Gdyby nie zasada, iż nie należy cytować, ani trawestować zbrodniarzy, mógłbym rozpocząć tak: Kiedy słyszę słowo feminizm, odbezpieczam rewolwer. Takie stwierdzenie byłoby jednak przesadą, bo nie sądzę, by ktokolwiek odczuwał potrzebę strzelania do feministek. Wystarczy, że one same „załatwiają” kobiecość jako coś pięknego, delikatnego i subtelnego. Do grona takich egzekutorek dołączyła Inga Iwasiów – autorka zbioru opowiadań „Smaki i dotyki”. Feminizm to dość nieszczęsny wynalazek, odbierający kobiecie bardzo dużo. Bo przecież, jeżeli dla wyrażenia istoty kobiecości potrzeba innej kategorii niż ogólnoludzki humanizm, to czyż nie jest to forma dyskryminacji – tak, dyskryminacji, nie wyróżnienia. Bo albo feminizm zawiera się w universum humanizmu, więc nie potrzeba dla niego oddzielnej nazwy, albo jest czymś innym niż humanizm. A coś innego niż humanizm – to wykluczenie z ogólnoludzkiej kultury i wspólnoty, wszak „ludzkość” nie jest ani rodzaju żeńskiego, ani męskiego. Tymczasem feminizm atakuje społeczną świadomość niczym szczuka płoć piękną i srebrzystą. W tej konfrontacji drapieżna szczuka ma wielkie fory. Kamieniem węgielnym feministycznego myślenia jest przekonanie i wciąż trwająca „krzywda kobiet” i walka z nią. Tymczasem głęboko humanistyczna prawda uczy, że z krzywdy wyrastać może jedynie negatywna motywacja. I tym chyba tkwi know how literatury feministycznej – jej autorki muszą pokazywać kobietę nieszczęśliwą. Pod karą infamii dostrzec im nie wolno kobiet szczęśliwych, spełnionych, zadowolonych z życia, akceptujących świat, siebie i swoje w świecie miejsce. Kobiet kochających i kochanych (zwłaszcza przez mężczyzn!). Nie, taka paniusia byłaby zdecydowanie za bardzo humanistyczna. Czyli – rzecz jasna - antyfeministyczna. Streśćmy kolejne teksty z tej książki: Kobieta z Bałkanów, obsługująca mężczyzn w burdelu na prowincji, skąd wykupuje ją amerykański żołnierz, by zaspokajała jedynie jego. Nie jest to jednak historia z gatunku „Pretty woman”, bo w poincie okaże się, że jeden czuły zadbany mężczyzna to takie samo zwierzę jak setki nieczułych i niemytych. Poród jako koszmar i trauma, po którym kobieta „wdychając zapach lizolu, płacze i chciałaby cofnąć to wszystko”. Siostra bohaterki zapada na raka i poddana zostaje amputacji obu piersi. Czyżby to było jedyne doświadczenie, które kobieta zdaje się znosić pogodnie? Bo przecież – po feministycznemu - jest „lżej bez piersi, świetnie będzie się bez piersi biegać, gdy nareszcie już będzie mogła podjąć normalną aktywność”. Przy okazji tego tylko opowiadania pojawi się zgrzyt – może w Iwasiów przeważył literacki słuch nad feministycznym obowiązkiem? Bo oto w narratorce budzi się siła macierzyństwa: „Chciała spróbować dać życie, zanim ten dzień się skończy. Bez wątpliwości.” Znacznie częściej jednak jest na odwrót – feminizm zwycięża nad słuchem literackim. Gdyby tę książkę firmowała nieszczęśliwa kobieta po przejściach – mógłbym przeczytać ją z jako takim zainteresowaniem, opuszczając bardziej „bebechowate” fragmenty. Jeżeli wychodzi pod pióra profesor (profesorki? profesorsżki?) Uniwersytetu – wymagam więcej i czuję delikatne zażenowanie. Feminizm i dobra literatura nie idą tutaj w parze.
Nowa powiesc jednej z najbardziej cenionych polskich pisarek. Powiesc psychologiczno-obyczajowa o erotycznym zabarwieniu. Bohaterka - kobieta...
'Dla Ingi Iwasiów literatura i czytanie nie są oderwane od życia. Pisarka znajduje w lekturach stany naszej świadomości, nasze skryte obsesje i...