Na nową książkę wielbicielom Małgorzaty Musierowicz (a tych, wbrew zapowiedziom krytyki wciąż wielu) przyszło czekać dość długo – lecz wreszcie pojawiła się „Sprężyna”, osiemnasty już tom Jeżycjady. Wydanie książki przed okresem świątecznym jest z pewnością zabiegiem marketingowym, do jakich przecież Musierowicz nas w ostatnich latach przyzwyczaiła. Ale i książka wprowadza nastrój niezwykły, ostatnio trochę przyćmiony przez nazbyt już cukierkowe części cyklu. „Sprężyna” jest drugim po „Kalamburce” tomem rozrachunkowym, chociaż decyduje się tu pisarka na inne chwyty i inne rozwiązania literackie. O ile w „Kalamburce”, najbardziej chyba nietypowej części serii, głównymi bohaterami stali się Mila i Ignacy Borejko, przez jakiś czas coraz mniej zauważani i zepchnięci w książkach na dalszy plan, a główną strategią narracyjną przeszłość zmieniana w teraźniejszość, o tyle w „Sprężynie” mocno podkreśla się rolę Gabrieli. To do niej przychodzić będzie większość pozytywnych bohaterów Jeżycjady, a każdy spróbuje pojąć fenomen Gabrysinej dobroci.
Coraz częściej pojawia się w powieściach Musierowicz motyw nawet nie odchodzenia, a lęku przed utratą kogoś bliskiego – chyba właśnie w „Sprężynie” ów wątek wybrzmiewa najsilniej. Wprawdzie do idyllicznego świata śmierć nie wkracza bezpośrednio, lecz jest już stale obecna w rozmowach bohaterów i projekcjach nieobecności. Nie da się ukryć, że klan Borejków rozrasta się w zastraszającym tempie. Pojawiają się nowe dzieci (czyje – tego nie zdradzę, zresztą niech fabuła pozostanie tu tajemnicą i dodatkową niespodzianką dla czytelników), do rodziny odłączają nowe osoby. Widać wyraźnie, że autorka stara się nad tym zapanować i części osób musi się po prostu pozbyć, wysyłając je za granicę, o jednych kompletnie zapomina, by z uporem powracać do innych. Próbuje okiełznać Borejkowy żywioł, zaskakując odbiorców (wszak nie od dziś wiadomo, że po Jeżycjadę sięgają też panowie) kolejnymi nowinkami z życia ulubionych bohaterów.
Musierowicz rezygnuje z jednych „firmowych” cech i rozwija inne. Próżno by już szukać w tej powieści sławnych niegdyś „haseł dnia”, nawiązań do otaczającej nas rzeczywistości, świadectwa czasów: wprawdzie są jeszcze sygnalne aluzje – ale już coraz słabsze i coraz mniej referencyjne. Postacie chętnie sięgają po nowinki techniczne, nie mają problemów z komórkami, komputerami, aparatami cyfrowymi czy samochodami, mało tego – skwapliwie korzystają z dopłat z Unii Europejskiej. Ale w całym natłoku spraw odrzucają już ulotność otoczenia. Małgorzata Musierowicz zdecydowała się na bardziej uniwersalne wątki, szukała tych motywów, które przetrwają dłużej – i chyba nie chce teraz zaznaczać silnie związku z realnym życiem. I dobrze – to „Sprężynie” pomaga. Za to charakterystyczne dla całej serii niebanalne opisy pogody robią coraz większe wrażenie…
Trochę mniej podobają mi się, być może ze względu na wiek, kwestie spraw sercowych. Brakuje mi w nich dawnej kreatywności, mam wrażenie, że powtarza pisarka dawne schematy i buduje obrazki z niewielkim zaangażowaniem. Przypuszczam, że egzaltowanym nastolatkom przypadnie to do gustu, ale wydaje mi się, że miłosny wątek w „Sprężynie” zasługiwałby na lepsze dopracowanie. Po „Żabie” i „Czarnej polewce” cieszy mnie powrót Musierowicz do wyczucia komizmu. Sceny humorystyczne (i nie mam tu na myśli stałego motywu zachowania Gargulca) tym razem nie bazują na kawałach z brodą, a są konsekwentnie i dobrze wyprowadzane z sytuacji. Tak, jak parokrotnie udaje się autorce wzruszać czytelników, potrafi też ich całkiem nieźle rozbawić. To ważny element, bo przez jakiś czas dowcip Musierowicz stygł. Pod względem emocji „Sprężyna” nie rozczarowuje. Nie wiem natomiast i do bezradności recenzenckiej się tu przyznaję, jak podejść do sprawy indywidualizowania języka bohaterów. Raz się Musierowicz Pulpecja zamienia w Idę (bo komiczny monolog raczej mało pasuje do najmłodszej córki Ignacego Borejki, a jako żywo odnosi nas do „Córki Robrojka”), raz Ignacy Grzegorz w Józinka.
Najbardziej nieudana, choć przecież wyrazista, jest kreacja Łusi – momentami ta bohaterka wymyka się autorce i z bystrej kilkulatki przemienia się w marudę-kujona, zachowaniem przebija nawet ciotecznego brata. Łagodnieje senior rodu, Bernard Żeromski traci impet, a Piotr i Paweł zamieniają się rolami. A przecież kreacje postaci dalszoplanowych nie pozostawiają wiele do życzenia. Musierowicz szkicuje je kilkoma szybkimi kreskami, jakby czerpała odwagę z udanego przedstawienia Bodzia… Właśnie – kilkoma kreskami… Do tej pory grafiki autorki były dodatkiem do książki. Pozwalały wyobrażać sobie bohaterów, stanowiły przerywnik w lekturze. W „Sprężynie” kilka ilustracji naprawdę zachwyca: zamienia się tu Musierowicz wręcz w karykaturzystkę, niebanalnie prezentując nietuzinkowych ludzi. Kiedyś „kobiety z rodziny B.” (określenie Bernarda, z „Imienin”) toczyły dyskusję o ulubionych bohaterach literackich – ideałach mężczyzn. Takich ideałów znajdzie się w „Sprężynie” sporo: kochających, cierpliwych i mądrych. I to już nie jest cukierkowość, to powrót do sielskiej krainy Borejków, przyciągającej jak magnes i starszych i młodszych odbiorców.
Izabela Mikrut
...jabłko à la Newton?...kruche pięty Achillesa?...suflet Wiórka? - ...hm, hm, hm... a cóż to są za tajemnicze potrawy? - zapyta...
Długo wyczekiwana kolejna część „Jeżycjady” pozwala znów zajrzeć do przyjaznego domu Borejków, akurat w okresie świąt Bożego...