Przyznam, że dawno już nie czytałam tak przejmującej historii. Przejmującej tym bardziej, że opisującej rzeczywistość, która jeszcze kilkadziesiąt lat temu była codziennością dziesiątek tysięcy dziewczynek i kobiet.
Samo „zgadzanie do służby” przeraża, bowiem przypomina targ niewolników. Dziewczęta były oglądane przez zainteresowanie panie i wypytywane o upodobania, o siły, o umiejętności, o to, czy mają chłopca, czy już kiedyś pracowały. Gdy potencjalna kandydatka na służącą spełniała wymagania gospodyni, ta przyjmowała ją do domu. Czego oczekiwała? Usług przez całą dobę. Sprzątania, prania, gotowania, opieki nad dziećmi, a kto wie, czego jeszcze. Co dostawała służąca? Kąt w kuchni, wyżywienie i kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Jak pokazuje Joanna Kuciel-Frydryszak, ten kąt w kuchni oznaczał często rozkładane łóżko przy kuchennych schodach, którymi nocami wracali panowie i panicze, co, oczywiście, musiało się kończyć nadużyciami wobec młodych służących. Wyżywienie bywało dobre, a bywało resztkami z pańskich talerzy, co nieuchronnie prowadziło do głodzenia służących. A kilkadziesiąt złotych często raziło panie, które uważały, że służącej nie powinno się płacić – wszak ma wikt i kąt dla siebie.
Z tego ponurego świata, w którym żyły młode kobiety, powstał dramat Gabrieli Zapolskiej Moralność pani Dulskiej. Jak pokazuje Kuciel-Frydryszak, celniej nie można było tematu ująć.
I tak oto młoda, często niepełnoletnia dziewczyna ze wsi, z biednej, wielodzietnej rodziny, trafia do Krakowa, gdzie zostaje „zgodzona” na służbę. Dostaje kąt za zasłonką w kuchni, parę groszy, chleb i zupę. I potworną samotność.
Służące nie miały prawa bez zgody pani wychodzić z domu. Jeśli były sprytne i zaradne, potrafiły wywalczyć sobie kilka godzin „wychodnego” co tydzień lub rzadziej. W domu nie były pełnoprawnymi członkami rodziny, czasami nawet nikt nie kłopotał się, aby nazywać dziewczę jego własnym imieniem. U nas w domu zawsze była Marysia – stwierdza babka jednego ze wspominających dzieciństwo bohaterów książki. I każda służąca była Marysią. Nie miała rodziny, bo jak założyć rodzinę i dbać o dwa domy? Nie miała imienia, bo pani wygodniej było nazywać każdą kolejną służącą Marysią. I nie miała przyjaciół. Jeśli popełniła błąd, uległa czarowi pana domu lub jego syna, jej droga życiowa mogła prowadzić już tylko w jednym kierunku. Na zatracenie. Nie dziwiło to, że większość prostytutek wywodziła się spośród służących.
Jak pokazuje autorka, świat bez służących nie mógł istnieć. Obie siostry Kossakówny, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec, nie potrafiące gotować, prać ani sprzątać, czule wspominały swoją kucharkę. Była dla nich symbolem świata, który odszedł wraz z II wojną światową. O ile dla jednych oznaczał dobrą gospodynię, która myła i karmiła dzieci, których matki „prowadziły domy”, o tyle dla innych był piekłem, niewolnictwem, światem, w którym służące można było bić, głodzić i gwałcić, bo porzucenie służby kończyło się dla dziewczyny więzieniem. Niepiśmienne młode kobiety nie potrafiły się obronić i przekonać sądu, że wielmożny pan adwokat, rejent czy doktor krzywdzi je i głodzi, a jego żona bije dziewczynę.
Szczegółowy opis życia służących w Polsce aż do końca wojny, drobiazgowe zapisy warunków ich życia, stanu posiadania, zdrowia, miejsca do spania, jedzenia, sposobu przyjmowania do pracy i zwalniania. Przeszło czterysta stron historii o życiu kobiet, które zostały zepchnięte na dno świata, który obiecywał im wszystko, nie dając często niczego. To smutny i bardzo dokładny rejestr zdarzeń, które były codziennością polskich miast. Odeszły wraz z czasami, które bezpowrotnie przeminęły. W powojennej Polsce niewielu stać było na służbę. A bywało, jak to się stało w domu Marii Dąbrowskiej, że po latach udręki służące brały odwet. Pisarce trafiały się same wiedźmy.
Szczególnie przejmujący jest fragment opisujący losy służby podczas wojny. Uczciwe kobiety ratowały dzieci swoich żydowskich chlebodawców. Nieuczciwe kradły i denuncjowały niewinnych ludzi. Smutek i zło, wyzierające ze wzajemnych pretensji, złych intencji i zwyczajnej ludzkiej podłości pokazują, że te dwa światy, państwa i służby, choć zależne od siebie, nie mogły być bardziej odległe.
Mocno polecam książkę Joanny Kuciel-Frydryszak. To lektura skłaniająca do refleksji. Obnaża najgorsze ludzkie zachowania, pokazując, jak zamożne panie domu manipulowały całkowicie uzależnionymi od nich niepiśmiennymi kobietami. Jak problem postawiono w Sejmie i kto zabiegał o to, aby służącym nie dawać żadnych praw. Jak można było ukarać niepokorną służącą i jak często dziewczęta wolały rzucić się z okna niż szukać sprawiedliwości. I jak problem polskiej służby wyglądał na tle innych krajów w Europie. Lektura, zaiste, bardzo pouczająca. Moim zdaniem – obowiązkowa.
Autorka Służących do wszystkiego wraca do tematu wiejskich kobiet, ale tym razem to opowieść zza drugiej strony drzwi chłopskiej chałupy. Podczas, gdy...
"Złapałem poezję i literaturę, jak łapie się katar czy grypę" - napisał Słonimski. I tak zarażony pozostał na zawsze. Żonglował poezją, dramatem, prozą...