kłopotliwy spadek – ulubionego psa pani Lavish, a zarazem posiadacza ponad połowy akcji mennicy. Problem w tym, że w tym momencie na jego głowę zaczynają czyhać wszyscy członkowie rodziny Lavishów – a ród to z wielkimi tradycjami. I jak w takiej sytuacji zreformować miejscowy system finansowy – zwłaszcza, gdy jego modelem jest urządzenie o wdzięcznej nazwie Chluper?
Jako się rzekło – jest w nowej powieści Pratchetta wszystko to, do czego brytyjski pisarz przyzwyczaił swoich czytelników. Jest dużo absurdalnego humoru, jest błyskawicznie biegnąca akcja, są arcybarwni bohaterowie. Autor postanawia tym razem opowiedzieć nam nieco więcej o władającym Ankh-Morpork lordzie Vetinarim i postać jego zarysowuje w sposób niesamowicie wiarygodny. Równocześnie kreśli obraz nienawidzącego Patrycjusza, a zarazem zafascynowanego nim nieco szalonego Cosmo Lavisha, który nie posunie się przed niczym, by poznać sekret władzy Vetinariego.
Nowym – choć już nie całkiem – bohaterem jest także Moist von Lipwig. Dotychczasowi bohaterowie – babcia Wheaterwax, Rincewind czy przedstawiciele Straży Miejskiej nieco nie pasowali do zepsutego świata administracji, urzędów i finansów – gdy więc Pratchett postanowił się nim zająć, musiał zaprezentować nam postać zupełnie nieznaną czytelnikom. Cwaniaczek i oszust, cudem uratowany przed karą śmierci Lipwig, pozbawiony skrupułów, a zarazem obdarzony zwyczajnym zdrowym rozsądkiem radzi sobie w tej „branży” doskonale. A przy okazji świetnie odpowiada potrzebom nieco odmienionej konwencji opowieści Pratchetta.
Jak to już często bywało, Pratchett zdecydował się w nowym świetle zaprezentować czytelnikom sferę, z którą stykają się często w codziennym życiu. Tym razem są to system finansowy, banki, ekonomia oraz rewolucja monetarna. Owszem, Pratchett tworzy po raz kolejny zjadliwą satyrę na środowisko bankowców, kpiąc z modeli ekonomicznych, prognoz finansowych, systemów zarządzania, ale też o wielu sprawach – jak na przykład o tym, co decyduje o wartości pieniądza – potrafi opowiedzieć na serio. Pozostaje pisarz bacznym obserwatorem, bez ustanku drwiąc z absurdów naszej codzienności.
Tak – jest zabawnie. Jest wciągająca akcja, jest napięcie, są też dobrze nam znani bohaterowie, o których możemy dowiedzieć się tym razem całkiem sporo nowego. A jednak nie cieszy ta książka tak bardzo, jak mogłaby. Zaakceptowaliśmy to, że rzadziej w powieściach Pratchetta odnajdujemy humor znany ze slapstickowych komedii (choć w „Świecie finansjery” tort zmierzający w wyjątkowo niebezpiecznym kierunku znajdziemy). Aprobujemy to, że z czasem stały się one o wiele bardziej mroczne. Nie możemy natomiast zgodzić się na schemat. A w przypadku najnowszej powieści Pratchetta całość wydaje się zaskakująco przewidywalna.
Schemat jest tu podobny, jak w „Piekle pocztowym”. Główny bohater ponownie wpada w kłopoty i znowu ma zająć się źle funkcjonującą instytucją, po raz kolejny mając do pomocy specjalistę – jak zwykle raczej nieufnego wobec jego – tradycyjnie już – genialnych pomysłów. Kiedy ktoś zapędza Lipwiga w kozi róg, jeszcze raz z tarapatów wyciąga go – bez zmian nieomylny – Lord Vetinari. Synonimy słowa „znowu” można by mnożyć, bowiem w powieści pojawia się jeszcze wiele starych i sprawdzonych chwytów. Tylko – po co? Najgorsze jest to, że Pratchettowi właściwie nie udaje się czytelników tu zaskoczyć, zagrać sprawdzonymi chwytami tak, by ich konfiguracja wydała się nam odkrywcza. Kilka lapidarnych sentencji, parę zabawnych bon motów i cudowna ironia – zdecydowanie pomagają książce, ale miłośnikom Pratchetta na długo to nie wystarczy.
Oczywiście krytyka ta nie oznacza wcale, że „Świata finansjery” nie da się czytać. Wręcz przeciwnie – powieść naprawdę wciąga. Tylko po zakończeniu lektury pozostaje wrażenie, że wszystko to skądś znamy, że autor nas nie zaskoczył. Owszem, jest to usprawiedliwione po lekturze 36 już książek, których akcja rozgrywa się w Świecie Dysku. Tyle, że nie do tego przyzwyczaił nas Terry Pratchett.
Na świecie istnieją miliardy bóstw. Roją się gęsto jak ławica śledzi. Większość z nich jest zbyt mała, by je zauważyć, dlatego nigdy nikt ich nie czci...
Nowe wydanie w przekładzie Piotra W. Cholewy!Każda kraina potrzebuje własnej czarownicy...Na wysokich halach, w rzece pojawia się potwór, a na drodze bezgłowy...