Któż nie zna doktora House’a: bezczelny, arogancki, pełen szyderstwa i kpiny, z bardzo specyficznym poczuciem humoru; wredny dla swoich współpracowników i podwładnych, a jednocześnie - rewelacyjny specjalista i nieoceniony ekspert od przypadków wszelkich. Grając tę postać, Hugh Laurie zdobył międzynarodową sławę. I dopiero po przeczytaniu „Sprzedawcy broni” jego autorstwa (książkę tę napisał w 1996 roku, na długo przed nakręceniem serialu), zrozumiałem, że prototyp filmowego dr. House’a powstał dużo wcześniej i został ucieleśniony w głównym bohaterze książki – rewelacyjnym specjaliście i nieocenionym ekspercie od przypadków wszelkich.
Thomas Lang jest wolnym strzelcem, byłym wojskowym, który chwyta się różnych zleceń, by zarobić na życie. Kojarzy się on trochę z wszechobecną w kulturze amerykańskiej postacią prywatnego detektywa, urzędującego w zakurzonym i zapomnianym biurze. W takich historiach otrzymuje on zawsze dziwny telefon z jeszcze bardziej dziwnym zleceniem, które przewraca jego monotonne życie do góry nogami. Oczywiście, nie przypomina ono zupełnie dotychczasowych zadań, gdy musiał śledzić niewiernych mężów i wiarołomne żony.
Główny bohater zostaje wplątany w najgorszą z intryg – w brudne interesy wielkich korporacji wojskowo-przemysłowych, które obracają niewyobrażalnymi sumami pieniędzy. Każdy konflikt, wojna, spór czy napięcia międzynarodowe napędzają im klientów. Państwo A zbroi się przeciwko państwu B, które z kolei zbroi się, bo zbroi się państwo A – spirala interesów nakręca się sama. Ludność wielu państw afrykańskich cierpi głód i brak jej dosłownie wszystkiego. Jednak w tym samym czasie władze kraju zakupują nowoczesny sprzęt wojskowy, umundurowanie i pełne wyposażenie dla swoich armii. Na to środki w skromnych budżetach zawsze się znajdują, a jeżeli nie, istnieje przecież możliwość poratowania się preferencyjnymi kredytami albo wymianą barterową – broń za ropę, gaz, surowce.
Niektórzy twierdzą, a jest wśród nich także skromny autor tej recenzji, że to właśnie chęć zapewnienia odpowiedniej ilości zamówień, utrzymania miliardowych zysków oraz stabilności wewnątrz kraju (miejsca pracy, wzrost gospodarczy, dostęp do surowców itp.), była prawdziwą przyczyną rozpoczęcia wojny w Iraku. Teraz interes nakręca wojna w Afganistanie i z przekonaniem mogę stwierdzić, że po jej przygaśnięciu z pewnością znajdzie się inne miejsce, godne zasiania w nim ziarna amerykańskiej demokracji…
Oczywiście akcja książki, z uwagi na czas jej powstania, dzieje się na długo przed tym, gdy ktokolwiek na świecie słyszał o Al-Kaidzie, Bin Ladenie i nowoczesnym międzynarodowym terroryzmie w wydaniu islamskim. Stąd też należy wziąć poprawki na nieaktualność pewnych wydarzeń i zjawisk. Z drugiej jednak strony: jest to także okazja do spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość z pewnej perspektywy czasowej. Pozwala ona zobaczyć, jak w ciągu zaledwie 15 lat rozrósł się wielki konglomerat przemysłu wojennego.
Thomas Lang stanie oko w oko z ludzmi, za którymi stoją bilionowe dochody. Nie zawahają się oni użyć żadnych środków w celu ochrony swoich interesów. Kompleks przemysłowo-zbrojeniowy potrafi zmiażdżyć każdego, a już na pewno jakiegoś faceta do wynajęcia, który próbuje mieszać jego szyki. Zarówno głównego bohatera, jak i czytelników od początku książki aż do samego końca prześladować będzie uczucie bezsilności. Co może zrobić zwykły, pojedynczy człowiek wobec tej wielkiej, sprawnej maszyny do zarabiania ogromnych pieniędzy?
Lauriemu udaje się uniknąć banalności postaci, która na szczęście ucieka od wspomnianego już schematu „amerykańskiego detektywa”. Brytyjskie korzenie autora pozwalają także uchronić fabułę książki od hollywoodzkiego kiczu, w którym od początku wiemy, jak historia się zakończy, a czytelnik tylko obserwuje bohatera, który miażdży przeciwników. Tutaj główny bohater nie może wygrać. To tak, jakby jeden człowiek chciał zatrzymać międzynarodowy nielegalny handel bronią. Jedyne, co może zrobić, to tak lawirować i wić się w sieci powiązań i uwikłań, by uratować własną skórę i - ewentualnie - delikatnie zemścić się na paru osobach, które wplątały go w całą tę nieciekawą aferę. Bo cokolwiek byśmy zrobili, i tak interes będzie się kręcił nadal, co genialnie pokazuje zakończenie książki.
To, co porywa od samego początku, to niebanalny styl Lauriego. Komiczny, żartobliwy, pełen humoru - najczęściej czarnego, bo i sytuacja głównego bohatera nie jest zbyt wesoła. Momentami wyczyny Jamesa przypominają przygody fryzjera damskiego Eduardo Mendozy, może z mniejszą domieszką groteski, ale nie mniejszym komizmem i inteligencją. Nie sposób nie parsknąć śmiechem, gdy nasz bohater wpada w kolejne tarapaty i gdy z niezmienną gracją się z nich wydostaje. Oczywiście, styl taki momentami może drażnić, jednak tylko w kilku fragmentach poczułem przesyt. Laurie genialnie podśmiewuje się z Amerykanów, naśladując ich sposób mówienia („cholera”, „skopmy im tyłki” itp.).
Przyznam szczerze, że dawno nie miałem w ręce tak lekkiej, ale jednocześnie niegłupiej książki, przy której można mocno się zrelaksować, a jednocześnie nie spinać się i stresować jak na szwedzkich kryminałach. No i, oczywiście, niezapomniana postać głównego bohatera, który swoją nietuzinkową osobowością, sarkazmem i dość mocno wyluzowanym podejściem do rzeczywistości potrafi rozładować najgorszy stres.