Walczyć inteligentnie i bezwzględnie
Ci ludzie, którzy nie ulegli Rojowi, walczą. Walczą też ci, którzy byli (są?) pod wpływem Roju. Tacy jak chociażby Granger. Jedni walczą z Obcymi, inni walczą z Rosjanami. Każdy z takim wrogiem, jakiego sobie wybrał.
Walka z Rojem nie jest wcale coraz łatwiejsza. Kolejne okręty budowane w niezwykłym tempie ulegają szybkiej zagładzie w chłodzie kosmicznej próżni. Ich załogi zostają unicestwione. Kolejne planety zamieniane są przez Obcych w pogorzeliska. Jakby tego było mało, pojawia się kolejne rasa, która z sojusznika Roju chce podobno stać się sojusznikiem ludzi. Rasa, która skonstruowała najlepsze okręty Obcych, a sama dysponuje potężnymi krążownikami. Ludzie poszukują sposobu na przerwanie ciągle, niestety, realizowanego scenariusza zagłady, która jest coraz bliższa.
Wiceprezydent Isaacson funkcjonuje pod kontrolą prezydent Ivery. Może nie tak jak w przypadku zainfekowania wirusem Obcych, ale w sumie jest podobnie bezwolny. Jego rosyjski przyjaciel, Wołodia, namawia go do zabójstwa Małakowa, prezydenta Konfederacji Rosyjskiej. Plan ten - co zrozumiałe - podoba się Ivery. Co jednak każde z nich tak naprawdę myśli? Co knuje?
Nie tak ważne jest, jak się zaczyna, ważne, jak się kończy - w przypadku cyklu Stara Flota początek jest niezły, a koniec - ciekawy i zaskakujący. Teraz widać, że fabuła wszystkich powieści została dość dobrze przemyślana, a liczne nurtujące czytelnika zagadki doczekały się w końcu wyjaśnienia. Co prawda, niektóre z nich może nie są idealne, ale tylko wyobrażony punkt niematerialny ma w sobie coś teoretycznie idealnego. Nick Webb mocno stawia na czarne dziury i zjawiska relatywistyczne, na paradoksy mogące pojawiać się w silnie zakrzywionej czasoprzestrzeni. Kontynuje dotychczasowe wątki, nadal stawiając też na różne perspektywy: wydarzenia obserwujemy okiem dowódcy, żołnierza, polityka. Postaci są silną stroną jego książek. Nikt nie jest całkowicie jednoznaczny - no, może poza bliską ideału Proctor. Bohaterowie popełniają błędy, podtapiają się w jeziorach rozterek, potrafią mieszać ze sobą genialne pomysły i niezrozumiały toporny upór.
Trzeci tom cyklu Stara Flota, wdzięcznie zatytułowany Wiktoria, to spora dawka dylematów stale podrzucanych czytelnikowi: kto jest pod wpływem Roju? Kto jaką grę prowadzi? Nie możemy być niczego i nikogo do końca pewni. Zakończenie też dla wielu będzie zaskakujące. Dobre jest tempo akcji w tym tomie, wystarczająca - porcja kosmicznych walk, choć nie są one przesadnie błyskotliwe. Pewien niedosyt może wywoływać ograniczona rola Dolmasów, nowa rasa - Skiohra jest trochę ciekawsza i lepiej opisana. Ciekawie wypada też rola tajemniczych bytów, które potrafią podporządkowywać sobie inne rasy, od każdej z nich przejmując przydatne dla nich cechy.
Trylogia Stara Flota obficie korzysta ze schematów, nie jest wybitnie nowatorska czy zaskakująca. Jest za to solidną, przyjemną w lekturze space operą. Pozwala na kilkanaście godzin przenieść się w trochę inny świat, mocno zżyć się z postaciami, przeżywać wraz z nimi przygody. I o to chodzi w literaturze o charakterze rozrywkowym. Ma sprawiać przyjemność, zapewniać rozrywkę, bawić w szerszym tego słowa znaczeniu. Stara (ale jara) Flota to właśnie gwarantuje.
Gdy po długim okresie spokoju Ziemię ponownie zaatakowali obcy, kapitan Granger właśnie żegnał swój okręt. "Konstytucja", na której poprzednie...
Nadchodzą. Findiri – dziki, śmiercionośny gatunek, stworzony do walki z Rojem – wyruszyli na łowy. Jednak nie polują już na Rój. Zwrócili się...